Ks. Piotr z Olkusza w swym ostatnim liście: "Nie martwcie się o mnie. Wyrzekam się szatana"

Czytaj dalej
Fot. 123RF
Katarzyna Janiszewska

Ks. Piotr z Olkusza w swym ostatnim liście: "Nie martwcie się o mnie. Wyrzekam się szatana"

Katarzyna Janiszewska

Dobry. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Wesoły, uśmiechnięty, pełen energii. Ostatnio jakby coś zgasło w jego twarzy. O chorobie wiedzieli nieliczni. Ksiądz przegrał walkę z depresją

Ksiądz Piotr zawsze prowadził grupę Zielono-Czarną, gdy szli w pielgrzymce na Jasną Górę. W kowbojskim kapeluszu na głowie i arafatce na szyi. Gadżety te wykorzystywał podczas rozkręcania zabawy, przy skocznych dźwiękach piosenki Captain Joe. Wesoły, pogodny. Widać na zdjęciach ciepło bijące z jego chłopięcej niemal twarzy.

Na początku stycznia zniknął nagle z plebanii. Proboszcz zawiadomił rodzinę. Wcześniej musiał im przekazać tę nieszczęśliwą wiadomość o chorobie, teraz jeszcze to... A nieco później najgorsze: że ks. Piotr nie żyje.
Znaleziono go blisko torów, pod wiaduktem. Wstępne ustalenia prokuratury wskazują na upadek z wysokości. Nie stwierdzono udziału osób trzecich.
Na plebanii, w swoim pokoju, ks. Piotr zostawił pożegnalny list…

Spontaniczny, prawdziwy

Ludzie kojarzyli go właśnie z tych pielgrzymek na Jasną Górę. To dzięki niemu grupa Zielono-Czarna wydawała się młodzieży najbardziej atrakcyjna, każdy chciał w niej iść. Ze względu na super atmosferę, ducha młodości i świetne aranżacje piosenek. Ks. Piotr grał na gitarze, tańczył, śpiewał. Wkładał w to całe serce.

- Widać było, że sam jest fanem cięższej muzyki - mówi Kinga Dymowska. - Jego kazania na pielgrzymkach dawały do myślenia. Miał poczucie humoru, powołanie do pracy z młodzieżą. Pamiętam, że jak miałam warkoczyki, to podszedł do mnie i powiedział, że mam fajną fryzurę. No i brał aktywny udział w bitwie na szyszki - wspomina.
Na pielgrzymce jadł to, co pielgrzymi, spał razem z nimi. Nie wymagał dla siebie wygód. Był z młodymi na sto procent.
Innym razem pojechał w góry. Wszyscy umieli jeździć na nartach, tylko on nie. Ale postanowił, że się nauczy.

- Nie miał nawet kurtki zimowej - opowiada Andrzej, przyjaciel księdza. - Do dziś go pamiętam: jedyna osoba na stoku w czarnym płaszczu. Co chwilę się przewracał, więc ten płaszcz szybko się zrobił biały. A on niestrudzenie walczył. Chciał być z młodzieżą na stoku, a nie gdzieś obok.

Charyzmatyczny, spontaniczny. Prawdziwy. Miał łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Bezpośredni. Nie stwarzał dystansu, wręcz go skracał. Na powitanie i pożegnanie - uścisk dłoni. Zawsze pierwszy wyciągał rękę, patrzył przy tym w oczy. Nikogo nie pominął, z każdym zamienił kilka słów. Wiele osób dzięki niemu do księży się przekonało.
- To nie był taki ksiądz, żeby go całować w pierścień - mówi Agnieszka Polek, która znała go dobre 20 lat. - Z ludu zostałeś wzięty, między ludzi. I Piotrek o tym pamiętał. Formacja seminaryjna sprawia czasem, że człowiek jest nie do poznania. A jego tylko wyszlifowała tak, że był diamentem. Podczas Światowych Dni Młodzieży odpowiadał za sekcję rozrywkową. Na scenie swoją normalnością pociągał ludzi. Ciepły, uśmiechnięty… cały Piotrek.

Dobrze trafił

Na początku, gdy człowiek się zastanawia, czy wstąpić do seminarium, nikomu o takich myślach nie mówi. A później, gdy już ma pewność, że naprawdę chce - tym bardziej o tym nie opowiada.
- Też tak miałem, zastanawiałem się nad kapłaństwem - przyznaje Marek Nackowski, wieloletni przyjaciel. - Wiem, że trzeba się wtedy wyciszyć, wsłuchać w siebie, przemodlić temat. Piotrek czasem coś tam wspominał. Ale on nie lubił się zwierzać, nie zamęczał ludzi pytaniami: czy dobrze robię? Decyzję podjął pod koniec szkoły średniej. Na początku wśród znajomych był lekki szok. Ale po niektórych ludziach tych czy innych rzeczy można się spodziewać. I tak było w przypadku Piotra.

Poznali się w 2000 roku na oazie, jeszcze w „świeckich czasach”.
Piotr był animatorem. Podczas jednego spotkania pogasił światła i każdemu dał świeczkę. To było oryginalne, stworzył niepowtarzalny nastrój.
Obaj mieszkali w Dąbrowie Górniczej, kilka bloków od siebie, słuchali podobnej muzyki: Sepultura, Metallica, później Luxtorpeda, „nie było opcji, by nie poznali się bliżej”.
Zaczęli gadać.

- Wiele zespołów metalowych w swojej twórczości nawiązuje do satanizmu - uprzedza pytanie Marek. - Ale Piotrek pokazał mi pozytywną stronę tej muzyki, teksty wielbiące Boga, z Pisma Świętego. Nosił się po metalowemu, na czarno, za to włosy zawsze miał obcięte na krótko. Dużo się uczył, ale nie zamykał się w domu. Razem chodziliśmy na koncerty, obgadywaliśmy nowe płyty.
Kiedy Piotr poszedł do seminarium, kontakt trochę im się urwał. Już po święceniach ksiądz pełnił posługę w parafii św. Jadwigi w Będzinie, później przeniesiono go do parafii św. Joachima w Sosnowcu, a na końcu, przez ostatnie pół roku był u św. Maksymiliana w Olkuszu.

Życie na parafii to tajemnica. Ale ks. Piotr nie miał powodów do narzekań, wiadomo, że był zadowolony z nowego domu.
- Kiedyś, po rekolekcjach, zostałem zaproszony na obiad na plebanię - wspomina Andrzej. - Pierwszy raz widziałem parafię, gdzie księża tworzą taką wspólnotę, siadają razem do stołu, rozmawiają, dzielą się problemami, spostrzeżeniami. Nieraz księża zamykają się w swojej samotności. A tutaj nie. Pomyślałem: Piotrek dobrze trafił. Urzekło mnie dobro i ciepło proboszcza. Teraz wiem, że mocno się zaangażował w pomoc dla Piotra, był bardzo poruszony tym, co się z nim dzieje.

Muzyka i taniec

Ci, którzy go znali, mówią: miał dar rozweselania innych, potrafił wywołać uśmiech na twarzy. Czasem nawet trudno było stwierdzić, czy mówi serio, czy żartuje. Poważniał tak naprawdę tylko podczas Eucharystii. I w konfesjonale. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy.
Andrzej: - Sam tego doświadczyłem. Kiedyś w rozmowie tak pół żartem, pół serio rzuciłem, że potrzebuję pewnej sumy pieniędzy. Sam komuś pożyczyłem, kto mi nie oddawał i miałem przez to problemy finansowe. Na następne spotkanie ks. Piotr przyniósł kwotę, o której była mowa. Bez gadania, bez proszenia, bez pytań, po prostu pożyczył. Bardzo mnie tym zaskoczył.

Miał głowę pełną pomysłów. A do tego mnóstwo zapału i energii. Założył Diakonię Tańca, w tym się realizował. Tańczył wzruszająco: z pełnym oddaniem, zaangażowaniem malującym się na twarzy, całym sobą, sutanna powiewała mu przy tym na boki. Mówił: chodźcie, musimy jakiś nowy taniec wymyślić, nowe ruchy, zrobimy tak i tak. Jak wpadł na jakiś pomysł, pytał: co o tym myślicie? Liczył się ze zdaniem innych.

Chciał działać. Od rana do nocy miał zajęty dzień.
- Jak do mnie dzwonił, to późnym wieczorem - mówi Paweł Wojtala, który z księdzem poznał się w Ruchu Światło-Życie. - Rzadko rozmawialiśmy ot, tak po prostu o tym, co słychać. Raczej o tym, co trzeba zrobić w Diakonii Tańca, jakie problemy rozwiązać. Ks. Piotr był ciągle w drodze, zajęty, w służbie. Nie było tak, żebyśmy siedli, na spokojnie i pogadali o bzdurach. Na bardziej osobiste rozmowy był czas jedynie w samochodzie, gdy odwoził mnie do domu.

Wszystkich rozwoził po takich spotkaniach. Sam wracał na plebanię ostatni. Kiedyś wracali z daleka, z warsztatów tańca i młodzież chciała mu zwrócić za benzynę. Nie przyjął pieniędzy, nawet nie chciał o tym słyszeć. Trzeba było gdzieś jechać? Na przykład 200 kilometrów do Rzeszowa? Wsiadał w auto i jechał. Nie było problemu.
- W zeszłym roku w Boże Ciało zrobiliśmy Koncert Uwielbienia, wzorowany na tym rzeszowskim, na który przyjeżdża cała Polska - opowiada Agnieszka. - Piotrek przyjechał z Diakonatem Tańca, był opiekunem duchowym. W tym roku, 13 maja, z okazji 100-lecia objawień fatimskich, też mieliśmy taki koncert razem organizować. Wysłałam Piotrowi SMS-a, że zbliża się próba przed koncertem. Nie odpowiedział…

Coś zgasło w jego twarzy

Marek ostatni raz widział go we wrześniu. Spotkanie przy cieście z okazji Dni Wspólnoty. Ks. Piotr pytał, jak tam pierwsze miesiące małżeństwa, jak im się układa. Przepraszał, że nie był na ślubie przyjaciela, ale akurat musiał wyjechać do Częstochowy.
Później szybko poleciał na parafię.
Z Wojtkiem spędzili razem dwa dni w listopadzie zeszłego roku, na rekolekcjach tańca izraelskiego w Strzelcach Opolskich.
- Dużo rozmawialiśmy o problemach we wspólnocie, trapił się tym, bo dla każdego chciał jak najlepiej. Jestem studentem, a ks. Piotr podejmując ważne decyzje pytał mnie o zdanie. W tym widać było jego pokorę. W jego oczach czułem się ważny. Żalił się, co mu się nie podoba, że nie wszystko w relacjach z ludźmi jest tak, jakby chciał.

Tuż przed świętami Agnieszka zadzwoniła do niego, chciała księdza odwiedzić.
Wykręcał się. To było dziwne, bo zwykle był bardzo otwarty. Ale pomyślała, że to czas kolęd, więcej ludzi chodzi do spowiedzi, to męczący okres dla kapłana. Pewnie ma dużo pracy. Odpuściła. Nie nalegała.
Rozmawiali trochę, co u niego. Miał jakieś problemy ze słuchem, a przecież muzyka była dla niego bardzo ważna.
- Sama jestem muzykiem i też mam problemy ze słuchem - mówi. - Wiem, jaka to tragedia, gdy pod znakiem zapytania staje robienie tego, co się kocha. Jak strzał w kolano, po którym klękasz. Dla Piotra też było to duże rozczarowanie…
Każdy z nich mówi: wtedy niczego nie podejrzewałem, ale gdy myślę o tym teraz, z perspektywy czasu, mogłem, powinienem był to zauważyć.
W jego zachowaniu, spojrzeniu, coś było nie tak. Jakiś smutek w oczach, nieobecność. Jakby coś zgasło w jego twarzy. Brakowało tej energii, którą emanował dawniej.

Choroba

Gdyby spojrzeć od strony religijnej: to wszystko sprawa szatana.
Ks. Piotr był człowiekiem głęboko wierzącym, można powiedzieć: świątobliwym. Przyprowadzał ludzi do Boga. Szatan go kusił, chciał się go pozbyć. Bo diabeł nienawidzi ludzi. Znajduje słabe strony, wchodzi przez rany, wyostrza wątpliwości. I niszczy. Widać znalazł sposób, by księdza Piotra pokonać.
Wiadomo, że ks. Piotr chorował, leczył się, przez pewien czas nawet przebywał w szpitalu. To mogła być depresja, choroba dwubiegunowa?
Trudno stawiać jednoznaczną diagnozę.

W jego życiu nie zaszło nic takiego, co mogłoby depresję tłumaczyć, nic, o czym byśmy wiedzieli. Ale ta choroba wcale nie musi mieć powodu. Wystarczy być bardziej wrażliwym, delikatnym, słabszej konstrukcji psychicznej.
Z tego punktu widzenia kapłan to „zawód” szczególnego ryzyka. Z jednej strony bliżej Boga. Ale też bliżej ludzkich nieszczęść, problemów, bliżej śmierci. To on jest ostoją, wsparciem dla innych. Więc nie daje sobie prawa do zwątpienia, smutku, do tego, by chorować: powinienem przecież być silny. A depresja - wmawia sobie - oznacza kryzys wiary. Zawiodłem…
Chory prowadzi podwójne życie. Dla świata ma maskę: uśmiech, energię, chęć do działania. Dramat rozgrywa się w środku.
Księdzu łatwiej niż innym to ukrywać. Nawet jeśli ma wsparcie za dnia, to do swojego pokoju wraca już samotnie i zamyka się w czterech ścianach.
Nikt nie jest z kapłanem przez całą dobę. Nie ma także tej najbliższej osoby, która dzieli troski i zmartwienia.

List w pokoju

Ks. Piotr miał być na sylwestrze bezalkoholowym w Sławkowie.
Na krótko przed zabawą rozmawiał ze swoim przyjacielem. Mówił, że nie jest pewny, czy się pojawi, bo nie najlepiej się czuje.
- Myślałem, że to jakieś przeziębienie, coś fizycznego - mówi Andrzej. - Zabawa już trwała, jego nie było. Napisałem mu SMS-a, że czekamy.
Odpisał tylko: „Nie dam rady”.
W poniedziałek i we wtorek ksiądz Piotr chodził po kolędzie.
W środę też miał spotykać się z parafianami w ich domach.

Rano o godzinie 7 odprawił mszę św. Później wrócił do swojego pokoju, napisał list.
A może napisał go już wcześniej?
Agnieszka: - Trudno mi się z tym pogodzić, wciąż wydaje mi się to niemożliwe. Kiedy wiem, jaka to śmierć… że Piotrek zostawił list, że wiedział, co idzie zrobić… To jest straszne. Modlę się za niego i płaczę cały czas. Nagle go nie ma. Nie ma człowieka, którego znałam od dwudziestu lat.
Wiadukt nad torami, którym biegnie ul. 29 Listopada, łączy dwie części Olkusza. Ruchliwy, chodzi tamtędy #mnóstwo osób, jeżdżą samochody.

Aż dziwne, że nikt go tam wtedy nie zauważył.
Z parafii to dwadzieścia, może trzydzieści minut drogi, idąc wolnym krokiem. Ksiądz Piotr najpewniej szedł piechotą. Może gdyby spotkał kogoś znajomego, zaczął rozmowę, to zawróciłby z obranej drogi?
Wzdłuż wiaduktu biegną szklane ekrany akustyczne, z niebieską, metalową #poręczą.
Bez trudu można się po nich wspiąć na sam szczyt…
Ks. Piotra znaleziono obok torów, pod wiaduktem, o godz. 10.45. Zauważył go kierowca, który czekał przed opuszczonymi zaporami na przejeździe kolejowym.
Ciemny, nieruchomy kształt na białym śniegu.

***

W liście, który zostawił w swoim pokoju na olkuskiej plebanii, ks. Piotr napisał:
„Walczyłem, ale się nie udało. Wyrzekam się szatana, wszystkich jego spraw i pokus. Nie martwcie się o mnie. Jestem albo będę w niebie”.

Katarzyna Janiszewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.