Dwie i pół minuty do apokalipsy

Czytaj dalej
Fot. 123rf
Piotr Nowak

Dwie i pół minuty do apokalipsy

Piotr Nowak

Uderzenie komety, wojna atomowa lub epidemia. Nad możliwymi scenariuszami końca świata od lat głowią się twórcy filmów sensacyjnych i science fiction. Który z nich jest najbardziej prawdopodobny? Zapytaliśmy o to naukowców.

Gdyby cały czas istnienia ludzkości zamknąć w 24 godzinach, to do końca świata zostałyby 2,5 minuty. Tak szacują naukowcy z Uniwersytetu w Chicago, którzy w 1947 r. stworzyli tzw. Zegar Zagłady. Ostatnio skrócili nam czas z 3 do 2,5 minuty. W ten sposób chcieli zwrócić uwagę na to, w jak niebezpiecznym momencie historii się znaleźliśmy.

- W okresie zimnej wojny obie jej strony zdawały sobie sprawę z istnienia zasady „wzajemnego gwarantowanego zniszczenia” - przypomina dr Jakub Olchowski, ekspert do spraw bezpieczeństwa z Wydziału Politologii UMCS. - Wiadomo bowiem było, że gdyby jedna strona zaczęła konflikt jądrowy, zakończyłoby się to najprawdopodobniej wymianą ciosów i anihilacją planety. W okresie zimnej wojny ludzkość zgromadziła taki arsenał jądrowy, że z powodzeniem można było całą planetę rozbić w drobny mak - jak w „Gwiezdnych Wojnach”. Teraz głowic atomowych jest znacznie mniej, bo w pierwszej linii jest ich „zaledwie” po kilka tysięcy. Jeśli chodzi o same Stany Zjednoczone i Rosję, które są w posiadaniu około 90 procent arsenału - pozostałe państwa jądrowe posiadają po kilkadziesiąt, kilkaset głowic - mówi politolog.

Zegar Zagłady powstał w czasie, kiedy ludzkość odkryła niszczycielską moc bomby atomowej. Na progu zimnej wojny, konfliktu, który na prawie pół wieku podzielił świat żelazną kurtyną. Czy dziś, ponad ćwierć wieku od jego zakończenia, nadal grozi nam wojna jądrowa? - Nie, bo broń atomowa służy głównie do ostraszania - ucina ekspert.

- Personel silosów rakietowych, ukrytych na pustyniach w Stanach Zjednoczonych, mówi o sobie, że są jedynymi żołnierzami, którym płaci się za to, żeby nie używali broni, którą dysponują. Oczywiście, przywódcy państw i supermocarstw bywają różni, zwykle nie są jednak wariatami. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że otwarta wojna jądrowa pomiędzy supermocarstwami skutkowałaby końcem świata. Dlatego zimna wojna nigdy nie przerodziła się w gorący, otwarty konflikt - przyznaje dr Olchowski.

Atak z kosmosu

Co daje życie, może je też odebrać. Dobrym przykładem tej zależności jest Słońce. Ogromny termonuklearny piec podtrzymuje życie na Ziemi, czyniąc ją bogatą w wodę i tlen. - Zaskakujące jest jednak to, że ta na ogół przyjazna gwiazda ma swoje „kaprysy”, wyrzucając w przestrzeń międzyplanetarną tysiące ton plazmy - gazu składającego się z protonów. Taka ilość materii często okazuje się być zbyt duża dla ziemskiej magnetosfery - naszego ochronnego „parasola” - tłumaczy prof. Krzysztof Murawski, astrofizyk z UMCS. Na ogół parasol ten jest szczelny i odchyla szkodliwe protony tak, że w czasie ich nadmiaru pojawiają się jedynie zorze polarne.

- Może się jednak zdarzyć tak, że protonów słonecznych pojawi się w naszym sąsiedztwie zbyt dużo, aby magnetosfera nas przed nimi obroniła. Wtedy możemy się spodziewać, że sieć elektryczna i urządzenia elektroniczne codziennego użytku zostaną zniszczone - dodaje astrofizyk. - Jesteśmy niebywale uzależnieni od technologii i elektroniki. Mamy lodówki połączone z internetem, „inteligentne” mieszkania, samochody bez kierowców, praktycznie każda dziedzina życia jest „usieciowiona”. Bez technologii jesteśmy jak dzieci we mgle. Jeśli pewnego pięknego dnia to wszystko runie, będzie to koniec świata - takiego, jakim go dziś znamy - mówi dr Olchowski.

- Największe jednak zagrożenie w Układzie Słonecznym pochodzi z komet i asteroidów. Mamy ich tak wiele i są one tak nieobliczalne, że mimo tego, że je śledzimy, istnieje niebezpieczeństwo, że któraś z nich uderzy w Ziemię z taką siłą, że nasza planeta ulegnie zniszczeniu - uważa prof. Murawski. Takie uderzenia komet i asteroidów miały już miejsce w przeszłości. To prawdopodobnie jeden z nich przyczynił się do wyginięcia dinozaurów miliony lat temu. Zniszczenia wywołane przez inne, jak katastrofa tunguska z 1908 r., miały ograniczony zasięg.

Co robi ludzkość, żeby uniknąć tragedii? - Licząc trochę na naszą atmosferę, która spala drobniejsze ciała niebieskie, takie jak małe meteoryty, zanim te osiągną Ziemię, rozwijamy programy śledzenia ciał niebieskich, które mogą stanowić dla nas niebezpieczeństwo. Mamy też scenariusze przeciwdziałań potencjalnie niebezpiecznych obiektów. Przed szkodliwym wpływem Słońca próbujemy się bronić w ramach programu „Pogoda kosmiczna”, śledząc dynamiczne wyrzuty masy koronalnej z gwiazdy - odpowiada astrofizyk.

Niewidzialni zabójcy

Zagłada nie musi przyjść w sposób tak spektakularny, jak wybuch atomowy lub uderzenie meteorytu. W 1918 r. pandemia grypy „hiszpanki” spowodowała śmierć od 50 do 100 milionów osób. Szacuje się, że chorował na nią co trzeci mieszkaniec naszej planety.

- Obecnie co kilka lat też obserwujemy epidemie lub pandemie grypy. Dodatkowo plastyczność wirusa, zmiana jego struktury antygenowej oraz możliwość transmisji z organizmów zwierzęcych niesie szczególne ryzyko powstania „superwirusa”, który może stanowić zagrożenie dla ludzkości. Pojawienie się nowych wariantów wiąże się z ryzykiem braku skuteczności szczepionki, nieskutecznością leków przeciwwirusowych oraz większą zjadliwością wirusów. To mógłby być kandydat na potencjalnego zabójcę na dużą skalę - przyznaje prof. Krzysztof Tomasiewicz, specjalista do spraw chorób zakaźnych SPSK nr 1.

Ludzkość wciąż zmaga się z szeregiem starych chorób zakaźnych, których nie udało się zlikwidować. Przykładem jest malaria, na którą co roku umiera ponad milion ludzi. Bardzo kosztowne akcje finansowane przez Światową Organizację Zdrowia nie zmniejszyły tej liczby.

Jakby tego było mało, rozwój połączeń lotniczych, morskich, turystyki i nasilone migracje sprawiają, że coraz łatwiej przenoszą się choroby „egzotyczne”. W ostatnich latach głośno było o epidemii eboli. Jednak dopóki choroba występuje na ograniczonym obszarze, istnieje możliwość zapanowania nad nią poprzez wprowadzenie kordonów sanitarnych, kwarantann i podobnych działań. - Jeżeli doszłoby do rozprzestrzenienia, jedynym ratunkiem będzie skuteczna szczepionka i leki przeciwwirusowe. Pamiętajmy, że ebola to jedynie przykład z tej niezwykle groźnej grupy wirusowych gorączek krwotocznych. W ostatnich latach niepokój budziły też inne wirusy, takie jak SARS czy MERS, ale na szczęście te epidemie uległy albo wygaszeniu, albo wystąpiły na bardzo ograniczonym obszarze - przypomina specjalista.

- Zagrożenie mogą w przyszłości stanowić wirusy, których jeszcze nie znamy, które mogą być następstwem przeniknięcia do świata ludzkiego z organizmów zwierzęcych lub stworzonych w laboratoriach naukowych. Ta ostatnia sytuacja może wiązać się z zamierzonym działaniem grup terrorystycznych - dodaje prof. Tomasiewicz.

Wiele znanych z historii epidemii wywołanych było przez bakterie. Skuteczną walkę z nimi umożliwiło wynalezienie penicyliny i antybiotyków. Niestety, niekontrolowane ich stosowanie w medycynie i weterynarii doprowadziło do powstania szczepów odpornych na ich działanie. Już teraz lekarze znają bakterie, których antybiotyki się nie imają. W jednym z ostatnich numerów czasopisma naukowego Morbidity and Mortality Weekly Report opisano przypadek pacjentki, która zmarła właśnie z powodu zarażenia przez jedną z takich bakterii. Na razie to odosobnione przypadki, ale...

- Wydaje się, że na razie panujemy, w miarę, nad światem mikrobów i jest on, niestety, przyczyną tragedii indywidualnych lub w określonym czasie i populacji. Przyszłość w tym zakresie jest nieprzewidywalna. Jednak wystąpienie innych zdarzeń, na przykład tragedii naturalnych, może sprawić, że czynniki zakaźne staną się przysłowiowym „gwoździem do trumny” ludzkości - mówi prof. Tomasiewicz.

Kup sobie schron

Tym, co zniszczy naszą cywilizację, chociaż nie ludzkość jako taką, może być krwawa rywalizacja o surowce, jak ropa naftowa, ale też coraz częściej o dostęp do wody i żywności. Jednym z przykładów może być wojna w Syrii, której jedną z przyczyn była klęska suszy. Zdaniem eksperta, w przyszłości takich konfliktów będzie więcej.

- Załóżmy, że stopnieją lodowce. Poziom mórz i oceanów się podniesie i około połowy ludzkości, bo tyle mniej więcej osób mieszka w bliskości mórz i oceanów, będzie musiało przenieść się w głąb lądu. Dojdzie do konfliktów o dostęp do ziemi, wody pitnej i żywności. Z tym idzie w parze bardzo szybki przyrost populacji, która najszybciej rośnie w krajach biedniejszych i często niestabilnych. Z kolei przyrost naturalny w krajach wysoko rozwiniętych maleje. Efektem są coraz intensywniejsze procesy migracyjne, które oczywiście wywołują coraz więcej konfliktów. Ten problem będzie narastać - tłumaczy dr Olchowski.

Atmosfera zagrożenia zwiększa się też wśród społeczeństw krajów rozwiniętych. - Jeszcze nasi rodzice mieli to szczęście, że właściwie mogli całe życie przepracować w jednym miejscu. Zmiany społeczne zachodziły powoli. My takiego poczucia stabilizacji nie mamy, co prowadzi do napięć. Dlaczego Donald Trump wygrał wybory? Bo Amerykanie nie są pewni jutra. Taka masowa destabilizacja społeczna na świecie może się skończyć rozpadem struktur państwowych. To cofnęłoby nas o tysiące lat do fazy podstawowych struktur plemiennych - spekuluje politolog. Wśród bogatych Amerykanów już teraz panuje moda na kupowanie schronów z dala od cywilizacji. Po co? Żeby mieć gdzie uciec w przypadku zamieszek.

Jaki będzie koniec świata? – Być może jest jakieś prawdopodobieństwo, że przylecą kosmici i nas pozabijają, albo zniszczy nas meteoryt. Ale przychylić się raczej trzeba do opinii Stanisława Lema: my sami, ludzie, doprowadzimy do końca świata – przyznaje dr Jakub Olchowski." Więc może nie warto pytać o datę końca świata? Postawę naukowców dobrze oddaje opinia amerykańskiego astrofizyka Gene’a Parkera, który powiedział: „Właściwym pytaniem nie jest, czy zostaniemy uderzeni kometą lub asteroidem, ale kiedy się to stanie”.

- Mam nadzieję, że ciągle mało poznany świat komet, Słońca, ciemnej materii i energii okaże się dla nas łaskawy i pozwoli naszej cywilizacji rozwijać się przez wiele milionów lat. Z planety naszej jednak będziemy musieli kiedyś, za około 2 - 3 miliardy lat, za sprawą wybuchającego Słońca, uciec. Póki co, możemy się jednak rozkoszować naszym pełnym piękna i zagadek światem - kwituje astrofizyk.

Piotr Nowak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.