Chcą zmieniać Polskę, więc idą po władzę i po swoje prawa

Czytaj dalej
Fot. Fot. Tomasz Hołod / Polska Press
Katarzyna Kaczorowska

Chcą zmieniać Polskę, więc idą po władzę i po swoje prawa

Katarzyna Kaczorowska

Członkowie partii Razem, miejski aktywista, który odważył się wystartować przeciwko prezydentowi miasta w wyborach, pocztowcy, którzy protestują przeciwko niskim płacom bez poparcia związków. Co ich łączy?

Magdalena Tuła na spotkanie przyjeżdża na rowerze. Z pracy, przed treningiem. 33-letnia pani socjolog pracuje w jednej z wrocławskich firm IT i trenuje... boks. Dlaczego właśnie boks? - Bo odpowiada mi ta forma wysiłku i rywalizacja sportowa, walka z własną słabością, stawianie sobie wyzwań, przekraczanie możliwości i koncentracja - tłumaczy szczupła brunetka, przyznając, że przełamywanie własnych ograniczeń jest dla niej jak najbardziej polityczne. Bo działalność polityczna i społeczna też wymaga cierpliwości, skupienia i czekania na efekty, które wcale nie muszą przyjść.

- Poświęcasz czas i energię na to, by świat był lepszy, ale wcale nie masz gwarancji sukcesu - przyznaje członkini partii Razem, która działalność polityczną traktuje jako zobowiązanie wobec społeczeństwa. - Skończyłam studia, nie musiałam w czasie tych studiów pracować. Zawdzięczam to rodzicom, którzy nigdy bogaci nie byli, nie zostali beneficjentami transformacji ustrojowej, ale umieli się w tych nowych, kapitalistycznych czasach odnaleźć - tłumaczy Magda i od razu dodaje, że to socjologia pokazała jej, że człowiek biedny, wbrew opinii wielu, nie musi wcale być głupi i leniwy, bo bieda jest dziedziczna, a rodzice wychowali ją tak, że dzisiaj chce społeczeństwu oddać to, co dostała w imię sprawiedliwości społecznej, która wcale nie jest pustym sloganem. Dlatego walczy z systemem, czy jak ktoś woli z układem, który po 1989 roku zamroził polską scenę polityczną.

12 stycznia tego roku. Na wrocławskim Rynku trwa manifestacja przeciwko rasistowskiej przemocy. Wśród przemawiających jest 37-letni Matthew La Fontaine. - Do Polski trafiłem ze Stanów Zjednoczonych, znanych jako kraj imigrantów. Każda grupa, która trafiła do USA - czy to Europejczycy z Polski, muzułmanie z Iranu czy Syrii, czy Azjaci z Wietnamu czy Tajlandii - sprawiła, że Stany stały się czymś lepszym, niż były wcześniej. Tak samo może być i musi być w Polsce - przemawia w imieniu partii Razem, budząc aplauz.

La Fontaine do Polski przyjechał w 2003 roku. Absolwent socjologii, którego mama pracowała w branży gastronomicznej, a ojciec w fabryce maszyn naklejających nalepki na butelki coca-coli, znalazł pracę w szkole językowej.

- Interesowała mnie Europa środkowo-wschodnia - opowiada Amerykanin, który w ciągu 14 lat życia w Polsce zakochał się, ożenił, został ojcem, zdobył polskie obywatelstwo, skończył drugie studia - prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, ściągnął zza oceanu rodziców i mówi z sympatycznym akcentem, że Polska to jego kraj. Dlaczego chce go zmieniać?

- W mojej pierwszej szkole wszyscy kursanci albo kończyli studia albo byli na najniższym stopniu kariery w korporacji. I wszyscy uczyli się angielskiego, żeby wyjechać. Polska wchodziła do Unii Europejskiej, a ja się zastanawiałem, co jest grane? Dlaczego oni chcą stąd uciekać? - opowiada Matthew i przyznaje, że jego dzieci mają amerykańskie paszporty. Jak dorosną, w każdej chwili będą mogły wyjechać do Stanów Zjednoczonych, ale...

- Dlaczego Polska miałaby być dla nich planem B? Tutaj będą się uczyć, tutaj pewnie będą studiować, tutaj je wychowamy. I to dla nich, dla moich znajomych, sąsiadów i ludzi, których nie znam, chcę zmieniać moje miasto i mój kraj, tak, żeby nie były już tym gorszym wyborem - mówi z zapałem La Fontaine, który nie ogranicza się samych słów. Bo pierwszy chrzest bojowy przejdzie w wyborach samorządowych, do których jego partia wystartuje razem z Zielonymi. Podobne programy, taka sama wrażliwość społeczna, zrozumienie dla tych, których nie stać na prywatne żłobki i przedszkola, którzy do pracy jeżdżą komunikacją miejską i nie korzystają z wielu atrakcji, jakie w takim mieście jak Wrocław są na wyciągnięcie ręki.

- Dla tych, których na to stać - wzdycha Magda, a Matthew dodaje: - Zaangażowałem się w pewną sprawę i poszedłem w imieniu mieszkańców do ważnego urzędnika. Chodziło o podwórko między trzema blokami. Ludzie chcieli, by dalej było to podwórko, a miasto chciało je sprzedać deweloperowi. I co usłyszałem, kiedy zacząłem mu tłumaczyć, że ten plac ma swoje ważne społecznie przeznaczenie? Że to podwórko nie należy do mieszkańców, ale do miasta. No to ja się pytam - czyje jest miasto? Urzędników czy mieszkańców? - irytuje się la Fontaine.

- W Polsce realizuje się interesy wybranych grup, wielkiego biznesu, korporacji. I na poziomie państwa, i na poziomie miast. To przypomina sytuację na dworze królewskim. Jest król i jest jego świta zajęta intrygami, tak bardzo, że nie dostrzega służby, która dba o to, by ten świat w ogóle istniał - mówi Tuła, która pytana o to, czy idą po władzę ewolucyjnie czy rewolucyjnie, uśmiecha się przekornie: - Powinnam powiedzieć, że najlepsza jest powolna ewolucja, ale w obecnej sytuacji konfliktu partii prawicowych o rząd dusz w Polsce, w obliczu tego, jak Prawo i Sprawiedliwość zawłaszcza państwo, niszcząc fundamenty demokracji i rządy prawa, powiem, że jedyną możliwą drogą jest jednak rewolucja, która przywróci sprawiedliwość społeczną, pokaże, że partycypacja nie jest listkiem figowym, że konsultacje społeczne nie polegają na jednym spotkaniu i podejmowaniu decyzji ponad głowami ludzi.

O partycypacji, mieście dla mieszkańców i Polsce dla obywateli mówi też Tomasz Owczarek, który w 2014, mając 26 lat, wystartował w wyborach na prezydenta Wrocławia.

- Antysystemowcem nie byłem i nie jestem. Głosowałem na Platformę Obywatelską i Rafała Dutkiewicza, ale trzy lata temu zaczęło mnie irytować to, że mieszkańcy w mieście nie mają nic do powiedzenia - tłumaczy młody ekonomista, absolwent zarządzania i studiów podyplomowych z rachunkowości. - Wtedy w 2014 roku nic nie zapowiadało, że władza może zacząć myśleć o obywatelach, a ja miałem poczucie, że nie ma na kogo głosować. Nie liczyłem, że wygram, ale jestem przekonany, że gdybym nie wystartował, to do drugiej tury wyborów w ogóle by nie doszło. A tak jakby nagle się przebudził świat, politycy, działacze i wyborcy. Było dziewięciu kandydatów. Kampania była aktywna i zmusiła do wysiłku dwóch głównych graczy: Mirosławę Stachowiak-Różecką z Prawa i Sprawiedliwości i Rafała Dutkiewicza, który myślał, że po kolejną prezydenturę może iść spacerkiem.

Owczarek przyznaje, że najbliższe jest mu centrum, że nie chciałby się znaleźć na którymkolkwiek ze skrzydeł tego centrum, bo są dla niego zbyt radykalne, ale...

- Jestem pewien, że po dobrej zmianie, jaką teraz mamy, przyjdzie czas na szczerą zmianę. I dlatego chcemy jako Wrocławski Ruch Obywatelski wystartować w wyborach samorządowych. Może będziemy startować z różnych komitetów, ale jeżeli chcemy coś zmieniać, musimy miec swoją reprezentację w radzie miejskiej, tak, by nasz głos był naprawdę słyszalny - tłumaczy Owczarek i dodaje, że we Wrocławiu władza skupiła się na inwestorach i turystach, a nikt nie zastanawia się nad tym, gdzie pomiędzy nimi mają się znaleźć mieszkańcy i co będzie jak inwestorzy wyprowadzą się do tych rejonów świata, gdzie koszty pracy będą tańsze.

O kosztach pracy wprost mówią 35-letni Piotr i 48-letni Robert, którzy tydzień temu protestowali jako pracownicy Poczty Polskiej przeciwko niskim zarobkom i warunkom pracy. - Nie jestem niewolnikiem. Jestem pracownikiem. Zaczęliśmy bitwę i nie zamierzamy się poddawać - mówi Robert, który zapytany, czy jest antysystemowcem, odpowiada po chwili: - Jeżeli system to związki zawodowe, które nie bronią pracowników, bo ich działacze mają etaty i dogadują się z szefami, to tak, jestem antysystemowcem. Jeżeli ja zarabiam 2150 złotych brutto, a koszty zarządu od 2010 do 2016 roku wzrosły z 1,5 do 9 milionów złotych, to tak, jestem antysystemowy, bo uważam, że to jest niesprawiedliwe.

Piotr jest po studiach. Listonoszem jest od 7 lat. Robert skończył liceum zawodowe, ale w swoim zawodzie nie pracuje. Pytani, czemu, skoro w Poczcie Polskiej zarabiają tak mało, nie odejdą, odpowiadają: - Mamy swoje prawa i nie damy ich sobie odebrać. I jako obywatele, i jako pracownicy. Jednego z nas, w Piekarach Śląskich, zwolniono z pracy dyscyplinarnie. Oficjalnie nie za protest, ale za komentarze na Facebooku. Prawnik, który sprawę zna, powiedział, że tych wpisów nie da się zakwalifikować, jako działania na szkodę firmy. I rzecz jest do wygrania. Nie damy się zastraszać - tłumaczą pocztowcy.

- Na razie zbieramy po urzędach pieniądze dla kolegi, na prawnika i na życie. A kolejnym krokiem pewnie będzie zarejestrowanie w sądzie przez nas podmiotu prawnego, bo w ten sposób będziemy działać i oddolnie, tak jak do tej pory, i strukturalnie. Jeśli my nie będziemy walczyć o siebie, to nikt nam nic nie da. No więc zaczęliśmy walczyć i na naszym proteście w całej Polsce tydzień temu nie było, jak mówi rzecznik, 1000 osób, ale znacznie więcej - dodaje Piotr.

A Matthew La Fontaine stwierdza: - Czym jest sprawiedliwość społeczna? Nie da się tego mierzyć jedną, uniwersalną miarą. Jednak jest arcyistotna rzecz, która musi istnieć, jeżeli w ogóle mamy stwierdzić, czy w danym kraju czy społeczeństwie mamy więcej sprawiedliwości społecznej lub mniej. To demokracja. Tak tak, banał jak banał. Ze wszystkimi jej formami i wariantami demokracja jest pojęciem prawie tak pojemnym jak sprawiedliwość społeczna. Mało jest takich pojęć, które by się tak deprecjonowało w ostatnich dekadach. Ale jeśli w naszych stosunkach społecznych, politycznych, ekonomicznych, rodzinnych i wszystkich innych - możemy postępować zgodnie z definicją demokracji, rozumianej jako prawa człowieka, możemy również znaleźć początek drogi do osiągania większej sprawiedliwości społecznej. Nie bądźmy ani niewolnikami, ani panami. Wtedy mamy szansę być sprawiedliwi.

Katarzyna Kaczorowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.