Antoni Kroh: Łemkowie, Huculi i górale podhalańscy - sąsiedzi z Karpat

Czytaj dalej
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ireneusz Dańko

Antoni Kroh: Łemkowie, Huculi i górale podhalańscy - sąsiedzi z Karpat

Ireneusz Dańko

Mit prostego i kochającego wolność górala oraz legendy o szlachetnych zbójnikach rodziły się nie tylko na Podhalu. O dawnych i współczesnych mieszkańcach Karpat opowiada Antoni Kroh, znawca kultury ludowej i pisarz z Nowego Sącza

Ponad pół wieku zajmuje się pan kulturą mieszkańców Karpat. Skąd taka fascynacja u rodowitego warszawiaka?

Po wojnie rodzice musieli zrobić coś ze swoim dzieckiem-astmatykiem i wylądowałem jako sześciolatek w Bukowinie Tatrzańskiej. W tym wieku wszystko najbardziej wbija się w pamięć i kształtuje sposób widzenia świata. A ja przez kilka lat z tzw. panów miałem na co dzień do czynienia tylko z Babunią - cała reszta ludzi to byli miejscowi, górale.

Zwyczajnie pokochałem Podhale, Tatry, Karpaty i gdy tylko nadarzyła się okazja, czyli etat w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, a potem w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu, to porzuciłem Warszawę.

Zakopane było wtedy czymś w rodzaju specjalnej strefy erotycznej.

Przed wojną mieliśmy w górach niezwykłą mieszankę kultur. Jak wyglądało sąsiedztwo Polaków i Łemków-Rusinów?

Zwyczajnie, jak na pograniczu. Ludzie żyli obok siebie, gospodarowali, handlowali, czasem się kłócili, a czasem żenili między sobą. W Nowym Sączu była cerkiew, redakcja pisma „Łemko” i Ruska Bursa, która kształciła łemkowską inteligencję (podobna działała w Gorlicach).

W Krynicy łemkowski bank wystawiał czeki pisane azbuką (dziś ten alfabet nazywany jest błędnie cyrylicą). W XIX wieku rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego był prof. Emilian Czyrniański, który pochodził z łemkowskiej rodziny proboszcza greckokatolickiej parafii we Florynce.

Ten wybitny naukowiec posunął bardzo do przodu polską terminologię chemiczną. Jeśli ktoś używa dziś takich nazw jak „tlen”, „azot”, „kwas” czy „reakcja chemiczna”, to korzysta z jego dorobku.

Mówi się, że najdalej na zachód wysunięte łemkowskie wioski istniały na tzw. Rusi Szlachtowskiej pod Szczawnicą, ale wielu Rusinów mieszkało także pod Tatrami.

To prawda. Żyli m.in. w Groniu, Gliczarowie czy Bukowinie Tatrzańskiej, o czym świadczą choćby tamtejsze nazwiska Rusin czy Haładyna. Do jednego z nich, jak sama nazwa wskazuje, należała Rusinowa Polana w Tatrach. Z kolei Rusiński Wierch w Bukowinie miał gospodarzy z Osturni, pobliskiej rusińskiej wioski pod Tatrami Bielskimi.

Górale podhalańscy i Łemkowie żyli razem setki lat. Tymczasem pisze pan, że gdy nadarzyła się okazja po akcji Wisła, ci pierwsi zajęli i zdewastowali liczne łemkowskie domy, a nawet świątynie. Faktycznie można zarzucić Podhalanom takie zachowanie?

Górale, a dokładnie pasterze, którzy w latach 50. minionego wieku wypasali owce na Łemkowszczyźnie, zostali tak zapamiętani. Mamy na to dość świadectw i dowodów materialnych. Pędzili zwierzęta do cerkwi, a ikony brali na podpałkę do ogniska. Tak było.

Uderzyli się za to w piersi?

Nic mi o tym nie wiadomo. Nie znam żadnej reakcji Związku Podhalan na to zjawisko.

Może działacze związku nie mieli pojęcia o tym, co się działo na Łemkowszczyźnie?

Trudno mi sobie to wyobrazić. To nie była jakaś tajemna wiedza.

Górale nie mieli pretensji do pana za przypomnienie niechlubnych zdarzeń?

O dziwo, nie. Być może nie znaleziono kontrargumentów.

A może Antoni Kroh jest już takim autorytetem, znawcą góralszczyzny, że mało kto ośmieliłby się wejść w otwartą polemikę?

O góralach, którzy nie mają śmiałości, to ja nie słyszałem. Owszem, byli tacy, ale w pierwszej połowie XIX wieku.

Brak empatii wobec Łemków mógł być echem wydarzeń na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, gdzie podczas wojny i po jej zakończeniu oddziały UPA dokonały rzezi na polskich mieszkańcach, niszcząc przy tym wiele kościołów?

Nie sądzę. Większość Łemków nie wspierała UPA. Górale po prostu zajmowali to, co było obce, opuszczone, bez gospodarza. Traktowali łemkowskie wioski jak biali Amerykanie kulturę Indian.

Najdalej na zachód wysunięty punkt, który zaatakowała UPA to była wieś Łabowa koło Krynicy. Według różnych źródeł, zginęło wtedy od kilku do 10 osób. Napadu w czerwcu 1946 r. dokonała sotnia Łemka Mychyjły Fedaka „Smyrnego”. Jak to się ma do braku poparcia dla banderowców na Łemkowszczyźnie?

Z pewnością nie można mówić o masowym udziale Łemków w UPA, choć słyszałem opowieść, że na przykład we wsi Uhryń koło Łabowej ksiądz greckokatolicki ustawił karabin maszynowy na wieży kaplicy. Czy tak rzeczywiście było, nie wiem, wiadomo, że świadkowie czasami łżą...

Warto jednak pamiętać przy tym, że wielu Łemków walczyło w wojsku polskim, przeprowadzało przez zieloną granicę akowskich kurierów i ochotników do sił zbrojnych na Zachodzie, a pod koniec wojny zostało wcielonych do Armii Czerwonej.

I śpiewali na weselach np. przedwojenną piosenkę „Szumią Oleandry” z krakowskiego wodewilu „Lola z Ludwinowa”, do której w 1943 r. powstał tekst słynnej „Oki” - pieśni żołnierzy I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki w Sielcach... Często przed 1939 rokiem dochodziło do takich kulturalnych zapożyczeń?

To była norma, szczególnie u górali karpackich, wszystko jedno - polskich, słowackich czy rusińskich. Na Podhalu, Łemkowszczyźnie i Huculszczyźnie śpiewało się np. ten sam wiedeński marsz ze słowami „Starej babie dajcie grabie, żeby siano grabiła. Młodej babie dajcie chłopców, by się z nimi bawiła...”

Bardzo dużo jest takich przykładów. Mechanizm był prosty: wracał chłopak na wieś, wszystko jedno - góral, Łemko czy Hucuł - z austriackiego wojska, zobaczył szeroki świat, opowiadał i popisywał się, demonstrując nowe piosenki czy stroje.

Górale z Czarnohory i Gorganów - Huculi byli bohaterami pierwszej polskiej wystawy etnograficznej, którą zorganizowało w 1880 r. Towarzystwo Tatrzańskie

Nie da się oddzielić polskiej kultury od innych, wyróżnić rdzenne, narodowe elementy?

To nie ma żadnego sensu, nie rozumiem takiego pojęcia jak „rdzenna narodowo kultura”, nie znam żadnej, która byłaby bez zapożyczeń. Mieszanie się kultur jest szczególnie typowe dla pogranicza, jakim są Karpaty. Stąd bogactwo regionu.

Jednak od XIX wieku przedstawiano górala z Podhala jako archetyp Polaka.

To prawda. Wtedy powstał mit prostego, szlachetnego i kochającego wolność (ślebodę) mieszkańca Tatr, który przechował w sobie pierwotną polskość. Ówczesna inteligencja z Krakowa, Warszawy, Wilna czy Poznania potrzebowała swojego Piemontu, narodowej Arkadii, w której można było wypocząć i czerpać energię do walki o odrodzenie Polski.

Pod Giewont zjeżdżały elity ze wszystkich zaborów, a to całe towarzystwo pilnowało raptem czterech austriackich żandarmów. Widok strzelistych turni i poczucie wolności działały na wyobraźnię utalentowanych, wrażliwych gości w góralskich chałupach.

W tym samym czasie Józef Korzeniowski napisał dramat „Karpaccy górale”, w którym opiewał huculskich górali - zbójników w Czarnohorze i Gorganach. Zbieg okoliczności?

Mit górala-supermana wpisał się w ówczesną modę w całej Europie. W epoce romantyzmu stały się popularne legendy o szlachetnych zbójach, ludowych herosach, jak włoski Rinaldo Rinaldini, słowacki Janosik czy huculski Dowbosz.

Nadwrażliwi gruźlicy, którzy przybywali w góry, odznaczali się z racji swojej choroby szczególną intensywnością doznań, nie tylko artystycznych. Takie Zakopane było wtedy czymś w rodzaju specjalnej strefy erotycznej.

Przyjeżdżała np. wzorowa żona i matka, robiła to, co nas nie powinno obchodzić, po czym wracała i dalej była wzorową żoną i matką, ale zachowywała w sercu sentyment do męskich górali i Podhala. I dalej go przekazywała.

Zapytam więc wprost: ile Polaka jest w góralu?

Stanowczo protestuję przeciw procentowemu wyliczaniu. Polakiem jest ten, kto nim się czuje. Na pograniczu często bywa tak, że nawet rodzeni bracia deklarują przynależność do różnych narodów.

Wystarczy wspomnieć choćby dwie ważne postaci historyczne: greckokatolickiego metropolitę Andreja Szeptyckiego ze Lwowa, wielce zasłużonego dla ukraińskiego ruchu narodowego oraz jego brata - przedwojennego polskiego generała Stanisława Szeptyckiego. Po matce byli wnukami hrabiego Aleksandra Fredry, autora „Zemsty”.

Pod Giewont zjeżdżały elity ze wszystkich zaborów, a to całe towarzystwo pilnowało raptem czterech austriackich żandarmów.

Mit podhalańskiego górala miałby do dziś poważną konkurencję w Polsce, gdyby nasz kraj, jak przed wojną, sięgał po Karpaty wschodnie. Myślę oczywiście o Hucułach.

Huculskie legendy są wciąż żywe w Polsce, choć, faktycznie, nie tak popularne jak dawniej, kiedy specjalny pociąg z Warszawy woził w sezonie turystów do Jaremcza. Wielu młodych ludzi sięga do książek „Na wysokiej połoninie” Stanisława Vincenza i jeździ na Ukrainę, żeby zwiedzać Huculszczyznę.

Kultura podhalańska i huculska przenikały się przez długie lata i tego nie da się wymazać. Jedni od drugich czerpali całymi garściami. Budowle w stylu zakopiańskim stawiano m.in. w Czortkowie, a schroniska łudząco podobne do tatrzańskich wyrosły w Czarnohorze i Gorganach.

Na beskidzkich i podhalańskich halach do dziś z kolei spotkać można huculskie płoty pasterskie (żerdzie między dwoma pionowymi słupkami).

Górale z Czarnohory i Gorganów - Huculi byli bohaterami pierwszej polskiej wystawy etnograficznej, którą zorganizowało w 1880 r. Towarzystwo Tatrzańskie
Narodowe Archiwum Cyfrowe Delegacja łemkowska podczas zjazdu górali z Podhala, Podkarpacia i Huculszczyzny w 1934 roku w Krakowie

Który mit góralski powstał najpierw - podhalański czy huculski?

Trudno powiedzieć. „Dziennik podróży do Tatrów”, w którym Seweryn Goszczyński jako jeden z pierwszych opisał Podhale i romantyzm góralskiej duszy, powstał w 1832 roku, czyli mniej więcej w tym samym czasie co książka „Karpaccy górale” Korzeniowskiego.

Dla mnie ważniejsze jest jednak nie to, który mit był pierwszy, ale który okazał się silniejszy, bardziej ekspansywny. Ten zaś z pewnością stworzyli utalentowani nawiedzeńcy przyjeżdżający w Tatry.

Na Ukrainie Huculi pełnią dziś podobną rolę, jak górale podhalańscy w Polsce - są super-Ukraińcami. Literackim kanonem stała się książka „Cienie zapomnianych przodków”, w której ponad wiek temu Mychajło Kociubiński opisał magię huculskiego świata. Wzorują się na nas?

Legendę huculską rozwijali najpierw Polacy. Nie chcieli polonizować Hucułów, ale przygarnąć do serca, zmitologizować i być może osłabić w ten sposób ich ukraińską tożsamość narodową, która wtedy się rodziła. Pierwszą polską wystawę etnograficzną zorganizowano pod koniec XIX wieku właśnie w Kołomyi i była poświęcona Hucułom.

W tym czasie Polacy i Ukraińcy nie mieli swoich państw, lecz my byliśmy w nieporównanie lepszej sytuacji: Polska miała kilkaset lat historii, Koronę, Wawel, szlachtę, sejmy, a Ukraińcy dopiero stawali na własne nogi jako naród. Świadomość narodowa Hucułów budziła się, nie była tak skrystalizowana jak Podhalan, którzy czuli się bezdyskusyjnie Polakami.

Jak to się stało, że legendy z Huculszczyzny i Podhala przyćmiły te z Łemkowszczyzny? Nie powstał mit Łemka - szlachetnego, odważnego górala. Brakło zbójów w Beskidzie czy utalentowanych wrażliwców, którzy uwieczniliby ich w popularnych książkach i na obrazach? A może góry były za niskie i nie działały tak na wyobraźnię?

Na Łemkowszczyźnie nie brakowało zbójników. Grasowali beskidnicy, jak najsławniejszy Wasyl Bajus ze wsi Leszczyny. Łemkowie po prostu nie mieli narzędzi, by się (mówiąc współczesnym językiem) wypromować. Polska inteligencja nie była nimi tak zainteresowana jak góralami z Podhala czy Hucułami, a łemkowska dopiero się kształtowała.

„Byłem wśród Łemków na prawach gościa, przede wszystkim chciałem słuchać i patrzeć, a nie wdawać się w spory” - napisał pan w swojej książce, ale wyczuwam, że bliżej panu do tych, którzy deklarują się jako część osobnego narodu rusińskiego niż do Łemków-Ukraińców.

Ci pierwsi są po prostu bardziej tragiczni. Próbują się konsolidować nawet wbrew swoim sąsiadom. Ale nikomu, nigdy, w żadnych okolicznościach nie udzielałem rad w kwestiach poczucia narodowego.

Górale z Czarnohory i Gorganów - Huculi byli bohaterami pierwszej polskiej wystawy etnograficznej, którą zorganizowało w 1880 r. Towarzystwo Tatrzańskie
Benedykt Tyszkiewicz Jan Krzeptowski Sabała, koniec XIX wieku

Czy jednak uprawione są słowa pańskiego przyjaciela Piotra Trochanowskiego, wybitnego łemkowskiego poety piszącego od pseudonimem Petro Murianka, który nazwał Rusinów „Kurdami Europy Środkowej”?

Staram się rozumieć jego emocje, choć sam nie użyłbym takiego porównania, bo wydaje mi się przesadzone i nietrafne merytorycznie. To prawda, że Łemkowie-Rusini żyją podzieleni między kilka państw, ale nie słyszałem, by ktoś traktował ich jak Kurdów.

Ludzkie uczucia czasem jednak kłócą się z elementarną logiką, co nie jest tylko łemkowską cechą. Polakom i innym narodom również tego nie brakuje.

Dzisiejsi Łemkowie wydają się bardzo podobni do Polaków w sentymentalnych wspomnieniach „raju utraconego”, jakim miała być Łemkowszczyzna, zanim zostali wysiedleni. Przypomina mi to polską tęsknotę za sielskim życiem na dawnych Kresach Wschodnich, które tak brutalnie przerwała wojna.

Sentymentalne wspomnienia to przecież rzecz ludzka. Prawda jest taka, że kiedy polscy osadnicy zajmowali ten łemkowski „raj utracony” po akcji „Wisła”, to w takim Uhryniu pod Krynicą dziwili się potwornemu prymitywizmowi, w jakimi żyli ich poprzedni mieszkańcy.

Bieda galicyjska dotykała, oczywiście, nie tylko Łemków, ale w górach była ona szczególnie widoczna. Kto tylko mógł, wyjeżdżał stąd do Ameryki. Nie przypadkiem ruch łemkowski, czyli karpatorusiński zaczął się w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, a nie na Łemkowszczyźnie.

Tam bowiem było najwięcej ludzi, którzy już nie byli głodni i mieli trochę czasu, by zająć się działalnością społeczną.

Jest pan etnografem, a mimo to dystansuje się od kwestii pochodzenia Łemków, choć wybitni polscy badacze stwierdzili, że, podobnie jak górale podhalańscy czy Huculi, mają oni korzenie w osadnictwie wołoskim. Skąd taka wstrzemięźliwość?

Jak czegoś nie wiem, to mówię, że nie wiem. O różnych teoriach, oczywiście, słyszałem, ale nie obchodzi mnie, czy kolonizacja wołoska była, czy nie była w Karpatach, czy Rusini pochodzą od plemienia Białochrobatów, jak chcą niektórzy, czy z dawnej Rusi Halickiej, jak przekonują Ukraińcy.

Dla mnie ważne jest, po co nam dziś ta wiedza. Zapytałem raz pewnego Łemka, co mu tak przeszkadza ta kolonizacja wołoska, a muszę dodać, że byliśmy już po paru kieliszkach. Ten mi odparł na to: - „A co ty myślisz, że przyjemnie słuchać, kiedy ktoś ci wmawia za przodka brudnego pastucha?”

To, że ludzie nie chcą pamiętać, że ich dziadek chodził w dziurawych, łatanych portkach nie jest niczym nadzwyczajnym. Na Podhalu też nie lubią tego wspominać. Prosty, góralski strój Sabały z końca XIX wieku, a dzisiejszy, który można zobaczyć na przykład w niedzielę przed kościołem w Kościelisku, to zupełnie co innego.

Nawet parzenic nie miał Sabała na swoich portkach?

A skąd! Nie było ani centymetra haftu, ani na portkach, ani na cusze, czyli góralskiej kurcie-pelerynie, którą noszą górale w całych Karpatach

Skoro nie tylko strój, ale cała kultura góralska potrafi się adaptować do różnych czasów i warunków, to znaczy, że wciąż jest silna i żywa.

Można tak powiedzieć. Ale proszę mnie nie pytać, co sobie myślę, kiedy widzę w Zakopanem szyld „Komputerowy haft parzenic”.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.