Cudów niby nie ma, ale św. Mikołaj odwiedził małych pacjentów

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Kaczanowski
Gabriela Bogaczyk

Cudów niby nie ma, ale św. Mikołaj odwiedził małych pacjentów

Gabriela Bogaczyk

Na dziecięcym oddziale leczenia oparzeń w Łęcznej personel robi co może, aby poza strachem i bólem dzieci miały także dobre wspomnienia. W zeszłym tygodniu na spotkanie ze Świętym Mikołajem i pracownikami szpitala przyjechało prawie sześćdziesięciu byłych pacjentów. - Nasze akumulatory też się dzięki temu ładują - mówi dyrektor Krzysztof Bojarski

Choć minęło sporo czasu, to Zuzi nadal, gdy tylko widzi karetkę pogotowia, przypomina się, jak jechałyśmy na sygnale do szpitala w Łęcznej. I mówi wtedy, że pewnie ktoś wylał na brzuszek herbatę i się poparzył - opowiada Katarzyna Wróbel, mama dziewczynki, która w czerwcu trafiła na oddział oparzeń w Łęcznej.

Czwartego czerwca Zuzia poparzyła się wrzątkiem. Kubek z herbatą przewrócił się na stole i wylał na klatkę piersiową i brzuch dziewczynki. - To było u babci w Kazimierzu Dolnym. Przerażające były te minuty, kiedy czekałyśmy na karetkę. Ja ją trzymałam na rękach, ona krzyczała. Najgorsze, że byłam bezsilna wobec jej płaczu i cierpienia - wspomina mama.

Z Puław Zuzia trafiła do centrum leczenia oparzeń w Łęcznej. Spędziła tam miesiąc. W tym czasie odbył się prze-szczep skóry. - To był dla nas ciężki czas: oczyszczanie ran, zmiana opatrunków. Ale na szczęście już po wszystkim - mówi pani Katarzyna.

Również dla niej, jako matki, było to najstraszniejsze wydarzenie w życiu.

- Mogę powiedzieć, że nic gorszego mnie nie spotkało. Jest to uczucie nieporównywalne do niczego innego. Mam dwie córki i chciałabym je uchronić od wszelkiego zła. Nigdy nie przypuszczałabym, że takie coś może nas spotkać. Teraz już wiem, że można pilnować dziecka na każdym kroku, a wystarczy ułamek sekundy, by stało się takie nieszczęście - opowiada mama.

Pani Katarzyna podkreśla, że mała Zuzia jest bardzo dzielna, bo cały czas znosi dobrze rehabilitację i zabiegi laserowe na skórze. Dziewczynka jest też wyczulona na określone sytuacje. Zawsze zwróci uwagę, gdy ktoś niesie gorący kubek. - Mam wrażenie, że jest silniejsza po tym pobycie w szpitalu. Taka doroślejsza, bo już dużo przeżyła - dodaje mama.

Zuzia jest drobną blondynką, za dwa miesiące skończy cztery lata. Jest radosna, bardzo lubi malować. Mama przy-znaje, że jest trochę niejadkiem. - W przyszłości chce zostać policjantką. Po wizycie policjantki w przedszkolu, poucza wszystkich, jak powinni się zachowywać na drodze - mówi pani Katarzyna.

Tragiczne wspomnienia z wypadku powracją do Zuzi już coraz rzadziej. - Codziennie smarujemy brzuszek lekarstwem. I czasem pyta mnie, czy jest ładny. Ja jej odpowiadam, że będzie coraz ładniejszy. Tłumaczę, że przez to, że ma takie szlaczki na brzuszku, jest wyjątkowa - mówi mama.

Jednym z pacjentów oddziału oparzeń w Łęcznej był również 8-letni Nikodem.

- To był na pewno poniedziałek, bo miałem wtedy wolne w pracy. Nikodem oblał się w domu wrzątkiem na herbatę. To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności, nie do przewidzenia przez nikogo. Poparzył sobie klatkę piersiową i udo - opowiada pan Michał, tata chłopca.

Św. Mikołaj odwiedził byłych pacjentów oddziału oparzeń w Łęczej i rozdał dzieciom świąteczne prezenty
Łukasz Kaczanowski Pacjentami oddziału oparzeń są dzieci z całej Polski, nawet ze Świnoujścia

Rodzina mieszka niedaleko Łęcznej, więc szybko po wypadku przyjechali do centrum oparzeń. - Całe szczęście, że trafił pod opiekę takich fachowców. Personel naprawdę bardzo nam pomógł - dodaje ojciec. Nikodem spędził trzy tygodnie w szpitalu i przeszedł jeden prze-szczep skóry. Nie ma już żadnych śladów oparzenia na klatce piersiowej, jedynie na udzie pozostała blizna.

Nikodem chodzi teraz do trzeciej klasy podstawówki. Chce zostać piosenkarzem albo tancerzem. - Lubi grać na konsoli, w gry planszowe, łamigłówki oraz uprawiać różne sporty, byle tylko nie siedzieć w domu - dodaje tata.

Olek Wojdat z Dęblina jechał pociągiem 15 lipca z mamą na wakacje do rodziny w Zakrzewiu za Piłą. Nieszczęście wydarzyło się niedaleko Warszawy. - Syn zażyczył sobie gorącą herbatkę. Niestety, wrzątek mu się wylał na nogi i uda. Dodatkowo spodnie były jeszcze z takiego materiału, który łatwo przylgnął do ciała. Na skórze od razu zrobiły się bąble - wspomina Waldemar Wojdat, tata chłopca.

Olek spędził tylko 10 dni w oddziale oparzeń, bo przeszczep był niepotrzebny. - Opatrunki były zmieniane pod narkozą. Szybka interwencja i wysoka jakość personelu medycznego sprawiły, że udało się uniknąć blizn - dodaje ojciec.

Radość i uśmiechy dzieci

Dziecięcy Oddział Oparzeń we Wschodnim Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej działa już od dwóch lat. W tym czasie przyjął 125 dzieci z oparzeniami w wieku od 6 miesięcy do 17 lat. Mali pacjenci pochodzili z woj. lubelskiego, łódzkiego, opolskiego, a nawet ze Świnoujścia. Najdłuższy czas pobytu na oddziale wynosił 122 dni. Tym pacjentem był 13-letni Konrad Wójcik spod Grójca. - Syn chciał podłożyć ogień w piecu kaflowym w kuchni. Ogień wybuchł wprost na niego. Ubranie się od razu na nim zapaliło i przykleiło do skóry. Starszy syn to zauważył i od razu rzucił się mu na ratunek - wspomina pani Jolanta, mama chłopaka.

Konrad miał oparzonych około 80 proc. powierzchni ciała. Od szyi do ud, razem z rękami, tułowiem i plecami. W czasie wypadku zdążył tylko osłonić twarz. - W domu nie ma już zapałek. Muszę przyznać, że noszę w sobie cały czas jakiś taki lęk. Ostrzegam i chronię moje pozostałe dzieci przed ogniem - zaznacza matka.

Byli pacjenci ośrodka w Łęcznej przyjechali 8 grudnia na spotkanie „Drugia rocznica z Mikołajem”. - Jesteśmy tu, żeby się spotkać z lekarzami i innymi pacjentami oddziału. Taki powrót jest dla nas przyjemny, a nie traumatyczny - podkreśla tata Olka.

Dyrektor szpitala w Łęcznej również podkreśla, że spotkanie mikołajkowe jest ważnym wydarzeniem zarówno dla dzieci, jak i personelu medycznego. - Na pewno będziemy kontynuować te cykliczne spotkania. Cieszymy się, że w tym roku mamy dwukrotnie więcej dzieci, które chciały do nas przyjechać - mówi Krzysztof Bojarski, dyrektor szpitala.

Zeszłoroczne mikołajki w szpitalu wspomina jako „doładowanie akumulatorów”. - To były takie emocje, które sprawiły, że to spotkanie również nam dobrze zrobiło. Mieliśmy okazję zobaczyć te dzieci znowu u nas: uśmiechnięte, zadowolone i dobrze funkcjonujące. Przez co nasza energia się zwiększa i mamy więcej siły na to, by przez następne lata pomagać i służyć pacjentom naszym doświadczeniem - wyjaśnia dyrektor. Tym bardziej że, jak podkreśla szef szpitala, na samym początku wielu ludzi zastanawiało się, czy oddział oparzeniowy dla dzieci powinien faktycznie powstać w Łęcznej. - Dzisiaj wiem, że te zainwestowane pieniądze i praca personelu nie poszły na marne, bo uśmiechy i radość dzieci są dla nas ogromnym podziękowaniem - mówi Krzysztof Bojarski.

Kolorowy ogród zamiast zwykłej sali szpitalnej

Oddział oparzeń dla dzieci w Łęcznej jest wyjątkowym miejscem także ze względu na to, że rodzic ma tutaj możliwość przebywania razem z dzieckiem w jednym pokoju przez całą dobę.

- Rodzic ma tu swoje łóżko, a mali pacjenci mogą korzystać z książek lub telewizji. Sale i rolety są kolorowe. Ostatnio korytarz został pomalowany przez artystę Macieja Kota i zrobił się tu nam owocowy ogród. Robimy to wszystko po to, aby czas spędzony w szpitalu nie kojarzył się dzieciom tylko ze złem. Chcemy, by pobyt tutaj wiązał się również z przyjemnymi wspomnieniami. Mam nadzieję, że każdy pacjent przebywający u nas będzie nas miło wspominał - zaznacza Joanna Piszczek, pielęgniarka koordynująca WCLO, która w oddziale dziecięcym pracuje od samego początku. - W czasie, gdy powstawał oddział oparzeń dla dzieci, miałam wypadek samochodowy i byłam pacjentem w oddziale chirurgii rekonstrukcyjnej w Łęcznej. Będąc pacjentem szpitala, meblowałam oddział dziecięcy - wspomina.

Pierwszym pacjentem oddziału oparzeń dla dzieci była 4-letnia Zuzia. 4 listopada 2014 roku, po godz. 19, została przywieziona do szpitala śmigłowcem.

- 99 procent naszych pacjentów to dzieci oparzone gorącą herbatą, zupą lub wrzątkiem. Zdarzają się sporadyczne przypadki, jak 3-letnia dziewczynka, która bawiła się na placu zabaw na zjeżdżalni i oparzyła sobie pośladki. To było nietypowe oparzenie - oparzenie kontaktowe gorącą blachą - wspomina pielęgniarka.

Dzieci zawsze ulegały wypadkom

Wschodnie Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej jest jedynym w Polsce tak dużym ośrodkiem oparzeniowym, w którym jednocześnie leczone są dzieci i dorośli.

- Dzieci z oparzeniami leczy się we-dług standardowych procedur, tak jak u dorosłych. Tylko że są milsze, kochane, lepiej się je leczy niż jęczących mężczyzn, których wszystko boli - żartuje prof. Jerzy Strużyna, dyrektor WCLO.

I zaznacza, że może się wydawać, że tych 125 pacjentów z oparzeniem w ciągu dwóch lat to nie są wielkie liczby, ale w skali kraju już tak. - Na dzieci należy uważać, ale nie zawsze można je upilnować. Nie bierzmy na swoje barki winy za to, że oparzyła się nasza córeczka czy synek. Jak świat światem, dzieci zawsze się parzyły. Ktoś ściągnął herbatę, wrzątek, przypadkiem się oblał. Nie ustrzeżemy nikogo przed tym - dodaje szef centrum oparzeń w Łęcznej.

Prof. Strużyna mówi, że wielu osobom oddział oparzeń może się kojarzyć jako taki dom nieszczęścia, w którym rodzice i dziadkowie martwią się, że syn się poparzył, będzie mieć blizny albo nie będzie mógł ruszać nóżkami czy rączkami.

- Kocham dzieci i jestem zadowolony z tego, co osiągnęliśmy. Tu nie ma cudów, robimy to, co do nas należy - dodaje prof. Strużyna.

Gabriela Bogaczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.