Ciało - niepowtarzalny atlas ludzkiej anatomii

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Gabriela Bogaczyk

Ciało - niepowtarzalny atlas ludzkiej anatomii

Gabriela Bogaczyk

Żaden fantom, żadne kości w 3D. Człowiek jest nie do podrobienia. Dlatego to takie ważne, aby studenci mogli z bliska poznać ludzkie ciało. Bo z plastikowych modeli będą potem plastikowi lekarze - słyszymy.

Basia była moją koleżanką od dzieciństwa. Nasze mamy się przyjaźniły. Strasznie przeżywała, że nie ma ojca. Nigdy go nie poznała. W Warszawie chodziła do szkoły ze Zbigniewem Religą. Miała nawet lepsze świadectwo od niego. Basia była niezwykle mądra i inteligentna. Często po latach wspominała, że po maturze kupiłem jej lody. W nagrodę, za dobre wyniki w nauce, wyjechała studiować na politechnice w Moskwie. Po powrocie do Polski uczyła się ekonomiki w ówczesnej Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie, obecnie Szkoła Główna Handlowa - dop. red.). Była na roku z Leszkiem Balcerowiczem. Potem pracowała na uczelni - opowiada ks. Michał Skibiński, który w środę pożegnał ostatecznie swoją koleżankę z dzieciństwa na cmentarzu na Majdanku.

Tego dnia odbył się niezwykły pochówek trzynastu osób, które po śmierci przekazały swoje ciała do nauki przyszłych lekarzy. Wśród nich była właśnie 76-letnia Barbara. - To był 14 marca 2014 roku. Chorowała na parkinsona. Cierpiała też na depresję. Nie miała swojej rodziny, dlatego ostatnie lata spędziła w zakładzie opiekuńczym - wspomina ksiądz.

86-letni ks. Michał Skibiński również podpisał akt donacji w 2013 roku. Zdecydował, że swoje ciało przekaże do celów dydaktycznych studentom w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie.

- Biskup Henryk Hoser wydał mi zgodę kilka lat temu. Bardzo się cieszę, że zrozumiał moją decyzję. Przypuszczam, że dlatego, że sam jest lekarzem - mówi ks. Skibiński.

Dlaczego duchowny podjął taką decyzję? - Dzięki temu będę mógł jeszcze służyć innym i czynić dobro, nawet po śmierci - uważa.

Przyznaje, że zaczął o tym myśleć pod wpływem swojego brata, który jako pierwszy z osób bliskich przekazał ciało studentom uczelni medycznej. - Był moim zupełnym przeciwieństwem. Nie był zwolennikiem katolickich pogrzebów. Postanowił, że chce być jeszcze użyteczny. Między innymi dlatego poszedłem w ślad za nim - dodaje ks. Skibiński.

Śmierć i co dalej?

Już około 300 osób chce oddać swoje ciała po śmierci w ręce lekarzy na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. To ich swoisty testament. - To już trzeci taki uczelniany pogrzeb. Od początku programu świadomej donacji pochowaliśmy w sumie 31 osób. W Polsce i w Lublinie nadal nie jest to popularny wybór - mówi dr hab. n. med. Grzegorz Staśkiewicz, adiunkt w Pracowni Człowieka Wirtualnego Uniwersytetu Medycznego.

Większość donatorów to osoby starsze, około 60 lat. - Nie jest łatwo zdecydować się na ten krok. Najważniejsze, by była to świadoma decyzja. To są też długie rozmowy z pracownikami uczelni. Przyszli donatorzy dopytują o szczegóły, ale jednocześnie dużo o sobie opowiadają, tłumaczą, dlaczego tak wybrali - mówi adiunkt.

No właśnie, dlaczego? Najczęściej chcą w ten sposób odwdzięczyć się lekarzom, którzy opiekowali się nimi w czasie choroby lub pomogli uratować ich bliską osobę, np. dziecko. Donatorzy tłumaczą, że chcą zrobić coś dobrego jeszcze po śmierci, niektórzy cierpią na jakąś chorobę i uważają, że ich ciało przyda się studentom do nauki. Ale są też powody bardzo praktyczne, jak samotność, brak rodziny czy wyjazd bliskich za granicę. Czasem są to wyrzuty sumienia.

- Pamiętam taką sytuację, gdy pacjent w szpitalu przeczuwał swoje odejście, sporządził akt donacji, który poświadczył lekarz. W dokumencie napisał, że przeprasza rodzinę za to, ile złego zrobił w życiu, dlatego decyduje się na donację, bo chce, by chociaż jego śmierć przyniosła komuś dobro - wspomina dr hab. n. med. Staśkiewicz.

Wśród lubelskich donatorów są również lekarze, ksiądz, psycholog, ale najczęściej pacjenci. Nawet małżeństwa lub członkowie rodzin z pokolenia na pokolenie, w wieku od 30 do 80 lat.

- To są najczęściej ludzie pełni zdrowia, a nie tacy, którzy w ostatniej chwili decydują się przekazać ciało do badań naukowych. Przeważnie te akty donacji leżą u nas latami - dodaje naukowiec.

Udział w pochówku uzmysławia studentom, że pacjent był prawdziwym człowiekiem,który kochał i czuł

Aby zostać donatorem, należy wypełnić akt donacji, który znajduje się na stronie Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Formularz musi być potwierdzony notarialnie. W dokumencie podaje się m.in. swoje dane, miejsce i obrzęd pochówku oraz przede wszystkim kontakt do osoby, która ma zawiadomić uczelnię o śmierci.

- Ona musi wypełnić wolę zmarłego i do nas zadzwonić. Ważne, aby donator o swojej decyzji poinformował wcześniej rodzinę, bo niejednokrotnie jest to dla bliskich zaskoczenie, gdy np. znaleźli dokument o donacji gdzieś w papierach i potem nie wiedzą, co mają dalej z tym zrobić - zauważa wykładowca.

Studenci się uczą

Ciało donatora po śmierci przewożone jest do Zakładu Anatomii Prawidłowej w Collegium Anatomicum w Lublinie. To tutaj rozpoczyna się proces utrwalania zwłok poprzez wstrzykiwanie substancji konserwujących, by ciało nie zdążyło się poddać rozkładowi. Co najmniej kilka litrów roztworu utrwalającego wprowadza się za pomocą większych tętnic, np. udowej i szyjnej.

Spreparowane zwłoki przetrzymywane są w specjalnych lodówkach albo są zanurzone w specjalnych kontenerach z formaliną. Po kilku tygodniach, zwykle z początkiem nowego roku akademickiego, ciało gotowe jest do zajęć na uczelni. Przypomnijmy, że każdy student medycyny musi obowiązkowo uczestniczyć w tego rodzaju zajęciach z kursu anatomii.

- Jest to bezcenna nauka. Nic nie zastąpi człowieka, żaden fantom czy kości 3D. Ciało ludzkie jest niemożliwe do odtworzenia. Lekarze mogą namacalnie i fizycznie dotknąć narządów, tkanek czy mięśni. Nie ma lepszego atlasu anatomii - argumentuje dr hab. n. med. Grzegorz Staśkiewicz.

Spreparowane zwłoki dają rzeczywisty i przestrzenny obraz tkanek. Zachowana jest elastyczność stawów, twardość i sprężystość narządów i mięśni. - Niezastąpione jest to, że studenci mogą wziąć do ręki mózg, serce, nerkę, odsunąć mięsień, zobaczyć, co się pod nim znajduje, a nie tylko przyglądać się rysunkom w książce - wyjaśnia naukowiec. I zaznacza, że podręcznik pokazuje zawsze jedną wersję anatomii. Statystyczną. Dlatego wszelkie anomalie są cenne.

- Odchylenie od normy to jest niezwykle cenna nauka. Każde nietypowe odejście nerwów czy różne układy tętnic przyszli lekarze mogą zobaczyć na własne oczy - mówi naukowiec.

Anonimowo, ale z szacunkiem

Każde zwłoki mają identyfikator w postaci nadanego numeru. Studenci nie znają nawet imienia i nazwiska donatora czy historii jego choroby. Chociaż przyszli lekarze starają się oswajać ze zwłokami nadając im imiona.

- Część tych historii odkrywają właśnie w trakcie preparowania zwłok. Widać, że pacjent miał marskość wątroby, guza nerki czy rozsiew nowotworowy. Dlatego, można powiedzieć, że historię życia osób zmarłych poznają przez historię choroby - zauważa adiunkt.

Każde takie zajęcia z udziałem zwłok powinny się odbywać z poszanowaniem ciała. Zakazane są żarty i nieodpowiednie zachowanie. - Taka nauka jest to czymś wyjątkowym, dlatego kładziemy nacisk, by studenci mieli tego świadomość - gwarantuje dr hab. n. med. Grzegorz Staśkiewicz.

Ostatnia droga

Jedno ciało może posłużyć w zakładzie anatomii nie dłużej niż trzy lata. Związane jest to z tym, że zwłoki podczas zajęć zostają już zupełnie rozpreparowane, niemalże do kości. Nie da się już wejść głębiej w ciało. - Wtedy dochodzimy do momentu, w którym wszystko, co można było pokazać studentom, to pokazaliśmy - mówi adiunkt.

Na samym końcu wszystkie narządy trafiają z powrotem do wnętrza zwłok i są zaszywane. Później ciała jadą do krematorium i zamieniają się w popiół. Urny z prochami żegnane są wspólnie na cmentarzu na Majdanku. W ostatniej drodze rodzinom zmarłych towarzyszą studenci, lekarze, wykładowcy.

- To niezwykły moment, kiedy studenci mogą poznać bliskich zmarłych. Dla rodzin to także duże przeżycie, bo mogą w końcu pochować matkę czy brata. Oczekiwali na to dłuższy czas. Ból po stracie przez dwa, trzy lata powoli już wygasał, a tutaj ponownie trzeba zmierzyć się z pożegnaniem i stratą bliskiej osoby - zwraca uwagę dr hab. n. med. Grzegorz Staśkiewicz.

Zaczęło się od lekarza z Hrubieszowa

Pomysłodawcą i inicjatorem programu świadomej donacji w Polsce jest prof. Jerzy Gielecki, który pochodzi z Hrubieszowa i jest absolwentem Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Lublinie.

- Nie możemy wyszkolić lekarzy bez kontaktu ze zwłokami ludzkimi. Podstaw anatomii nie da się nauczyć bez styczności z ciałem - zaznacza prof. Jerzy Gielecki. I potwierdza, że to najlepszy atlas anatomii, bo dzięki użyciu wszystkich zmysłów: wzroku, dotyku, zapachu i słuchu studenci mogą przyjrzeć się ciału bezpośrednio. - Żaden plastikowy fantom nie zastąpi człowieka. Inaczej będziemy mieć plastikowych lekarzy, którzy są mniej wrażliwi, częściej popełniają błędy w sztuce

Prof. Gielecki podkreśla, że lekarz stoi na granicy życia i śmierci. Jest wielu pacjentów, którzy odzyskują zdrowie i mogą opuścić szpital, ale i wielu takich, których się nie uratowało, którym trzeba potem wypisać akt zgonu.

- Zajęcia ze zwłokami uczą także wartości etycznych. Po pierwsze, szacunku do pacjenta. Natomiast udział w uroczystym pochówku uzmysławia studentom, że pacjent nie był anonimowy, był prawdziwym człowiekiem, który kiedyś kochał, czuł, nienawidził. Bliscy często przynoszą na spotkania z lekarzami albumy ze zdjęciami, opowiadają o bliskich, jak np. kupowali swój pierwszy samochód. To bardzo wzruszające. I uświadamia młodym osobom, że zawód lekarza nie jest tylko po to, by zarabiać pieniądze, a ratować życie - przypomina prof. Gielecki.

Program świadomej donacji zwłok stworzył profesor na Śląskim Uniwersyteckie Medycznym w Katowicach w 2003 roku. - Oparłem go na podobnych programach, z którymi zetknąłem się w latach dziewięćdziesiątych w Düsseldorfie. W uniwersytetach medycznych w Niemczech i Ameryce leżą setki ciał przekazanych do badań naukowych i celów dydaktycznych - opowiada nasz rozmówca.

I podkreśla, że w Polsce to uczelnia organizuje transport, pochówek.

- A w Stanach Zjednoczonych programy donacji są tak bardzo popularne, że aby zostać donatorem, trzeba jeszcze dopłacić. Najpierw to było 500 dolarów, a teraz już 1500 - tłumaczy prof. Jerzy Gielecki.

Gabriela Bogaczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.