Józefa Piotrowska-Strigl. Odeszła Żelazna Dama Gazety Krakowskiej

Czytaj dalej
Katarzyna Kachel

Józefa Piotrowska-Strigl. Odeszła Żelazna Dama Gazety Krakowskiej

Katarzyna Kachel

Jeśli istnieje niebo, to Pani Ziuta już tam jest. I siedzi koło Pana Boga. Pewnie i zdecydowanie, bo dobrze wie, że jest na właściwym miejscu. Drobna, silna, energiczna, zawsze gotowa, by nieść pomoc. Teraz tam będzie doradzać i trzymać łączność z tymi, których zostawiła na ziemi

Gdyby zacząć od twardych danych, to pani Ziutka, jak na nią mówiliśmy, była w „Gazecie Krakowskiej” od jej narodzin, bo od pierwszego numeru. Ukazał się we wtorek 15 lutego 1949 roku, a jej nazwiskiem podpisane były trzy informacje. Przeżyła 22 naczelnych, a 23. - obecny, jeszcze tydzień temu puszczał jej tekst na drugiej stronie w rubryce Warto Wiedzieć. Na swoim posterunku wytrwała więc do końca, choć przecież nie zawsze bywało łatwo. - Czasem po pracy ryczałam - nie kryła. - Ale nie zamieniłabym tego zawodu na żaden inny. Nigdy się nie skarżyła, choć wzrok jej słabł, a życie uwierało. Odeszła w wieku 94 lat, a może tylko się przeniosła do innego działu łączności z czytelnikami?

Była jeszcze smarkata, kiedy pojawiła się w „Gazecie Krakowskiej”. Wyglądała na mniej niż 21 lat, miała za sobą trudną wojenną przeszłość, podziemne konserwatorium muzyczne, pracę w tajnej drukarni i chęć pomagania ludziom. Czy myślała wówczas, że zwiąże się z gazetą na zawsze, do końca życia? Czy pisząc do pierwszego numeru recenzję muzyczną, tekst o powstaniu Towarzystwa Fotograficznego i rozmówkę z ministrem, spodziewała się, że zostanie w tym samym tytule na kolejne 73 lata, stając się jego pamięcią, lepszą od najpojemniejszego twardego dysku? Lepszą, bo żywą. Nie wiem, ale wiem, że o takich jak pani Ziutka mówi się wielkie słowa, uczciwie, bez zahamowań - choć sama Ziutka nigdy by ich nie użyła. Siedem lat temu tak wspominała początki w „GK”: - Byłam dziennikarką, asystentką na studiach dziennikarskich, których szefem był nasz pierwszy naczelny Arnold Mostowicz. Wtedy, żeby zdobyć materiał, trzeba było wsiąść w auto i jechać na miejsce. Miało to swoje dobre strony. Poznawało się teren, ludzi. Pracowało się ciężko. I bardzo dużo czasu spędzaliśmy w drukarni. Jedna litera nie tak, błąd i trzeba było na nowo formować czcionki, układać - opowiadała w wywiadzie red. Marcie Paluch. Z tego czasu zapamiętała dobrze zapach farby drukarskiej i ołowiu, który wnikał wszędzie, w ubrania, włosy, w jedzenie.

Redaktor wraca na miejsce zbrodni

Od pierwszego naczelnego dowiedziała się, że dziennikarz powinien być jak zbrodniarz, który wraca na miejsce zbrodni, i to przekonanie co do misji zawodu zostało jej do samego końca. Wszystko, co robiła, było na sto procent. Przez wiele lat pracowała do drugiej w nocy, wychodząc, kiedy ruszały maszyny drukarskie, mijając po drodze szczury, które goniły wokół wielkich rolek papieru drukarskiego. To były te czasy, kiedy pisała reportaże i recenzje muzyczne. Chętnie je wspominała. Jak choćby Festiwal Muzyki Współczesnej w Warszawie, który obsługiwała. Aby sprawozdanie z wieczornego koncertu mogło się ukazać rano w gazecie, musiała się nieźle nagonić. W wywiadzie z Andrzejem Kaczmarczykiem opowiadała: - Trzeba było pędzić z placu Unii na drugi koniec miasta. Rywalizowałam z Kydryńskim, kto pierwszy dorwie się do dalekopisu. Nie tylko nie było laptopów i komórek. Nawet ze zwykłym międzymiastowym połączeniem telefonicznym był kłopot.

Kochała to i mimo rywalizacji przez całe lata przyjaźniła się z Kydryńskim czy Jerzym Waldorffem, z którym dyskutowała o muzyce. Ale o muzyce też często pisała; robiła wywiad z pianistą Arturem Rubinsteinem, śledziła na łamach rodzącą się karierę Krzysztofa Pendereckiego. - Pamiętam, kiedy po studiach prawniczych udało mi się dostać na praktyki do działu miejskiego, w dziale terenowym pracowała właśnie Ziuta - wspomina redaktor Zbigniew Satała. - Kiedyś wchodzę, a ona siedzi z Lucjanem Kydryńskim i żywo o czymś dyskutuje. Dla mnie Lucjan Kydryński to była gwiazda, a tu poznaję Ziutę, która mu doradza, jest z nim „na ty”. Potem, kiedy dostałem już pół etatu, trafiłem do działu terenowego, gdzie Ziuta poprawiała wszystko, co tam ja czy inni korespondenci nawypisywali. A zdarzały się niezłe błędy, pomyłki w imionach, nazwiskach biskupów czy w nazwach własnych, jak wtedy, kiedy relacja z Zakopanego zaczynała się: Na Kurpałówkach jest ruch.

Ziutka trwała niezłomnie

Przeżyła lata propagandy, cenzury i nacisków. Jej recenzja z koncertu w filharmonii raz została pocięta, bo cenzorowi nie spodobało się, że muzyk grał na organach. Jego zdaniem był to instrument zbyt kościelny. Raz o mało co nie straciła etatu, bo pokazała w telewizji zdjęcie sarkofagu Józefa Piłsudskiego. Ale zdarzały się także poważniejsze historie, które kończyły się aresztowaniami dziennikarzy i natychmiastowymi zwolnieniami. Czuła się wówczas bezsilna, ale nadal robiła swoje. Miała lekkość kontaktu z ludźmi i zmysł organizatorski. Potrafiła stanąć na głowie, by osiągnąć cel, o ile był szczytny i potrzebny. Tak było przy okazji spotkań z czytelnikami „Krakowskiej”. - Jedno pamiętam szczególnie - opowiada Zbigniew Satała. - Ziuta miała załatwić Zbyszka Wodeckiego, który pracował wówczas w Filharmonii Krakowskiej. Pech chciał, że akurat w tym czasie odbywała się próba zespołu. Ale Ziuta nie odpuściła, przez komitet centralny załatwiła, by go z próby zwolniono. Ale to nie wszystko, bo jeszcze załatwiła fortepian, który Wodecki sobie zażyczył na występ. Nie było prosto, bo czasu było niewiele. Oniemiałem, kiedy przed koncertem na miejsce podjechała ciężarówka, w niej sekretarz propagandy komitetu powiatowego, Ziuta i fortepian.

Potrafiła załatwić nie tylko fortepian, ale i mieszkanie. Odpowiadała na listy, pomagała przejść na emeryturę, załatwić zasiłek i Bóg wie jeden, co jeszcze. - Była Żelazną Damą „Gazety Krakowskiej”. Dziennikarze przychodzili i odchodzili, a Ziutka trwała od pierwszego wydania. Pamięć miała świetną, więc jak trzeba było coś z historii gazety, pytaliśmy Ziutkę. To u niej była zawsze pod ręką lista redaktorów naczelnych „Gazety Krakowskiej” od pierwszego do aktualnego, z zaznaczeniem okresu, w którym pełnili funkcję - wspomina Teresa Brandys, przez długi czas kierownik Działu Łączności z Czytelnikami.

Jak do konfesjonału

Mówiła, że jej najlepszym okresem były lata 70. kiedy naczelnym był Zbigniew Regucki i lata 80/81 kiedy na czele „Krakowskiej” stanął Maciej Szumowski. - Jak wyjeżdżaliśmy na ogólnopolskie spotkania dziennikarskie, to koledzy zazdrościli nam pracy z Szumowskim w „Krakowskiej”. Cudowny i niepowtarzalny okres. Harowaliśmy prawie dzień i noc, nie zwracając uwagi, czy dostaniemy za to jakieś dodatkowe pieniądze - opowiadała w wywiadzie z Andrzejem Kaczmarczykiem. Zbigniew Regucki, ósmy redaktor naczelny „GK”, tak ją wspomina. - Znałem Ziutę już wcześniej, bo odwiedzałem jej męża w ich wspólnym mieszkaniu przy ulicy Lea. Tam się poznaliśmy. Była dziennikarką i redaktorką o olbrzymiej wrażliwości i empatii. Nawet kiedy już odszedłem z gazety, utrzymywała ze mną kontakt. Ale nie tylko ze mną. Pamiętała o imieninach, ważnych datach, świętach wielu ludzi. Ziuta była dobrą duszą.

Podobnie wspomina ją Jerzy Sadecki, piętnasty redaktor naczelny „GK”. - Żywa historia, pamięć gazety, życzliwy człowiek, pogodny mimo wieku - zamyśla się. - Pracowała i pomagała bez względu na to, czy kogoś znała czy nie. Kiedy wybierałem się na emeryturę, to zasięgałem jej porady, dawała kontakty, mówiła, co zrobić, co złożyć w ZUS.

Nie bez powodu trafiła do Działu Łączności z Czytelnikami, bo nikt tak jak ona nie potrafił rozmawiać z ludźmi, rozładowywać konflikty, łagodzić kryzysy. Redaktor „GK” Marian Satała pamięta ją dobrze z tego działu, który dawniej mieścił się przy ulicy Starowiślnej, tuż przy Scenie Kameralnej Starego Teatru. A potem z redakcji przy Warneńczyka. - Dział miejski był na trzecim pietrze, a kontaktów z czytelnikami w przyziemiu. Taka kanciapa. Ludzie tam ustawiali się jak do konfesjonału, do spowiedzi, a Ziuta doradzała, pomagała, wspierała, pocieszała. Była wsparciem dla tych, którzy trafiali z ulicy i dla nas. Zawsze przynosiła jakieś ciekawe zdjęcia, była skarbnicą opowieści redakcyjnych. Kiedy coś się wydarzyło, rozbił się samolot, Ziuta przynosiła fotkę z Lasu Kabackiego, z katastrofy lotniczej. Miała doskonałe archiwum, wszystko zawsze pod ręką.

Blisko ludzkich spraw

Przed świętami kładła na biurkach kolegów czekoladowe mikołaje, zajączki lub jajka. - Lubiła ludzi - wspomina Jerzy Sułowski, dwudziesty drugi redaktor naczelny „GK”. - Zawsze miałem wrażenie, że mimo wieku była młoda duchem, uśmiechnięta, konkretna, silna. Uczyła mnie pokory wobec czytelników. Myślę, że udało jej się przejść przez trudne okresy gazety i Polski właśnie dlatego, że była blisko czytelników i ich spraw. Przynosiła mi wycinki ze zmianami w przepisach, walczyła o swoją rubrykę, w której wyjaśniała zawiłości prawne. Pracowała dla czytelników, oni byli jej siłą napędową w czasach chwalebnych i ciężkich. Ziuta zawsze była i będzie, choć nie siądziemy już razem, choć nie przyniesie zdjęć czy opowieści.

Choć wzrok słabł i odzywały się różne dolegliwości, ona wciąż była w biegu. - Wypatrzyła mnie nie tak dawno na Starym Kleparzu - wspomina redaktor Andrzej Strutyński. - Energiczna, pełna życia, ciepła, zainteresowana, co się u mnie dzieje.
Nie sposób jej było nie podziwiać. Oddana rodzinie, zachwycona wnukami. Teresa Brandys: - Kochała ich bardzo. Była z nich dumna i mocno za nimi tęskniła, kiedy przez jakiś czas obaj byli za granicą. Starszy Maciek czasem przychodził do redakcji. Mocno zżyta była również z siostrą mieszkającą w Krakowie i jej rodziną. Drugą siostrę miała w Kanadzie. Przez pewien czas nie miała z nią kontaktu, ale kiedy na nowo się odnalazły, nie widziała przeszkód, żeby polecieć za ocean.

Syn, Jacek Grajek: - Dla mnie to była przede wszystkim mama. Pamiętam jak zabierała mnie czasem na ul. Wielopole do redakcji. Była kochającą babcią. Bardzo się ucieszyła z narodzin swoich prawnuków bliźniąt Tomka i Klary. Zawsze się o wszystkich troszczyła. Tylu ludziom pomagała. Namawiałem ją na spisanie wspomnień, ale niestety nie zdążyła.

Nie umiała żyć bez pracy

- Kiedy trafiłam do „Gazety Krakowskiej”, Ziutka rezydowała w Dziale Łączności z Czytelnikami. Była już na emeryturze, ale przychodziła dwa, trzy razy w tygodniu do redakcji - mówi Teresa Brandys. - Chciała czuć się potrzebna, nie umiała żyć bez pracy. Czasami w zimie ślisko, śnieżyca, sądziliśmy, że Ziuta nie przyjdzie. Ale gdzie tam, miała niespożyte siły, meldowała się w redakcji jakby nigdy nic, a przecież do tramwaju miała kawałek drogi. Redaktor Danuta Górszczyk dodaje: - Tuptała niezłomnie, zawsze żwawa, przepiękna, wytrwała. Wielka osobowość Krakowa. Podziwiałam ją i za wiedzę, i za to, że jej się chce. Przynosiła gazety, spinała, pisała, jeździła na misje. Wrosła w pejzaż „Krakowskiej” tak mocno, że wydawało się, że jak jej nie będzie, to i gazety nie będzie. Potrafiła walczyć o człowieka, a po pracy szła robić zakupy do domu. Skąd ty masz tyle zdrowia, pytałam - uśmiecha się pani Danusia. - Miała pod osiemdziesiątkę, kiedy poleciała do siostry do Kanady. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych.
Pisała do rubryki Warto Wiedzieć, odbierała telefony od czytelników. Relacjonowała także redakcyjne dyżury specjalistów ZUS dla Czytelników. Przepisy o emeryturach i rentach miała w małym palcu. Zajmowała się również zapomogami dla dziennikarzy emerytów. Jak wspomina Teresa Brandys, wiedziała komu trzeba pomóc, kto choruje czy ma problemy w domu.

Kobieta instytucja

- Pani Ziuta była w „Gazecie Krakowskiej” samoistną instytucją dziennikarską. I piękną osobą. Imponowała mi energią, pogodą ducha i promieniującym wokół dobrem. Wiedziała wszystko i umiała wszystko. A pamięć jej nie zawodziła. Lubiłem, gdy opowiadała mi o „Gazecie Krakowskiej” sprzed lat. Pokornie słuchałem, gdy mówiła, co jej się nie podoba w gazecie, którą kierowałem. Bo pani Ziuta była też osobą nowoczesną. Współczesny świat jej nie odjechał - wspomina Tomasz Lachowicz, dwudziesty redaktor naczelny „GK”. - Dzisiaj, gdy starsi ludzie są zbywani przez młodszych machnięciem ręki - sam tego doświadczam - pani Ziuta jest dowodem, że ludzie dojrzali, z przebogatą historią, mogą mieć światu wiele do zaoferowania. Pani Ziuta miała. Dużo się od niej nauczyłem. Nie tylko z dziedziny dziennikarstwa, ale też z trudniejszej dziedziny - życia.

Wielu z nas wierzyło, może wierzy nadal, że jeśli są na ziemi rzeczy niezmienne, to Józefa Piotrowska-Strigl na pewno do tego zbioru należy. - Wydawała się wieczna - przyznaje Wojciech Harpula, dwudziesty pierwszy redaktor naczelny „GK”. - Ciepła, pełna energii dawała poczucie bycia w ciągłości, w pewnej historii. Dla mnie zostanie symbolem tego, czym kiedyś było dziennikarstwo, łącznikiem starych, dawno minionych czasów z tym, co przychodziło.

Leszek Rafalski, siedemnasty redaktor naczelny „GK”, nie może uwierzyć, że pani redaktor Józefa Piotrowska-Strigl nie napisze już żadnego tekstu, nie doradzi czytelnikom, jak się odnaleźć w gąszczu stale zmieniających się przepisów, nie pomoże w trudnych sprawach. - Trudno uwierzyć, bo przecież robiła to przez ponad 70 lat aż do ostatnich swoich dni - mówi. - Jej pasją było pomaganie innym; nie ma przesady w określeniu, że swoim piórem i wiedzą służyła ludziom. Jej dziennikarstwo, nawet w miniaturowej formie, miało szlachetny rys - nastawione było na bliski kontakt z czytelnikami. Był w tym rodzaj szacunku, z jakim traktowała ludzi i swoją pracę.

W zamian dostawała, jak wspomina Marek Zalejski, osiemnasty redaktor naczelny „GK”, szacunek i uznanie. - Dla młodych była mentorką, nauczycielką - wspomina. A Janusz Kozioł, dziewiętnasty redaktor naczelny „GK”, dodaje: - Miałem zaszczyt poznać człowieka z misją, z przekonaniem, że jej drogą jest służenie innym. Dziś takich działów jak Łączności z Czytelnikami nie ma, dawno o nich zapomniano. A przecież było to miejsce, w którym ludzie dostawali bezpłatne porady prawników, doradców finansowych, pracowników ZUS, którzy dzięki Ziutce tam dyżurowali, nieraz ich ratowały.

Ziutka otwierała drzwi gazety dla ludzi. - Czasami zakradała się mojego gabinetu, piliśmy kawę i prowadziliśmy długie razgawory. Zapytałem ją kiedyś: Pani Ziuto, pani przez te lata specjalizowała się w drugoplanowych tematach, omijając te, które trafiają na pierwsze strony gazety - wspomina Ryszard Niemiec, szesnasty redaktor naczelny „GK”. - A ona na to, że robiła to świadomie, nie chcąc się przesuwać w kierunku zagadnień, do których organy komitetu partii były powołane, do szerzenia propagandy. I dodała, że ma pewne poczucie satysfakcji, że nie dała się uwieść splendorom, które towarzyszą autorom tekstów z ważniejszych kolumn dziennika. Straciliśmy bezpowrotnie okazję, by oddać jej pracy i jej osobie należytą cześć. Ale może da się pośmiertnie? Bo przecież tytuł, który dostałem - redaktor senior, bardziej należy się Ziucie, bardziej na niego zasłużyła.

A służyła do końca. W ubiegłym tygodniu na drugiej stronie ukazał się jej tekst w rubryce Warto Wiedzieć. - To „Warto Wiedzieć”, pod którym aż do śmierci podpisywała się Pani Redaktor, powinno być mottem dla każdego dziennikarza. Czymże jest bowiem ten zawód, któremu nieliczni odważni (niestety, coraz mniej liczni) postanawiają poświecić całe życie, jeśli nie chęcią dowiedzenia się o czymś tylko po to, by za chwilę opowiedzieć o tym całemu światu - Czytelnikom swojej gazety? - napisał w pożegnalnym felietonie Wojciech Mucha, redaktor naczelny numer 23. - Pani Redaktor wiedziała o tym doskonale, jednak nikt lepiej od Czytelników nie wie, jak ważne są w każdym dzienniku nie tylko reportaże, wielkie wywiady czy długie teksty, ale także drobne formy, tworzące charakter jego gazety. „Warto Wiedzieć” było właśnie takim elementem, ale i widocznym znakiem obecności Pani Redaktor. Jej pasji, poczucia obowiązku i nieskończonych sił. Będzie nam tego wszystkiego, ale Jej przede wszystkim, bardzo brakować.

***
Józefa Piotrowska-Strigl umarła w domu 7 sierpnia, spokojnie, we śnie, wśród najbliższych. Odeszła w wieku 94 lat, choć ja wolę wierzyć, że tylko się przeniosła, że znalazła sobie kolejny dział łączności z ludźmi. Pogrzeb odbędzie się dzisiaj o godz. 12.20 na Rakowicach.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.