Anna Gronczewska

Historie sprzed wojny: Najpierw kradli serce i rozkochiwali panny, a później brali pieniądze

W takim domu przy ulicy Prusa, na Bałutach mieszkał Jakub, który oszukał Hanę Fot. archiwum biblioteka im. Piłsudskiego Łódź W takim domu przy ulicy Prusa, na Bałutach mieszkał Jakub, który oszukał Hanę
Anna Gronczewska

Niedawno mówiono o 40-letniej łodziance, którą niedoszły mąż oszukał na ponad 800 tysięcy złotych. Najsłynniejszym oszustem matrymonialnym był Jerzy Kalibabka. Stał się bohaterem serialu „Tulipan”. W dawnej Łodzi także nie brakowało oszustów matrymonialnych.

W połowie lat dwudziestych minionego stulecia prasa opisywała historię 18-letniej łodzianki Stanisławy Ralińskiej, która w poszukiwania szczęścia i pracy wyjechała do Częstochowy. Szybko ją znalazła, ale w obcym mieście czuła się samotna. Wtedy poznała Romana Florkowskiego. Mieszkaniec Częstochowy bywał częstym gościem w mieszkaniu Stasi.

- Kocham cię Stasiu - któregoś dnia wyznał miłość dziewczynie. Ta była szczęśliwa. Przecież też kochała Romana.

On ją całował, mówił czułe słowa i obiecywał, że się z nią ożeni. W końcu poszli do łóżka. Jednak szczęście nie trwa długo... Stasia spotkała znajomą Romana. Ta powiedziała jej, że mężczyzna jest żonaty i ma troje dzieci. Jednak naiwna łodzianka nie uwierzyła. Uznała, że ktoś chce zniszczyć jej miłość. Dalej spotykała się z Romanem. Aż pewnego dnia otrzymała list podpisany przez żonę Florkowskiego. Prosiła, by Stasia spotkała się z nią o godzinie 11 wieczorem na moście w Częstochowie. Poszła na spotkanie. Tam jednak spotkała nie panią Florkowską, ale samego Romana. Zaczęła się żalić, że ją oszukał i wykorzystał.

- Wiesz wszystko, więc musisz zginąć - powiedział jej kochanek. Po czym chwycił za ramiona i zrzucił z mostu do rzeki... Roman uciekł. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i błagać o pomoc. Udało się jej złapać konar drzewa, które rosło przy brzegu... Przeżyła. A kochanek trafił w ręce policji.

Spacer, kino, a później już tylko ślub

Pod koniec 1928 roku łodzianin Fabian Monicki na jednym z towarzyskich spotkań poznał Helenę Wirczakiewiczówną. Był mężczyzną przystojnym, eleganckim, więc wzbudzał duże zainteresowanie płci przeciwnej. Helena poczuła się zaszczycona, że Fabian zwrócił uwagę właśnie na nią. Po spotkaniu odprowadził ją do domu i umówił się na następny dzień. Drugiego dnia znajomości poszli do kina. Zaraz po seansie Monicki oświadczył się Helenie. - Zwróć się pan do moich rodziców - odpowiedziała szczęśliwa Helena. Trzeciego dnia znajomości Monicki zjawił się w domu dziewczyny. Na jej rodzicach zrobił bardzo dobre wrażenie. Powiedział, że prowadzi rozległe interesy handlowe, ma liczne kontakty finansowe i towarzyskie.

- Kwestie finansowe nie odgrywają u mnie żadnej roli - zapewniał Fabian. - Wynajmuję mieszkanie w Śródmieściu i jestem przekonany, że Helena będzie ze mną szczęśliwa.

Rodzice mieli jednak pewne wątpliwości. Córka znała Fabiana tylko trzy dni. Mężczyzna twierdził, że to nic nie znaczy. Zakochał się w dziewczynie od pierwszego wejrzenia. Gdy rodzice usłyszeli takie zapewnienia, uznali że nie będą stali na drodze szczęścia dziecka. Zezwolili na ślub. Jednak podczas tej pierwszej wizyty w domu przyszłych teściów Fabian próbował wynieść dwa srebrne lichtarze, złoty zegarek i kolczyki. Został złapany na gorącym uczynku. - To przez roztargnienie - tłumaczył niedoszłemu teściowi. Ten nie był już tak naiwny i nie uwierzył w tłumaczenia „zięcia”. Wezwał policję. Okazało się, że Fabian to oszust, który oszukał już nie jedną „narzeczoną”.

Zamiast przed ołtarz, wprost do więzienia

Hana Rozenblum, mieszkanka ulicy Zachodniej w Łodzi oraz Jakub Czetwer z ulicy Prusa, znali się dosyć długo. W końcu zostali parą. Jakub wyznał miłość Hanie i zaproponował ślub. Omówili wszystkie jego szczegóły, ale pozostała jeszcze sprawa mieszkania. - Mógłbym wynająć śliczne mieszkanie, ale nie mam chwilowo pieniędzy - powiedział zasmucony Jakub. - Mieszkanie jest ładne i boje się, że ktoś je zajmie.

Hana zaoferowała, że może dać na mieszkanie 500 złotych swoich oszczędności. Narzeczonego ucieszyła ta propozycja. Zapewnił, że pójdzie zarezerwować mieszkanie. Wtedy już nie będzie żadnych przeszkód w tym, by mogli się pobrać. Jakub wziął pieniądze i zniknął. Przez najbliższe dni nie kontaktował się z Haną. Ta myślała, że zachorował, albo zajmują go interesy. Kiedy w końcu się pojawił stwierdził, że nie chce się już z nią żenić... Kobieta przyjęła to z godnością, ale poprosiła, by zwrócił jej 500 złotych, które dała mu na mieszkanie... Jakub nawet o tym nie myślał. Hana zgłosiła więc sprawę na policję. Oskarżyła niedoszłego męża o wyłudzenie 500 złotych.

Naiwnych pań w przedwojennej Łodzi nie brakowało. Zofia marzyła o miłości, a ta jakoś nie przychodziła. Aż tu nagle pojawiła się niespodziewanie w parku im. Sienkiewicza. Franciszek Roguszczak był przystojnym mężczyzną, a z jego oczu biła uczciwość. Takie wrażenie odniosła Zofia. Mężczyzna zaprosił ją do kawiarni, potem poszli do kina. Następnego dnia znów spotkali się w parku. - Pokochałem panią gorąco, czy mogę liczyć na wzajemność? - zapytał Zofię patrząc jej w oczy, gdy siedzieli na ławce w parku.

- O tak! - wyszeptała szczęśliwa Zofia, która przeczytała w swym życiu wiele romansów i wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia.

Po tym wyznaniu Zofii chwycili się za ręce i zaczęli snuć plany na przyszłość. Franciszek zapewniał, że ślub wezmą w Łodzi, a potem wyjadą do Brukseli, gdzie mieszka jego wujek. Zofia była zachwycona. Marzyła o takim mężczyźnie. On miał jej zapewnić szczęśliwe życie. Do tej pory nie miała wiele szczęścia. Była sierotą, pracowała w fabryce... Kiedy spotkali się trzeciego dnia, znów w parku, doszło do pierwszych pocałunków... Gdy zapadł zmierzch Franek powiedział, że musi już iść, bo ma do załatwienia pewne sprawy.

Otumaniona miłością dziewczyna siedziała dalej na ławce i w myślach wybierała suknie ślubną... I nagle zobaczyła, że nie ma torebki... Franciszka Roguszczaka odszukała policja. Zamiast przed ołtarz trafił na cztery miesiące do więzienia.

Naiwne bywają nie tylko zakochane kobiety

Czasem ofiarą kobiet padali też mężczyźni. Łodzianin Rubin Leterfeld miał 18 lat i chciał zostać damskim fryzjerem. Fachu uczył się w jednym z łódzkich zakładów fryzjerskich. Jedna z jego klientek nie ukrywała, że dobrze ostrzygł jej włosy.

- Będziesz kiedyś wielkim fryzjerem - powiedziała do Rubina. Był zachwycony komplementem. Marzył, by w przyszłości pracować w jednym z paryskich zakładów fryzjerskich. Rubin miał talent i nie narzekał na brak młodych klientek. Ale kiedyś, jak podaje jedna z przedwojennych łódzkich gazet z końca lat dwudziestych, przyszła do niego sędziwa klientka.

- Chcę być znowu młoda, długie włosy mnie szpecą - powiedziała zasiadając na fotelu fryzjerskim. Kobieta była bardzo zadowolona z usług Rubina.

Zaczęli rozmawiać. W pewnym momencie stwierdziła, że 18-latek mógłby dobrze zarobić. Ale musiałby spełnić prośbę kobiety. Zostać jej mężem. Kobieta miała 50 lat i nazywała się Blima Murder. - Gdy zostaniesz moim mężem cała rodzina będzie się u ciebie strzyc - wytłumaczyła kobieta. - Mam pięć sióstr, sześć ciotek, dwie babki, matkę i dwie córki. A jeśli umiesz pan golić to mam w rodzinie jeszcze dwudziestu mężczyzn...

Rubin długo się nie namyślał. Stwierdził, że taka żona to znakomity interes. Zgodził się na ślub. Po kilku tygodniach stanęli na ślubnym kobiercu. Okazało się, że Blima, mimo swoich 50 lat jest kobietą obdarzoną wielkim temperamentem. - Męża trzymała pod pantoflem - podawał „Express Wieczorny Ilustrowany”. - Już po kilku dniach od ślubu Rubin żałował swego kroku.

Liczna rodzina Blimy chętnie korzystała z usług młodego fryzjera, ale nikt mu nie chciał płacić. Na tym tle dochodziło między małżonkami do licznych nieporozumień. Ruben miał tego dość. Uciekł od żony. Ale szybko odnalazła go jej rodzina i przyprowadziła do domu. Żona zamknęła męża w pokoju. Ruben znów uciekł i ukrył się u znajomych. Po wielu miesiącach udało mu się rozwieść.

W 1929 roku łódzkie gazety opisywały historię „Cwanej Haśki”. Dziewczyna nie cieszyła się dobrą opinią. - Wolała się łajdaczyć z kolegami niż uczyć - pisał o Haśce „Express Wieczorny Ilustrowany”. - Matka odebrała ją z piątej klasy i oddała do sklepu.

Tam „Cwana Haśka” zawróciła w głowie swemu szefowi. Ten gotów był dla niej porzucić żonę. Ale po wielkich awanturach właściciel sklepu rzucił dziewczynę, która jednocześnie straciła pracę. Długo nie była sama. Poznała Abrahama Jakubowicza, pracownika biurowego Widzewskiej Manufaktury. Akurat był w domu sam, bo rodzina wyjechała na letnisko. Mężczyzna zakochał się bez pamięci w „Cwanej Haśce”, choć znał jej przeszłość. Zamierzał sprowadzić ją na dobrą drogę. Udało mu się ją wykreślić z rejestru policji obyczajowej. Zapewnił, że bierze ją pod swoją opiekę. Ale Haśka miała duże wymagania. Chętnie spotykała się z Abrahamem, ale chciała coraz droższych prezentów. Długi mężczyzny rosły. W końcu zdecydował się sfałszować weksle szefa, by spełniać zachcianki kochanki... Skończył przez to w więzieniu.

Józef Matrysiak, rolnik spod Koluszek marzył, by jego żoną została dziewczyna z dużego miasta, czyli Łodzi. O marzeniach opowiadał w jednej z łódzkich knajp. Przyjechał bowiem do wielkiej Łodzi, by znaleźć kobietę życia. Jeden z przypadkowo poznanych kumpli od kieliszka zapewnił, że ma dla niego świetną kandydatkę na żonę, łodziankę. Na dodatek mieszka w pobliżu restauracji.

- Sprowadź ją do mnie natychmiast - zapalił się Józef. - Potrzebna jest mi baba w domu!

Kandydatka na żonę pojawiła się po kilkunastu minutach. Nie była młoda, ładna, ale to Józefowi nie przeszkadzało. Nie podobało mu się tylko, że ma jaskrawo pomalowane usta.

- Dla pana nie będę się tak malować - obiecała kobieta, co bardzo zadowoliło rolnika. Zaczęła się balanga. Kandydatka na żonę piła na równo z mężczyznami. Około północy Józef stwierdził, że już ją kocha. I chce wziąć z nią ślub. Kobieta była zachwycona. Poprosiła, by wyszli na dwór i porozmawiali o przyszłości. Towarzyszył im „swat”. Wyszli na ulicę Pomorską, ale po chwili Józef zorientował się, że stoi tam sam... Brakowało mu też 250 złotych, które miał schowane w kieszeni.

Żony szukały swego niewiernego męża

Już nie w Łodzi, ale w Warszawie na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku ujęto bigamistę. Azriel Kolberg okazał się mężem czterech żon. Miał z nimi ośmioro dzieci. Aresztowano go dwie minuty po tym jak wziął ślub z czwartą żoną.

Azriel był chasydem, nauczycielem, powszechnie szanowanym człowiekiem. Kilka lat przed swym czwartym ślubem poznał Chaję, która została jego pierwszą żoną. Jednak ku jej rozpaczy mąż zaczął się zmieniać. Zamienił chasydzki chałat na garnitur. Był już wtedy ojcem dwojga dzieci, a trzecie było w drodze. Nie czekał jednak na narodziny kolejnego dziecka i uciekł od żony.

Tymczasem Chaja przeżyła dramat. Trzecie dziecko urodziło się martwe. Zaczęła szukać męża, ale nie mogła go odnaleźć. W końcu dowiedziała się, że Azriel mieszka w Kowlu, jest tam nauczycielem i ożenił się z niejaką Różą. Miał z nią już troje dzieci, a czwarte było w drodze.

Chaja zamierzała odwiedzić męża. Ale ten został powiadomiony przez przyjaciół i postanowił uciec. Chaja spotkała się jednak z Różą. Obie żony obiecały mu zemstę.

Azriel zamieszkał w Siemiatyczach, znów stał się chasydem. Nie mógł wytrzymać bez kobiety i trzeci raz się ożenił. Miał z nią jedną dziecko. Tymczasem poszukiwania niewiernego męża rozpoczęły rodziny dwóch poprzednich żon. I historia się powtórzyła. Azriel dowiedział się, że ma go odwiedzić ojciec jednej z poprzednich żon i znów udało mu się uciec.

Trzecia żona dołączyła do dwóch poprzednich i zaczęły wspólnie ze swoimi rodzinami szukać niewiernego męża. Odnaleziono go w Równem. W końcu go zatrzymano. Stało się to dwie minuty po tym jak wziął ślub z czwartą kobietą - Rachelą.

Rosjanie skazywali, bolszewicy uwalniali

Na początku lat trzydziestych pewien zamożny łódzki kupiec postanowił wydać za mąż swoją jedyną córkę. Poprosił o pomoc swatkę, która miała znakomite stosunki w sferach kupieckich Łodzi. - Mam już jednego kandydata na widoku - zawiadomiła ojca swatka. - Jest przystojny, elegancki i bardzo zdolny. Będzie panu pomagał w interesach. Słyszałam, że ma dużo pieniędzy - przekonywała swatka.

Po kilku dniach kobieta zawiadomiła swego klienta, że mężczyzna wyraził zgodę na małżeństwo. Chce jednak wcześniej poznać swoją żonę. Ojciec też sam zasięgnął o nim informacji. Znajomi zapewniali, że cieszy się dobrą opinią i nieźle się zapowiada. Postanowił więc zaprosić kandydata na męża córki do swego domu. Mężczyzna zrobił na wszystkich znakomite wrażenie. A co najważniejsze spodobał się przyszłej żonie. Po kilku tygodniach rodziny omówiły sprawy ślubu, wesela i posagu. Ojciec dziewczyny, tak jak ustalono, wpłacił na konto depozytowe 600 dolarów posagu.

Odbyły się huczne zaręczyny, przygotowania do ślubu biegły pełną parą, gdy przyszłego pana młodego aresztowano. Wyszło na jaw, że był poszukiwany przez policję za uchylanie się od służby wojskowej. Został za to skazany na dwa lata więzienia.

- Już go nie kocham - stwierdziła narzeczona. - Człowiek, który siedzi w więzieniu nie może zostać moim mężem!

Zerwano zaręczyny. Ojciec panny młodej odebrał 600 dolarów. Ale rodzice jego niedoszłego zięcia stwierdzili, że zgodnie z żydowskim prawem zwyczajowym po zerwaniu zaręczyn połowa posagu przypada niedoszłemu mężowi... Sprawa skończyła się w sądzie.

Tytuły łódzkich gazet z lipca 1933 roku informowały o wielkiej aferze erotycznej, która wybuchła w mieście. Jej bohaterem był Oskar Adolf Lamert, właściciel domu przy ulicy Piotrkowskiej 155. Do policji zaczęły napływać skargi od młodych łodzianek. Jedna z nich, 17-letnia dziewczyna napisała, że Oskar Adolf zwabił ją do swego mieszkania pod pretekstem dania jej pracy. Potem mężczyzna w podstępny sposób miał się dopuścić gwałtu.

Podobna historia spotkała osiemnastolatkę. Po tych doniesieniach policja zainteresowała się Lamertem. Okazało się, że przed I wojną światową był on współwłaścicielem „jaskini rozpusty”, która mieściła się przy ulicy Mikołajewskiej 40 (dziś Sienkiewicza). Razem ze swym wspólnikiem Millerem zwabiał tam też nieletnie dziewczyny. Rosyjski sąd skazał go na 14 lat więzienia. Ale jak zauważali dziennikarze, uwolnili go bolszewicy i wrócił do Łodzi.

W 1935 roku bohaterem pierwszych stron łódzkich gazet stał się Józef Fiszhaut. Był przystojny, uwodzicielski i podobał się kobietom. Przez pewien czas prowadził nawet uczciwe życie, pracował w dużej łódzkiej firmie, bardzo dobrze zarabiał. Mieszkał wtedy przy ulicy Zawadzkiej 30 (dzisiejsza Próchnika). Ale lubił prowadzić nocne życie w łódzkich restauracjach i za bardzo kochał kobiety. Pieniędzy nie wystarczało na przyjemności. Zaczął się brać za nieczyste interesy. Wystawiał cudze weksle, nabierał znajomych na pożyczki.

W grudniu 1933 roku Józef poznał pannę R., nauczycielkę w jednej z renomowanych łódzkich szkół. Kobieta zakochała się w nim po uszy. Była zachwycona, gdy przystojny mężczyzna jej się oświadczył. Ale kilka dni przed ślubem poprosił narzeczoną, by podpisała mu weksle na kilka tysięcy złotych. Pieniądze miał przeznaczyć na jakiś interes. Naiwna narzeczona dała mu jeszcze na przechowanie futro oraz biżuterię. Nadszedł dzień ślubu. Do mieszkania nauczycielki, które tonęło w kwiatach przyszli liczni goście. Zabrakło tylko pana młodego.

Tego samego dnia Józef Fiszhaut wyjechał z Łodzi z jedną z tancerek z nocnego lokalu. Jego niedoszła żona zgłosiła sprawę na policji. Józef zaczął jeździć po Polsce, zarabiał jako fordanser. Był jednak poszukiwany listami gończymi. W międzyczasie porzuciła go kochanka, bo nie był w stanie jej utrzymać. Zdesperowany oszust, nie mogąc znieść dalszego ukrywania się, wrócił do Łodzi i oddał się w ręce policji.

Anna Gronczewska

Jestem łodzianką więc Kocham Łódź. Piszę o historii mojego miasta, historii regionu, sprawach społecznych, związanych z religią i Kościołem. Lubię wyjeżdżać w teren i rozmawiać z ludźmi. Interesuje się szeroko pojmowanym show biznesem, wywiady z gwiazdami, teksty o nich.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.