Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Kazimierz Witek: Jak człowiek, który kochał elektryczność, pokochał sztukę

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Kazimierz Witek: Jak człowiek, który kochał elektryczność, pokochał sztukę

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Kultura. O specyfice rynku sztuki, historii Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie oraz ratowaniu zabytków rozmawiamy ze Zbigniewem Kazimierzem Witkiem, prezesem TPSP oraz założycielem i dyrektorem Instytutu Badań, Dokumentacji i Poszukiwań Dzieł Sztuki im. Karola Estreichera.

W jaki sposób trafił pan do Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych?

Przez przypadek. To było w 1994 roku. Profesor Jan Szancenbach poprosił mnie, abym po wystawie odebrał jego obrazy z Pałacu Sztuki. Powiedział: „Przynieś, bo je jeszcze przepiją”. Pomyślałem, że żartuje. Wszedłem do Pałacu, gdzie przy dużym stole siedziało kilka osób i powiedziałem, że chciałem odebrać dwa obrazy z wystawy. Ówczesny prezes odezwał się: „Jak pan chcesz, to pan bierz”. Wziąłem obrazy, ale pomyślałem, że nie mogę wynosić ich bez potwierdzenia. Odpowiedziano, że nie trzeba, ale jak koniecznie chcę, to mogę napisać. Posadzili mnie tu, gdzie teraz jest mój fotel prezesa i napisałem. A przy okazji słuchałem ich utyskiwań. Dowiedziałem się, że mają długi w gazowni i elektrowni. Miałem znajomości w różnych instytucjach, gdzie pracowali moi byli uczniowie, których uczyłem matematyki. I tak w ciągu dwóch dni udało mi się oddłużyć Towarzystwo na parę milionów złotych. Wówczas panowie zrobili wielkie oczy i zaproponowali, że dokooptują mnie do zarządu. I tak się stało.

A potem został pan prezesem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych.

Nie tak prędko. Wręczono mi legitymację, zapłaciłem składki i zostałem członkiem zarządu. Podczas następnego zebrania poczułem wielki smród rozchodzący się po Pałacu. Okazało się, że mają tam parowo-węglową kotłownię, jeszcze poaustriacką, w której palą miałem węglowym. Postanowiłem, że trzeba coś zrobić, ale oczywiście nie było pieniędzy. Poprosiłem o pełnomocnictwo do reprezentowania Towarzystwa, a następnie udałem się do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Mam dar przekonywania i dostałem 250 tys. na wymianę kotłowni. Nie przewidziałem tylko jednej rzeczy. Dostawałem te pełnomocnictwa w nadziei, że mi się noga powinie i będzie to argument do likwidacji Towarzystwa.


Ale się nie udało.

Byłem zawieszony między pracą na Akademii Górniczo-Hutniczej i Pałacem. Do Towarzystwa przychodziłem popołudniami, nie można było stamtąd nawet telefonować, bo po wyjściu sekretarki aparat telefoniczny zamykano. Kupiłem więc telefon bezprzewodowy, zamontowałem i przekazałem pani Kazimierze Jamińskiej, która pilnowała wystaw. Następnego dnia dowiedziałem się, że telefon jej zabrali. Wkurzyłem się. Poszedłem na górę i zażądałem jego zwrotu. Wtedy pani Jamińska przekonała się, że jestem spoza „układu”. Bo tam funkcjonował pewien rodzinny układ. Siostra sekretarki była księgową, syn siostry był kustoszem Dworku Matejki i sekretarzem; jeszcze było dwóch wujków, jeden w zarządzie, drugi w komisji rewizyjnej. Pani Jamińska zorganizowała mi spotkanie z Ireną Gradzińską, która była zaufaną osobą Karola Estreichera, jego prawą ręką. Dzięki historii z telefonem (mam ten aparat do dziś) pani Irena i jej mąż nabrali do mnie zaufania. Zaczęli mi opowiadać o Estreicherze, o wynoszeniu rzeczy z jego domu. Zjadłem cały cwibak, którym mnie poczęstowano, wypiłem trzy kawy i powiedziałem: „Ale nie mogę wziąć kałasznikowa i ich wystrzelać. Muszę to zrobić demokratycznymi sposobami i zorientować się, na kogo mogę liczyć”. Zaprosiłem do domu malarza Ludwika Pindla, prof. Ryszarda Kwietnia, pana Władysława Kucharza, panią Irenę Gradzińską i mojego teścia Juliana Jabczyńskiego. Reagując na opowieść pani Gradzińskiej, Ludwik Pindel i Ryszard Kwiecień wstali z miejsc i powiedzieli, że wobec tego oni opuszczają Towarzystwo. Wtedy powiedziałem: „Jak kradliście, to proszę, tam są drzwi. Jak jesteście uczciwi, możecie zostać”. Zostali. I zaczęła się rewolucja.

Z wykształcenia jest pan inżynierem. Skąd u pana zamiłowanie do sztuki?

Od zawsze wolałem przedmioty matematyczno-fizyczne. Przyjechałem do Krakowa z Wielunia, ponieważ chciałem się zajmować prądem elektrycznym. Poczułem go jako chłopiec, kiedy włożyłem gwóźdź do gniazdka. Trafiłem do Technikum Energetycznego, zwanego Akademią Loretańską. W Krakowie mieszkałem u kolegi, z którym się zaprzyjaźniłem jako harcerz. Czułem się tam jak członek rodziny i mieszkałem do czasu ukończenia technikum, a potem przez całe studia. Wydział Elektryczny AGH był elitarny. Trafiali tam kandydaci z całej Polski, zwykle pięćdo siedmiu osób na jedno miejsce. Utrzymać się i ukończyć studia nie było wcale łatwo. W grupie, w której studiowałem, zaczynało 36 osób, a skończyło niewiele ponad 20. Panował niezwykły reżim, ale dzięki światłemu prodziekanowi wydziału, prof. Antoniemu Pachowi, odbywały się wykłady z historii sztuki prowadzone przez Karola Estreichera. Słuchaliśmy ich tłumnie.

Zrezygnował pan z obowiązków zawodowych i oddał się Towarzystwu. To była dobra decyzja?

Najważniejsza w życiu. Oczywiście nie zarzuciłem spraw naukowych, kontynuuję te zainteresowania. Mam wnuków, którym przekazuję wiedzę, mam znajomych, dla których to jest przydatne. Nasiąkałem kulturą i sztuką, również przez sprawy rodzinne. Na randki z przyszłą żoną Małgosią umawialiśmy się w muzeach. Pierwszy obraz, który nam się podobał, kupiliśmy wspólnie, mając chyba 18 lat. Mamy go do dzisiaj -to „Babie lato” Grażyny Korpal.

Artyści pana lubią?

Bywa, że sprzeczają się między sobą o to, gdzie który obraz ma zawisnąć. Nie wtrącamy się w aranżowanie wystaw, więc nikt się nie obraża na Towarzystwo. Moim posłannictwem jest odnotowywanie wystaw i publikowanie książek o artystach. Wydałem ich prawie 70., wśród nich ogromne księgi o Janie Szancenbachu czy Juliuszu Joniaku. To nie tylko albumy malarstwa, ale również zapis życia tych artystów.

Wystawy, wydawnictwa, remonty - to kosztowne przedsięwzięcia. Skąd pan bierze na to środki?

Pytano mnie wielokrotnie, jak to robię, przecież Towarzystwo nie ma pieniędzy ani dotacji. Mało tego, musimy zarobić na istnienie Pałacu, muzeum Estreicherów i Dworku Jana Matejki, który też jest naszą własnością. Odpowiadam, że jest to przedsiębiorstwo intelektualne, robi się coś z niczego. Dawniej mecenasem był Kościół i rody szlacheckie. Dziś wszystko zależy od tego, co się robi. Pomagają nam różni ludzie. Bez ich wsparcia by się nie udało. Wymyśliłem też, że zrobimy remont piwnic Pałacu. I tak powstał Dolny Pałac Sztuki, gdzie prezentujemy wystawy.

Tytuł Człowieka Roku otrzymał pan m.in. za odnowienie Dworku Jana Matejki w Krzesławicach.

Pierwszym właścicielem dworku był Hugo Kołłątaj. Po drugim rozbiorze Polski w 1793 r. Kołłątaj musiał udać się na emigrację, a jego posiadłości skonfiskowano. Następnie dworek został kupiony przez Jana Matejkę za pieniądze uzyskane za obraz „Batory pod Pskowem”, który nabył hrabia Tyszkiewicz. Dworek stanowił dla mistrza oazę spokoju i... ucieczki od żony Teodory. Syn Matejki nie był w stanie utrzymać majątku. Właścicielem został rządca Burzyński. Po wojnie jego córka żyła w nędzy, a dworek stanowił kompletną ruinę. W takim stanie zobaczył go Karol Estreicher, który wpadł na pomysł, aby Marii Burzyńskiej załatwić rentę. W zamian za to Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych otrzymało dworek. Estreicher wyremontował go. Od 1960 r. dworek jest własnością TPSP. Można tu zobaczyć obrazy Matejki, w tym „Poczet królów i książąt polskich” oraz pamiątki po artyście.

Dzięki panu odnowiona została willa Karola Estreichera na Woli Justowskiej.

Przejęliśmy ją w 1995 r. w stanie ruiny. Podjęliśmy decyzję o sprzedaży 1/3 działki za „Estreicherówką”, co pozwoliło rozpocząć prace remontowe. Dziś mieści się tu „Muzeum Rodu Estreicherów, Strat Kultury i Rewindykacji”, które upamiętnia m.in. Karola Estreichera jr jako największego rewindykatora rozgrabionych dzieł sztuki w historii Europy. Odbył on osiem podróży rewindykacyjnych, przywożąc obrazy Canaletta, ołtarz Wita Stwosza, Damę z łasiczką, pejzaż z miłosiernym Samarytaninem, jak również spis tego, co Niemcy zabrali z Polski.

Plany na najbliższy czas?

W Dworku Matejki będziemy robić bibliotekę. Chciałbym też zainstalować pompę cieplną, aby nie płacić wysokich rachunków za energię. Konieczna jest również zmiana wystroju i ekspozycji stałej w Dworku Jana Matejki. Musimy kontynuować konserwację zbiorów dzieł sztuki oraz estreicherowskich archiwaliów.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.