Marek Adamkowicz

Błyskotliwa kariera i niewyjaśniona śmierć Feliksa Szynkmana

Miasto z „morza i marzeń” miało też inne, kryminalne oblicze Fot. Wikimedia Commons Miasto z „morza i marzeń” miało też inne, kryminalne oblicze
Marek Adamkowicz

Gdynia 1937 roku. Dla jednych pocztówkowe miasto z morza i marzeń, dla innych gniazdo komunistów. Pośrodku tego wszystkiego Feliks Szynkman, szef Wydziału Śledczego Policji Państwowej. Postać tajemnicza

Znalezienie informacji o Szynkmanie nie jest zadaniem łatwym. W książkach są na jego temat tylko krótkie wzmianki, w prasie i archiwach danych jest więcej, ale i tak nie wypełniają one wielu luk w biografii. A szkoda, bo w międzywojennej policji Szynkman zajmował miejsce szczególne. Był jednym z nielicznych Żydów, których dopuszczono do wyższych stanowisk.

Wedle ustaleń dr Jarosława Drozda, który zajmował się dziejami Żydów gdyńskich, Feliks Szynkman urodził się 27 grudnia 1894 r., jako syn Abrama Szynkmana i Fajgi Liefland. Karierę w policji rozpoczął u progu niepodległości, by w październiku 1936 r. otrzymać nominację na kierownika Wydziału Śledczego Policji Państwowej w Gdyni. Osiągniecie przez Żyda tak wysokiej pozycji było w przedwojennych realiach ewenementem. Standardowa natomiast była nagonka środowisk endeckich, która wszakże na niewiele się zdała. Szynkman pozostał na stanowisku, a fakt ten tłumaczono protekcją, czy wręcz przyjaźnią, jaką miał go darzyć… marszałek Piłsudski. W rozpowszechnianiu tego rodzaju pogłosek nie przeszkadzało nawet to, że Piłsudski od ponad roku już nie żył.

Ścigając komunistów

Na brak zajęcia w Gdyni Szynkman nie narzekał. Miasto z „morza i marzeń” miał też inne oblicze - było jednym najważniejszych ośrodków komunistycznych w kraju. Propagowaniu tego rodzaju idei sprzyjały nierówności społeczne, które w Gdyni objawiły się w sposób mocno kontrastowy. Wielokrotnie dochodziło do strajków i protestów na tle socjalnym, o których inspirowanie władze podejrzewały moskiewskich agitatorów. Bywało i tak, przy czym ściganie komunistycznych jaczejek nie zawsze kończyło się sukcesem. Czasami policja się kompromitowała. Tak było w 1937 r. Najpierw, wiosną, funkcjonariusze dokonali aresztowań osób podejrzanych o działalność wywrotową, do czego pretekstem były wykłady organizowane przez Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego na Grabówku, gdzie też, podczas rewizji, znaleziono materiały o treści rzekomo komunistycznej.

Po trwającym kilka miesięcy śledztwie, 4 i 5 listopada 1937 r., przed Sądem Okręgowym w Gdyni stanęło dziewięciu oskarżonych członków KPP i PPS, a jako świadkowie oskarżenia, wystąpili policjanci: Szynkman, Wilk i Nowakowski, których - z pozoru mocne - dowody, zostały podważone przez adwokatów Otto Pehra i Zbigniewa Bieszka, skądinąd wytrawnych obrońców w procesach politycznych. Komunista Edward Danielewicz wspominał po wojnie, jak to w czasie rozprawy policjanci kilka razy wzbudzili śmiech publiczności. Tak było chociażby w przypadku funkcjonariusza nazwiskiem Wilk: „Kilkugodzinne zeznania świadka Wilka zostały przekreślone w ogniu krzyżowych pytań obrońcy. Zeznawał on, że do oskarżonego Bolesława Murawy przybył okręgowiec KPP i wręczył mu w jego mieszkaniu ulotki komunistyczne.

Adwokat zapytał: »Czy świadek widział te ulotki«? Na co otrzymał odpowiedź: »Tak widziałem ulotki komunistyczne«. Wtenczas obrońca zadał drugie z kolei pytanie: »Dlaczego świadek nie aresztował wówczas okręgowca KPP i Murawy?«. »Nie mogłem tego zrobić uczynić (...) ponieważ stałem w tym czasie na ulicy w odległości 20 m od mieszkania«. Wówczas adwokat zwrócił się do sądu z tymi słowami: »proszę zaprotokołować - świadek kłamie, gdyż stojąc na ulicy nie mógł widzieć jakiego rodzaju były te ulotki, a na potwierdzenie prawdziwości tego zeznania sąd nie posiada żadnego materiału dowodowego«”.

Sąd uniewinnił oskarżonych, ale proceduralne korowody - z apelacją i kasacją włącznie - ciągnęły się aż do roku 1939, potwierdzając ostatecznie, że działacze robotniczy nie popełnili przestępstwa.

Niepowodzenie w walce z komunistami nie przeszkodziło Szynkmanowi zyskać rozgłosu przy sprawie międzynarodowej grupy fałszerzy paszportów, na których ślad policja trafiła pod koniec 1937 r. Ustalono, że jej członkowie podrabiali dokumenty polskie i zagraniczne. Zainteresowanych lewymi papierami nie brakowało. Głównie byli to dezerterzy, przestępcy poszukiwani listami gończymi oraz handlarze żywym towarem.

W śledztwie ustalono, że centrala grupy, znajduje się w Nowym Jorku. Kierował nią niejaki Maksymilian Furman (lub Turman), były obywatel polski, który kilku lat wcześniej, po oskarżeniach o przynależność do szajki fałszerzy pieniędzy, zbiegł za ocean.

W lutym 1938 r. sprawę zrelacjonowała prasa, która - tutaj przykład z „Republiki” - informowała, że „wyjechał do Ameryki (…) naczelnik urzędu śledczego w Gdyni, komisarz Feliks Szynkman. Obecnie komisarz Szynkman współpracuje z policją amerykańską celem ustalenia personaliów poszczególnych członków szajki fałszerzy paszportów zagranicznych. Za pomoc w ujęciu członków tej bandy policja amerykańska wyznaczyła nagrodę w sumie 10.000 dolarów”.

Zagraniczne kontakty Szynkmana to temat interesujący sam w sobie. Dość powiedzieć, że wedle ustaleń historyka dr Krzysztof Halickiego, na przełomie 1928/1929 r. Szynkman brał udział w półrocznym kursie w Akademii Kryminalnej we Wiedniu.

Odejście - zaginięcie

W 1938 r. nastąpiła zmiana na stanowisko szefa Wydziału Śledczego, co z satysfakcją odnotował katolicki „Głos Mazowiecki”, stwierdzając, że: „W Gdyni komisarzem policji śledczej przez przeszło rok był p. Fel. (Fajwel Szynkman), autentyczny żyd warszawski. Przysłanie Szynkmana w swoim czasie spowodowało protesty gdynian. - Protestom tym nie dano żadnego posłuchu. Obecnie informują, że z dniem 1 czerwca Szynkman powrócił do Warszawy. Gdynia uwalnia się w ten sposób od żydowskiego komisarza. Są więc nadzieje, że żydowscy przestępcy w Gdyni będą tropieni energicznie”.

Trudno potwierdzić, żeby kierowane pod adresem Szynkmana odpowiadały prawdzie, zwłaszcza w świetle doniesień prasy. Zdarzało się nawet, że komisarz wkraczał do akcji z bronią w ręku. Jak Brudny Harry.

Zagadką pozostaje, co z Feliksem Szynkmanem stało się po wybuchu wojny. Jako policjant na pewno ewakuował się na Wschód, a potem...? Próbowaliśmy to wyjaśnić w Muzeum Katyńskim, bo wiele wskazuje, że Szynkman zginął z ręk NKWD. Jak tłumaczy Tomasz Szczepański z tejże placówki, komisarz znajduje się na liście więźniów Ostaszkowa, nie ma go jednak na liście zabitych w Twerze, a pochowanych w Miednoje więźniów Ostaszkowa.

Zresztą w obozach specjalnych - Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk - nie dokonywano wówczas egzekucji, dlatego podawany w biogramach zapis, że Szynkaman zabito w Kozielsku jest błędny, zresztą nie ma go na sporządzonej przez Jędrzeja Tucholskiego liście więźniów Kozielska. Tych zabijano zasadniczo w Katyniu lub Smoleńsku, a zwłoki grzebano w Katyniu. Szynkmana nie ma też w „Katyń. Księga Cmentarna...” ani na liście osób zmarłych w Ostaszkowie śmiercią naturalną i w pobliżu pochowanych, ani też na liście osób których nie zabito i przewieziono (w większości wypadków) do Griazowca, gdzie doczekali układu Sikorski - Majski z lipca 1941 r. Nie wymienia go Stanisław Jaczyński w książce o ocalałych jeńcach.

- Zatem mamy problem - przyznaje Tomasz Szczepański. - Skądinąd wiadomo że do obozów specjalnych trafiali przypadkiem szeregowcy, a tych pochodzących z terenów okupacji niemieckiej jesienią 1939 roku przekazywano Niemcom. Może tą drogą trafił także on pod okupację niemiecką i zginął później? Ale to domysł tylko.

Domysłem jest też wersja, że Szynkman zmienił w zawierusze wojennej tożsamość i zginął jako ktoś inny. Albo że przeżył. Czy nasi Czytelnicy mogą coś tu dopowiedzieć albo udostępnić zdjęcia komisarza Feliksa Szynkmana?

Marek Adamkowicz

Marek Adamkowicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.