Jan Tomaszewski w meczu ze Stalą Rzeszów strzelał karnego, Maciej Szczęsny sądził, że zabił człowieka w Stalowej Woli, czyli...

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Cezary Kassak

Jan Tomaszewski w meczu ze Stalą Rzeszów strzelał karnego, Maciej Szczęsny sądził, że zabił człowieka w Stalowej Woli, czyli...

Cezary Kassak

Lato, Kasperczak, Szarmach, Domarski - to tylko niektórzy znakomici piłkarze mający związki z obecnym województwem podkarpackim. Postanowiliśmy jednak wziąć pod lupę biografie akurat takich zasłużonych ludzi polskiego futbolu, którzy wprawdzie nigdy podkarpackich klubów nie reprezentowali, ale mimo wszystko można w życiorysach tych osób odnaleźć wątki dotyczące naszego regionu. Rywalizując z drużynami z Podkarpacia, znani piłkarze przeżywali czasami osobliwe, niecodzienne sytuacje.

Tomaszewski lepiej bronił niż strzelał

Jan Tomaszewski, jak wiadomo, zasłynął tym, że w 1973 roku „zatrzymał Anglię”, a podczas mistrzostw świata’ 74 należał do filarów wspaniałej drużyny „Orłów Górskiego”. Na co dzień sławny bramkarz najdłużej był związany z Łódzkim Klubem Sportowym. W tym zespole żadnych większych sukcesów jednak nie zanotował.

W sezonie 1975/76 ŁKS dopiero pod koniec rozgrywek zapewnił sobie utrzymanie w ekstraklasie. Przesądziła o tym „domowa” wygrana ze Stalą Rzeszów 3:1 (dla Stali porażka oznaczała z kolei koniec marzeń o pozostaniu w lidze). W 62. min. arbiter tego meczu, Marian Środecki z Wrocławia, podyktował problematyczny rzut karny dla ŁKS-u. Ponieważ łodzianie prowadzili już 3:0 i ich zwycięstwo nie było zagrożone, karnego pozwolono strzelać Janowi Tomaszewskiemu. I tego karnego „Tomek” zmarnował - z wyczuciem interweniował rzeszowski bramkarz Henryk Jałocha.

Łódzka bramka była pusta, toteż szybką kontrę zaraz próbowała wyprowadzić Stal. Tomaszewski pędził do swojej „świątyni”, ile miał sił w nogach, ale boisko tego dnia było grząskie, więc pokaźnej postury bramkarz kolejne metry murawy pokonywał z pewnym trudem. Głośno dopingowany przez kibiców z Łodzi, w porę jednak wrócił na posterunek.

Zanim nastała era Tomaszewskiego, selekcjoner Kazimierz Górski myślał o tym, aby podstawowym bramkarzem reprezentacji Polski uczynić Władysława Grotyńskiego. Golkiper Legii (ówczesnego mistrza Polski) w 1970 roku awansował ze swoim klubem do półfinału Pucharu Europy, a w ekstraklasie zaliczył rekordową serię ośmiu meczów bez puszczonego gola (w sumie około 750 minut). Ta seria dobiegła końca 28 maja 1970 roku w Rzeszowie.

- Na odprawie przed naszym meczem z Legią prezes Mieczysław Kłoda zapowiedział: jeżeli strzelicie gola Grotyńskiemu, to będzie premia. I wygraliśmy 2:1 - wspomina z uśmiechem Jerzy Dowbecki, ówczesny piłkarz Stali Rzeszów, która w latach 1962-72 nieprzerwanie grała w ekstraklasie. Trzeba dodać, że bramkę Grotyńskiego „odczarował” Jan Domarski. Już w pierwszej połowie meczu strzelił oba gole dla Stali.

Zatrzymajmy się jeszcze na moment przy Władysławie Grotyńskim, który był barwną postacią. Mówiono o nim: playboy, „król życia”. Na ulicach Warszawy wzbudzał sensację jeżdżąc „wypasionym” fordem mustangiem. Karierę piłkarską zwichnęła mu afera przemytnicza; Grotyński na ponad dwa lata trafił za kratki. Po odbyciu kary więzienia grał jeszcze w piłkę, ale krótko.

Szczęsny myślał, że zabił...

Były bramkarz, a dziś ekspert piłkarski Maciej Szczęsny może się pochwalić tym, że tytuł mistrza Polski zdobył z czterema różnymi klubami: Legią Warszawa, Widzewem Łódź, Polonią Warszawa i Wisłą Kraków. Jesienią 1994 roku, kiedy strzegł bramki Legii, głośno było o nim za sprawą zajścia w Stalowej Woli. Po przegranym przez warszawian meczu ze „Stalówką” (ta wówczas występowała oczywiście na najwyższym szczeblu ligowym) Szczęsny, schodząc z murawy, został zaatakowany przez grupę kibiców. Legionista głową „odwinął” jednemu z napastników, i to tak, że ten upadł na ziemię zakrwawiony.

„Wszedłem do szatni, musiałem strasznie wyglądać, bo nagle wszyscy: >>Maciek, co się stało?!<<. Odpowiedziałem, że chyba zabiłem gościa. Byłem przerażony” - wspominał Szczęsny w wywiadzie dla strony legionisci.com. Obawy bramkarza Legii co do skutków zadanego ciosu okazały się, na szczęście, przesadzone, ale piłkarz za swój postępek stanął przed sądem. Najpierw skazano go na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sąd wyższej instancji w Tarnobrzegu orzekł jednak, że Szczęsny działał w obronie koniecznej.

Trochę innego rodzaju - choć też „krwistą” - historię opowiedział nam przywołany już Jerzy Dowbecki. W jego pamięci zapisał się Zygmunt Maszczyk, w latach 1963-76 zawodnik Ruchu Chorzów, podstawowy pomocnik reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w 1974 r.

- W maju 1965 roku mieliśmy ligowy mecz z Ruchem, grałem na pozycji wysuniętego stopera - opowiada Dowbecki. - W pewnym momencie ja i Maszczyk wystartowaliśmy do piłki na środku boiska. Byłem szybszy, ale Maszczyk zrobił mi tzw. nakładkę. Wtedy buty piłkarskie miały skórzane korki, przybite do podeszwy gwoździami. Jakiś tam ból po wejściu Maszczyka poczułem, ale nie aż tak duży, grałem do końca. Po meczu, w szatni zdejmuję buty, a tu... dziura w stopie i pełno krwi w bucie. Z trenerem Kazimierzem Trampiszem pojechałem na pogotowie, gdzie zszyto ranę i stwierdzono złamanie kości śródstopia. Trzy tygodnie miałem nogę w gipsie. A sędzia tamtego meczu nawet nie odgwizdał faulu Maszczyka...

Rysa na dachu łady

O tak bajecznie wyszkolonych technicznie piłkarzach jak Stanisław Terlecki mawiało się swego czasu, że nogami potrafią wiązać krawaty. Terlecki mógł zostać polskim Maradoną, ale przez dziwne, pechowe zrządzenie losu nigdy nie pojechał na mistrzostwa świata.

W książkowej autobiografii „Pele, Boniek i ja”, spisanej przez Rafała Nahornego, Terlecki opowiada o pewnej przygodzie motoryzacyjnej. W PRL-u przydziały na samochody piłkarze z całej Polski nierzadko realizowali w rzeszowskim Polmozbycie. Na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku obiektem pożądania były łady. Również Terlecki nabył auto tej marki w Rzeszowie. Po latach szczerze wyznał, że komu trzeba dał wtedy „w łapę”, co skróciło czas oczekiwania na samochód „o jakieś pół roku”. Na dodatek piłkarz mógł wybrać ładę w swoim ulubionym zielonym kolorze.

Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że Terlecki zaopatrzył się w auto rzekomo uszkodzone. „Kierownik >>Polmozbytu<< (...) wyjął kluczyki, obejrzał się w lewo, w prawo i... zrobił małą ryskę na dachu mojej łady. A potem zawołał swojego pracownika: >>Panie Antku, pan pozwoli. Widzi pan ten samochód?<< - zapytał. >>No widzę<< - przytaknął Antek. >>Przecież ten samochód jest wybrakowany<< - zauważył kierownik. >>Jak to wybrakowany?<< - zdziwił się Antek. >>A dach pan widział?<< - kontynuował kierownik. >>To co robimy? Piszemy protokół?<< - zapytał Antek. >>Piszemy!<< - odpowiedzieliśmy we trzech chórem. A ja, po złożeniu stosownego podpisu, mogłem wsiąść do łady i obrać kierunek na Łódź” - relacjonował Terlecki, w tamtych czasach zawodnik ŁKS-u.

W latach 80. po łady przyjeżdżali do Rzeszowa piłkarze dominującego w polskiej lidze Górnika Zabrze. Waldemar Matysik, medalista mistrzostw świata ‘82, zabrał ze sobą żonę, żeby ta wybrała kolor pojazdu.

„[Matysik] wziął czerwoną ładę. Uparł się na nią, a była tylko jedna taka i czekała na niego. Reszta z nas wybrała kolory, jakie były” - tak w książce Pawła Czado i Beaty Żurek pt. „Piechniczek. Tego nie wie nikt” wspomina Marek Majka, w latach 1983-88 gracz zabrzańskiego Górnika.

Cezary Kassak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.