Fabryka pana Hessa, który nie przepadał za palaczami

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne Romy Borowskiej - Jeleń
Malgorzata Szlachetka

Fabryka pana Hessa, który nie przepadał za palaczami

Malgorzata Szlachetka

Mało kto pamięta o przedwojennej fabryce wag, dlatego każdy okruch pamięci o niej jest na wagę złota. Roma Borowska-Jeleń, prawnuczka jej założyciela, zanurza się w rodzinnych wspomnieniach.

Roma Borowska-Jeleń pokazuje rodzinne zdjęcia sprzed lat, snując rodzinne opowieści. Jedno z nich zostało zrobione w eleganckim wnętrzu: lustro i żyrandole z kryształu, w tle widać bar i kelnerów czekających na każde skinienie gości. „Bankiet w hotelu Europejskim, wszyscy akcjonariusze dyr. fabryki” - to treść adnotacji ołówkiem z odwrotu zdjęcia. Zorganizowane w Warszawie spotkanie dotyczy przyszłości lubelskiej fabryki wag Wilhelma Hessa. Wśród mężczyzn siedzących za stołem jest też Klemens Borowski, zięć Wilhelma Hessa i dziadek Romy Borowskiej-Jeleń, z którą rozmawiamy.

Na innej fotografii Klemens Borowski siedzi obok Karola Hessa, syna założyciela lubelskiej fabryki wag - zdjęcie zostało zrobione na Lubartowskiej, w biurowych pomieszczeniach lubelskiego zakładu.

Jest też unikatowy kadr wykonany w jednej z fabrycznych hal - w ciemnym wnętrzu widać niewiele, ściany z cegły i nierówną posadzkę.

„To teraz zapalimy sobie razem” i wyjął mocne cygara

Fabryka pana Hessa, który nie przepadał za palaczami
archiwum rodzinne Romy Borowskiej - Jeleń Wilhelm Hess, nestor lubelskich przemysłowców przełomu XIX i XX wieku.

Zakład zajmował budynki po obu stronach ulicy Lubartowskiej. Dziś z tamtych zabudowań zostało naprawdę niewiele. Obecne numery nieruchomości to: 56 - 62 oraz 75a/77, chodzi m.in. o kamienicę przy Lubartowskiej zajmowaną przez Zespół Poradni Stomatologicznych nr 2.

Wróćmy do historii sprzed lat.

Wilhelm Hess (1848 - 1932), Czech z pochodzenia, który doświadczenie w produkcji wag zdobywał w Stanach. W Lublinie zatrzymał się trochę przez przypadek, przerwał kolejową podróż, gdy jego córka zachorowała. Fabryczne zabudowania przy Lubartowskiej zaczęły powstawać od lat osiemdziesiątych XIX wieku.

Ze zdjęcia patrzy na nas pan słusznej postury, uśmiecha się pod zakręconym do góry wąsem.

- Mój tata, Władysław Borowski, bardzo szanował swojego dziadka. Raz Wilhelm wyczuł od niego zapach papierosów. Powiedział, to teraz zapalimy sobie razem i wyjął mocne cygara. Od tamtej pory ojciec nigdy nie sięgnął już po papierosy. Co ciekawe, żaden z synów Wilhelma Hessa nie palił - zauważa Roma Borowska-Jeleń.

Fabryka z Lubartowskiej, która była domem

Fabryka wag w jakiejś mierze była rodzinnym interesem, chociaż ostatnie słowo zawsze należało do Wilhelma Hessa.

- Mieszkanie mojego pradziadka, z balkonem, znajdowało się na pierwszym piętrze kamienicy, w której jest teraz stomatologia. W tym domu odbywały się np. wigilie. Rodzina, zanim zasiadła do świątecznego posiłku, dzieliła się opłatkiem ze służbą. Wszyscy musieli być wtedy elegancko ubrani - mówi Roma Borowska-Jeleń. - Pieczone mięsa w Boże Narodzenie krojono na półmiskach, już przy stole - dodaje po chwili.

Życie bliskich Hessów, w ten czy inny sposób, toczyło się według rytmu fabryki wag.

- Moi rodzice - Władysław i Eugenia Borowscy - po ślubie dostali willę, która stała między fabrycznymi zabudowaniami - mówi nam prawnuczka Wilhelma Hessa.

Pani Roma przypomina sobie jeszcze inną rodzinną opowieść. O tym, jak dziadek Klemens Borowski chciał kupić gmach, w którym teraz jest Grand Hotel Lublinianka. Po pieniądze na ten cel pojechał do Łodzi, ale gdy dotarł na miejsce, okazało się, że pieniędzy już nie ma.

Fabryka wag Wilhelma Hessa nie przetrwała kryzysu lat 30. XX wieku. Jej założyciel nie dożył tej chwili. Mimo to, jego spadkobiercy mieszkali przy ulicy Lubartowskiej jeszcze w czasie II wojny światowej.

- Niemcy wyrzucili moich rodziców z willi. Przenieśli się wtedy do kamienicy przy Lubartowskiej, która kiedyś też należała do pradziadka Wilhelma Hessa - mówi pani Roma, która urodziła się w 1939 roku.

Pamięta, że obok były stajnie z końmi, a na podwórku studnia i drzewo. I pamięta jeszcze, że te konie były wypuszczane na dwór, żeby sobie trochę pobiegały.

Lato 1944. Łuna nad wojennym Lublinem

Pani Roma mówi nam, że pierwsze z jej osobistych wspomnień to czas końca niemieckiej okupacji w lipcu 1944 roku, gdy do Lublina wkroczyli Rosjanie.

- Nasza rodzina wyjechała furmanką z miasta. Kiedy staliśmy w Bychawie, nad Lublinem było widać łunę, odblask pożaru - wspomina Roma Borowska-Jeleń.

Mało kto z lublinian pamięta dziś o przedwojennej fabryce wag, każdy okruch pamięci o niej jest więc na wagę złota. Pani Roma ma trochę fotografii z dawnych lat. Wspomina też, że raz Muzeum Lubelskie zwróciło się do niej, aby stwierdziła, czy muzealnicy mają w swoich zbiorach oryginalną laskę Wilhelma Hessa.

Malgorzata Szlachetka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.