Galicja utopiona we krwi

Czytaj dalej
Fot. fot. Wikipedia/Muzeum Wojska Polskiego
Paweł Stachnik

Galicja utopiona we krwi

Paweł Stachnik

20/21 lutego 1846. W Galicji rozpoczyna się antyszlacheckie powstanie chłopów zwane rabacją. Włościanie w okrutny sposób mordują ziemian. Za wszystkim stoi austriacka administracja.

Mimo silnych policyjnych prześladowań i nieustannej antyspiskowej inwigilacji prowadzonej przez władze zaborcze, idea wywołania kolejnego narodowego powstania nie umarła w latach 40. XIX w. w polskim społeczeństwie.

Związana z zachodnimi ruchami demokratycznymi inteligencja, mieszczanie i część ziemiaństwa przygotowywała plany zbrojnego wystąpienia przeciwko wszystkim trzem zaborcom.

Inicjatorem powstania miała być niepodległościowo nastawiona szlachta, ale do walki musiały zostać wciągnięte masy włościańskie, bo tylko to dawało jakaś szansę na powodzenie insurekcji. W tym celu przyszły Rząd Narodowy miał znieść poddaństwo i nadać chłopom ziemię.

Ani silny, ani masowy

Przez kordony zaborcze przenikali z emigracji demokratyczni emisariusze, którzy krążyli po wsiach i dworach i przekonywali do powstania. W Galicji byli wśród nich m.in. Julian Goslar, Jan Andrusikiewicz, Teofil Wiśniowski i Edward Dembowski.

Na tajnych spotkaniach w Paryżu i Krakowie ustalono skład Rządu Narodowego, wyznaczono naczelników dzielnicowych i określono termin wystąpienia. Po opanowaniu Galicji i Poznańskiego siły powstańcze miały uderzyć na Królestwo Polskie.

Mimo aresztowań przeprowadzonych przez zaborcze policje, mimo zmian terminu i przywódców, powstanie wybuchło w nocy z 21 na 22 lutego 1846 r. W Galicji słabo uzbrojone i nieliczne oddziałki powstańcze zaatakowały austriackie garnizony.

Wyznaczona przez lokalnego dowódcę Leona Czechowskiego koncentracja oddziałów pod Tarnowem (przyspieszona na noc z 18 na 19 lutego) nie udała się ze względu na słabą łączność i zawieję śnieżną. Nie powiodły się ataki na Jasło i Sanok, fiaskiem skończyła się próba ataku na starostwo pilzneńskie. Ruch powstańczy nie okazał się ani silny, ani masowy.

Większość ziemian nie była przekonana do konieczności zniesienia pańszczyzny i przekazania gruntów swoim poddanym. Stąd ich wstrzemięźliwość w popieraniu powstańczego ruchu.

Nieco lepiej powstanie przebiegło w Wolnym Mieście Krakowie. By uprzedzić jego wybuch, oddziały austriackie dowodzone przez gen. Ludwika Collina weszły do miasta. Niebawem jednak na wieść o rzekomym zbliżaniu się do Krakowa od zachodu dużych sił powstańczych, wycofały się.

W uwolnionym w ten sposób Krakowie ujawnił się Rząd Narodowy. Na jego czele stanął prawnik i były powstaniec listopadowy Jan Tyssowski. Rząd rezydujący w Krzysztoforach ogłosił postępowy „Manifest do Narodu Polskiego”, w którym obiecywał uwłaszczenie chłopów, rozdanie ziemi z dóbr narodowych dla uczestników powstania, równość wszystkich wobec prawa i zniesienie stanów. 24 lutego w Krakowie pojawił się znany radykalny konspirator i rewolucjonista Edward Dembowski, który został sekretarzem Tyssowskiego i wniósł do ruchu nową energię. O ile więc na galicyjskiej prowincji powstanie poniosło fiasko, to insurgentom udało się opanować ważny ośrodek miejski, jakim był Kraków. Mógł się on stać bazą do dalszych działań powstańczych.

Cesarz dobry

Władze austriackie dzięki inwigilacji i aresztowaniom spiskowców wiedziały wcześniej o planowanym wystąpieniu. Wśród miejscowych urzędników zrodził się pomysł, by przeciwko powstaniu użyć galicyjskich chłopów. Antagonizm między wsią a dworem był dla wszystkich oczywisty, a zaborcza administracja wykorzystywała go od dawna. Po pierwszym rozbiorze na zagarniętych terenach Rzeczypospolitej wprowadzono prawo austriackie, które wzięło w opiekę chłopów, dotychczas całkowicie zależnych od swego szlacheckiego właściciela.

Wprowadzono też kilka przepisów, które nieco poprawiły sytuację włościan. Jednocześnie przekonywano chłopów, że ich dobrodziejem i opiekunem jest cesarz (w jego imieniu zaś austriacki urzędnik), a gnębicielem polski pan.

- W sporach o grunty orne, pastwiska i wymiar pańszczyzny biurokracja zaborcza starała się przyjmować stanowisko chłopskich opiekunów, twierdząc, że to panowie sprzeciwiają się oswobodzeniu chłopów, które planuje cesarz - mówi Piotr Hapanowicz z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, znawca dziejów Krakowa i Galicji.

A obowiązki chłopskie rzeczywiście były ciężkie. Poddani byli zobowiązani do odrabiania pańszczyzny: od 1 kwietnia do końca września przez 12 godzin dziennie, a od 1 października do końca marca przez osiem godzin. W czasie żniw czas pracy można było wydłużyć. Choroba nie zwalniała od obowiązku; po wyzdrowieniu chłop był zobowiązany odpracować zaległość. Liczba dni pańszczyzny w tygodniu zależała od wielkości gruntu posiadanego przez chłopa.

Prócz tego były jeszcze tzw. daremszczyzny, czyli prace wykonywane niezależnie od pańszczyzny. Włościanin płacił też dziedzicowi czynsz i składał daniny w naturze: oprawę i osep, a plebanowi dziesięcinę. Płacił też podatki rządowe, wykonywał tzw. szarwarki z własnym zaprzęgiem (m.in. naprawy dróg i mostów), odbywał stróże i warty we wsi oraz udostępniał kwatery dla wojska. Jak obliczono, w końcu XVIII w. w Galicji poddany musiał w ten sposób pracować - nie na swoim - 120 dni w roku.

Lebioda i gorczyca

I tak już nielekką sytuację chłopów pogorszyły klęski naturalne: w 1844 r. miały miejsce ulewne deszcze i powodzie, a po nich przyszła zaraza ziemniaczana i epidemia wśród zwierząt. Ich skutkiem były drożyzna i głód w następnym roku, a potem tyfus i dyzenteria. Wieś głodowała. Gdy skończyły się zapasy ziemniaków i mąki, ludzie jedni lebiodę i gorczycę, od których chorowali.

Dwory, zawsze chętnie deklarujące swą „opiekę nad ludem”, tym razem nie miały litości i bezwzględnie egzekwowały pańszczyźniane zobowiązania. A wobec tych, którzy nie mieli siły pracować dokonywały egzekucji. Nic więc dziwnego, że niechęć do ziemian była w 1846 r. bardzo silna, silniejsza niż zwykle.

Pogłoski, jakie już na początku roku zaczęli kolportować austriaccy urzędnicy, zaczęły padać na podatny grunt. Przekonywali oni chłopów, że polska szlachta szykuje się, by urządzić im pogrom. Za pomysłodawcę tego posunięcia uznaje się starostę tarnowskiego Josepha Breinla von Wallersterna. Breinl miał też ogłosić, że za dostarczonego do starostwa żywego lub martwego powstańca będzie wypłacał pieniądze.

- Sprawnie działała propaganda austriacka, wedle której cesarz chciał znieść pańszczyznę, a powstanie szlachty miało temu zapobiec. Przypomnijmy też słowa Franza Kriega, austriackiego szefa Gubernium Galicyjskiego: „Na polską rewolucję trzeba będzie napuścić polskich chłopów, potem chłopów się wystrzela i na sto lat będzie spokój” - dodaje Piotr Hapanowicz z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa.

Austriackie zachęty kierowane do chłopów podziałały. Począwszy od 19 lutego w Tarnowskiem, a w następnych dniach w innych częściach Galicji, samorzutnie zbierały się grupy uzbrojonych włościan. Polowały one na powstańców, a gdy tych nie starczało, napadały po prostu na dwory, rabowały je i paliły a mieszkańców mordowały. Chłopska nienawiść do panów znalazła wreszcie ujście i to nader gwałtowne.

Zabijano bowiem okrutnie: siekierami, widłami, piłami, niekiedy nie oszczędzano kobiet i dzieci. Prócz właścicieli mordowano też księży, leśniczych, pisarzy gminnych, ekonomów, rządców, guwernerów i innych oficjalistów, słowem - wszystkich „surdutowych”. „Ziemiańskie powstanie starte zostało z powierzchni ziemi” - napisał w jednej ze swoich książek prof. Stanisław Grodziski.

Ranną i zabitą szlachtę zwożono do siedzib cyrkułów, gdzie starostowie wypłacali za dostarczonych żywcem 5 zł reńskich, a za martwych - 10. Zdarzało się więc, że gdy chłopi dowiadywali się o tym, już na miejscu zabijali przywiezionych więźniów. Ruch sami chłopi nazwali rabacją od niemieckiego rauben, czyli grabić, plądrować.

Kosy, widły, siekiery

Galicyjskie wsie i miasteczka stały się widownią przerażających scen. W podbocheńskich Grodkowicach, majątku Żeleńskich, wieczorem 23 lutego zjawiła się gromada chłopów. Po wyważeniu bramy domagali się wydania powstańców i widzenia z panem.

Do chłopów wyszli właściciele - Marcjan Żeleński, oficer powstania listopadowego, odznaczony Virtuti Militari, i jego żona Kamila. Kobietę uderzono w głowę, męża, który stanął w jej obronie, wywleczono za dom i zabito. Zabito też siekierą kuzyna Żeleńskich Stanisława Stańskiego, a nauczyciela domowego Franciszka Procnera ciężko zraniono.

Pijani chłopi zrabowali i zdewastowali dwór. Zabitych i rannego wrzucili na wozy i zawieźli do Bochni. Razem z nimi pojechały tam obie żony, którym za okupem pozwolono tam zabrać zwłoki.

A tak wypadki w jednej ze wsi swojej parafii opisał proboszcz z Niegowici ks. Jan Popławski: „Chłopi ze wsiów kameralnych Państwa Niepołomskiego, jako to z Książnic, Łęczkowic, z Kłaja, obstąpili dwór w Niewiarowie i tam wszystko co było potłukli, okna, drzwi pogruchotali, nawet posadzkę powywalali. Ze spiżarni masło, słoninę, mąkę, sery i naczynia kuchenne miedziane i żelazne pozabierali. Suknie męskie i garderobę damską, wszystko a wszystko, między sobą porozszarpali.

Pana Szybalskiego (Michała) właściciela owej wioski związali, kijami i cepami bez litości ubili, a tak związanego do Bochni powieźli. Jego żonę, panią z baronów Gostkowskich ze wszystkim obrabowali, ledwie w lichym odzieniu ją zostawili przy życiu”. Podobnych relacji zachowało się znacznie więcej.

Masakra na cmentarzu

Pięć dni po wybuchu powstania jego kierownictwo rezydujące w Krakowie podjęło próbę podsycenia ruchu w Galicji. 26 lutego wyruszyła z Krakowa grupa powstańców dowodzona przez Walerego Rottermunda wraz z konnym oddziałem pod dowództwem Adama Suchorzewskiego.

Do maszerującego powoli od Wieliczki do Gdowa oddziału przyłączała się po drodze młodzież. Po dotarciu do Gdowa powstańcy zastali wieś opuszczoną. Stanęli więc kwaterami w karczmach przy rynku, zapominając o wystawieniu wart i wysłaniu patroli. Tymczasem wieś otoczył liczący ok. 500 żołnierzy oddział płk. Ludwiga Benedecka z garnizonu bocheńskiego i sprzymierzeni z nim chłopi, którzy w mroźny lutowy dzień rozbili powstańców.

Uciekła tylko część kawalerii, która przedarła się do Krakowa z wieścią o klęsce. Rannych i poddających się chłopi bez litości dobijali. 50 powstańców, którzy złożyli broń i schronili się na miejscowym cmentarzu, zostało tam zabitych przez chłopów „z okrucieństwem opisać się nie dającym”.

Następnego dnia Austriacy w Podgórzu zmasakrowali ogniem religijną procesję prowadzoną z Krakowa do Wieliczki przez Edwarda Dembowskiego. 2 marca Jan Tyssowski złożył władzę i razem z 1,5 tys. powstańców wyszedł z Krakowa w kierunku granicy pruskiej. Powstanie ostatecznie upadło.

Chłopski lider

Rabacja trwała jednak dalej. Rozzuchwaleni powodzeniem chłopi ani myśleli wracać do domów i odrabiać pańszczyznę. Łupienie i palenie dworów i plebanii przypadło im do gustu. Mało tego: z odmętów rabacyjnego ruchu wyłonił się przywódca.

Był nim 59-letni chłop ze wsi Smarzowa koło Tarnowa Jakub Szela. Szela był naturalnym liderem wiejskiej społeczności. W Smarzowej przewodził wieloletnim procesom wsi z tamtejszymi dziedzicami Boguszami. Oni też stali się jego pierwszymi ofiarami, a ich dwór poszedł z dymem.

Potem Szela zdołał podporządkować sobie chłopów z okolicznych wsi, a nawet zaczął wprowadzać coś na kształt rabacyjnej administracji: siłę zbrojną, straże wiejskie i własną kancelarię. Kazał opieczętować wszystkie zapasy wódki, zabronił rabowania własności prywatnej i trzebienia lasów.

Poczuł się na tyle mocno, że zaczął wobec władz występować jako lider całego galicyjskiego chłopstwa i domagać się zniesienia pańszczyzny, której i tak powszechnie nie odrabiano.

Austriacy zorientowali się, że chłopskie narzędzie, jakim chcieli się posłużyć, zaczyna wymykać się im spod kontroli. Na razie jednak próbowali uspokoić groźny ruch chłopski za pomocą negocjacji. W połowie marca ukazało się obwieszczenie władz, że poddaństwo i pańszczyzna nadal obowiązują.

Nie odniosło skutku, więc odpowiedzialny za pacyfikację prowincji wicegubernator hr. Leopold Lażansky zaprosił Szelę na spotkanie do Tarnowa. Doszło do niego 18 marca, a chłopski lider obiecał, że chłopi dokonają wiosennych zasiewów, ale nie wrócą już do pańszczyzny.

W takiej sytuacji Austriakom pozostało tylko rozwiązanie siłowe: w kwietniu w teren wyruszyło wojsko, które posuwało się od wsi do wsi i chłostą wymuszało posłuszeństwo. O ile chłopi potrafili być okrutni wobec słabo uzbrojonych powstańców i bezbronnych kobiet i dzieci, to regularnemu wojsku nie stawiali żadnego oporu. Szelę wezwano na rozmowy do Tarnowa, a gdy przybył tam 20 kwietnia, został aresztowany, a następnie wysłany na Bukowinę. Otrzymał duże gospodarstwo koło wsi Glitt. Mieszkał tam pod nadzorem aż do śmierci w 1860 r.

- Szacuje się, że zniszczono ok. 500 dworów, z rąk chłopskich zginęło ponad tysiąc osób, kilka razy więcej zostało rannych. Niektórzy badacze mówią nawet o 3 tys. ofiar. Niemal wyłącznie byli to ziemianie, urzędnicy dworscy oraz kilkudziesięciu księży. Wśród ofiar nie było Żydów i Niemców. Rozruchy największe rozmiary przybrały w Tarnowskiem, gdzie zniszczono ok. 90 proc. dworów, oraz w cyrkułach jasielskim, bocheńskim, sądeckim i wielickim. Co ciekawe, na terenie Rzeczypospolitej Krakowskiej, gdzie chłopi byli oczynszowani, do takich zajść nie doszło - mówi Piotr Hapanowicz.

Pozorny sukces?

Kto skorzystał na krwawych wydarzeniach z lutego 1846 r?

- Realną korzyścią dla chłopów było ich uwłaszczenie dwa lata później przez władze austriackie. Stroną wygraną konfliktu była Austria, która z jednej strony tanim kosztem stłumiła powstanie, a w konsekwencji wcieliła Wolne Miasto Kraków, z drugiej strony zaś związała z sobą chłopów z Galicji. Mrożące krew w żyłach relacje o galicyjskich bestialstwach nie dotarłyby do zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, gdyby nie spory austriacko-pruskie. Władze pruskie upowszechniły polską wersję wydarzeń, kompromitując Wiedeń. Dla konserwatywnej Europy podburzenie chłopów przeciwko szlachcie było niewybaczalnym grzechem - wyjaśnia Piotr Hapanowicz.

Paweł Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.