Maciej Nowak: Mamy nerwową teatralną wiosnę

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Anita Czupryn

Maciej Nowak: Mamy nerwową teatralną wiosnę

Anita Czupryn

Teatr dzisiaj jest jedną z niewielu przestrzeni, gdzie można mówić rzeczy niewygodne zarówno dla partii rządzącej jak i opozycji - o teatrze i polskiej rzeczywistości mówi Maciej Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu.

Co odsłania przed Panem kwietniowe słońce?
Tegoroczne wiosenne światło pokazuje jak wiele mitów, w których żyliśmy, jest niewłaściwych. Pokazuje, jak bardzo Polska jest podzielona, jak coraz mniej się rozumiemy, jak radykalizują się nasze poglądy, jak coraz bardziej stajemy się zapalczywi. Coraz bardziej skupieni jesteśmy wyłącznie na polskich sprawach, nie dostrzegamy światowych kontekstów. Z takimi refleksjami wchodzę w tę wiosnę 2017 roku.

Teatralna wiosna jest bardziej radosna?
Jest pełna niepokojów. Ujawniło się mnóstwo konfliktów, które idą przez całą Polskę. Od Warszawy, gdzie rośnie wielki niepokój wokół Teatru Ateneum, w którym odbywa się kolejny, chyba już czwarty konkurs na dyrektora, a sam teatr zresztą idzie do remontu. Podobne niepokoje ujawniają się w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, Teatrze im. Horzycy w Toruniu, gdzie już od dwóch lat władze hodują konflikt. Duże napięcie jest w teatrze w Kaliszu. Jest problem w Białymstoku, jest słynna na cały kraj zadyma w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a także niepewna sytuacja Starego Teatru w Krakowie - naszej najważniejszej, reprezentacyjnej teatralnej korwety. W ubiegłym tygodniu wybuchła awantura w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Słowem - mamy nerwową teatralną wiosnę.

Problemy tych teatrów mają jakiś wspólny mianownik?
Tym wspólnym mianownikiem jest postępująca niechęć do bardziej odważnego artystycznie kształtu naszych teatrów. Władze odpowiedzialne za teatr powiadają, że nie chcą eksperymentów, nie chcą deklaracji politycznych. Chcą spokoju i rozrywki. Bez problemu przedłużane są kontrakty dyrektorskie w tych teatrach, w których kultywuje się po prostu wygodną rozrywkę, a wszędzie tam, czyli w ogromnej liczbie teatrów, które próbują interweniować w życie społeczne, polityczne, już tak bezproblemowo nie jest. To ciekawe, bo są to władze wywodzące się z Platformy Obywatelskiej i to oni składają wotum nieufności wobec tych wszystkich dyrektorów, którzy odważniej myślą o działalności artystycznej swoich teatrów.

Jak to - Platformy Obywatelskiej?
W większości teatry w Polsce podległe są władzy samorządowej, czy to marszałkowskiej, czy miejskiej. A w samorządach miejskich i marszałkowskich generalnie rządzi Platforma Obywatelska. To paradoks, że siła polityczna, która kojarzy nam się z tendencjami wolnościowymi, jest bardzo niechętna odważnemu realizowaniu myśli w teatrach. Za wszystkie te awantury, za wszystkie konflikty, niestety, odpowiada Platforma Obywatelska. Jest to bardzo przykre.

W teatrze akceptuje Pan każdy poziom dziwności. A w rzeczywistości? Jest coś, co Pana dziwi?
Właściwie to nie dziwi mnie nic. Po trzech dekadach gorączki neoliberalnej, w jakiej żyliśmy, po latach przekonywania siebie, że najważniejszą rzeczą jest zysk, zachłanność i wolny rynek, musiał nadejść moment spłaty rachunków. Trzeba dostrzec, jak bardzo rozwarstwione jest nasze społeczeństwo, to, że wizji świata jakiej nadaje ton kilka bogatych miast, nie podzielają wszyscy mieszkańcy naszego kraju. Wielokrotnie już o tym mówiłem, mam wrażenie, że Warszawa, Trójmiasto, Poznań, Kraków czy Wrocław to unoszące się nad krajem latające wyspy. Polskie wielkomiejskie życie, które jest podobne w standardach do tego, co się dzieje w wielkich metropoliach zachodniej Europy, nie przekłada się na standardy i systemy wartości, które wyznają nasi rodacy mieszkający w mniejszych ośrodkach, czy w ogóle poza miastami. Jest ogromna rzesza ludzi, o których zwyczajnie się zapomniało i oni dwa lata temu upomnieli się o swoje prawa. Dla nas, przedstawicieli elit medialnych, artystycznych, biznesowych - nie jest to specjalnie komfortowe, a nawet budzące lęk.

Skandal to pojęcie drobnomieszczańskie. Nie jestem zainteresowany wywoływaniem skandalu jak i jego kultywowaniem

Wrócił Pan właśnie z Moskwy, jak widział nasze polskie sprawy z tamtej perspektywy?
Jak co roku, byłem na festiwalu teatralnym w Moskwie. Przeglądałem stamtąd internetowe newsy i uderzające było, że polskie media skupiają się głównie na polskich informacjach. Na tym, kto się skrzywił, kto komu co powiedział, jakie słowo padło, a zazwyczaj złe. Dominuje u nas polska perspektywa, podczas gdy w rosyjskich mediach widać, że Rosjanie przyglądają się światu i wyciągają z tego wnioski. Tymczasem my nie jesteśmy krajem, który stwarza politykę światową. Zachowujemy się tak, jakbyśmy w ogóle nie dostrzegali tego, że historia świata, polityka światowa tworzy się gdzie indziej niż tu, nad Wisłą. Tymczasem totalne skupienie się na własnych skrzywieniach nijak świata nie wyjaśnia. Z tamtej, rosyjskiej perspektywy jesteśmy tacy… niezauważalni. Do tego stopnia, co dla mnie jest strasznym bólem, że młodzi Rosjanie nie do końca rozpoznają, gdzie leży Polska. Spotkałem ludzi, którzy, kiedy usłyszeli, że jestem z Polski, zawołali: „O, byliśmy w Pradze!”. „Praga to Czechy” - mówię. „Jak to? To nie jest polska Praga?” Wielka szkoda, że utraciliśmy możliwość porozumienia z ludźmi, którzy reprezentują ogromny kraj za naszą granicą, a który w dużym stopniu kształtuje politykę światową. Bardzo mi tego żal, ale też wydaje mi się wysoce niebezpieczne, że nie ma między nami symetrii, że utraciliśmy znajomość języka rosyjskiego, a obopólnie utraciliśmy zainteresowanie naszą wzajemną kulturą - oni utracili zainteresowanie Polską, my utraciliśmy zainteresowanie Rosją, a wręcz w wielu środowiskach pojawiła się ogromna wrogość.

Polskie media emocjonują się za to spotkaniem prezydenta Andrzeja Dudy z ministrem Antonim Macierewiczem, a to nie cichną głosy na temat Donalda Tuska - wysuwane są hipotezy, że stać się może ojcem opatrznościowym PO, a to publikowane są sondaże, z których wynika, że PiS traci poparcie, zaraz jednak pojawiają się i analizy, że wcale nie traci, bo ma stały poziom elektoratu, tylko poparcie odzyskują ci, co stracili. Jak Pan na to patrzy?
Zajmuję się teatrem i gastronomią, więc nie podam precyzyjnej analizy, ale mam wrażenie, że w Polsce jest ogromna grupa ludzi, która czuje się nie reprezentowana przez siły polityczne. Tak naprawdę między PiS-em a PO wielkich różnic nie ma, prócz emocjonalnych czy ambicjonalnych konfliktów. Zresztą transfery polityków między tymi dwiema partiami pokazują, że w istocie te dwa ugrupowania niespecjalnie są ze sobą sprzeczne. Wiele osób w Polsce czeka na nowe otwarcie, na nowe pomysły na polską rzeczywistość. Wiążę pewne nadzieje z tym, co robi Jan Śpiewak i ludzie podobnie myślący nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach. Mam nadzieję, że z tego środowiska, z ludzi, którzy nie podporządkowali całego swojego myślenia wyłącznie logice rynkowej, którzy reprezentują inne pokolenie, wyłoni się nowa perspektywa. Myślę, że old boye w moim wieku i starsi powinniśmy trochę przystopować i popatrzeć, co ma do powiedzenia młodsze pokolenie.

Ja bym z tych old boyów jeszcze nie rezygnowała (śmiech). Sam Pan mówi, że albo ma się teatr, albo ma się spokój, a jako dyrektor artystyczny jest Pan kimś od siania fermentu i burzenia tego spokoju.
Mam absolutne szczęście, że mogę prowadzić teatr w Poznaniu i znajdować zrozumienie i pełne wsparcie u prezydenta Jacka Jaśkowiaka, który na tle przedstawicieli polskich samorządów jest politykiem awangardowym, myślącym i otwartym. I to jest sytuacja wyjątkowa. Ponieważ konflikty, które przetaczają się przez teatry w wielu miastach pokazują, że władza samorządowa, jako emanacja woli społecznej oczekuje spokoju - teatr chce widzieć wyłącznie, jako formę rozrywki. Mówi się, że życie mamy tak nerwowe, więc niech teatr będzie ukojeniem. No, nie. Teatr jest maszynką metafizyczną i emocjonalną, która powinna zmuszać do myślenia, kwestionować potoczne głupkowate prawdy, jakie sobie powtarzamy, a które faktycznie zamazują obraz rzeczywistości. Dlatego w teatrze musimy mówić rzeczy niewygodne, których ludzie władzy często nienawidzą i często też mówią: „Dlaczego mamy wydawać pieniądze na rzeczy kontrowersyjne”. A ja wiem, dlaczego. Nie ma innej instytucji publicznej, która mogłaby niepopularne sądy wygłaszać w takiej skali. Telewizje komercyjne realizują przede wszystkim plan biznesowy, telewizja publiczna realizuje w tej chwili plan polityczny partii rządzącej. Bez dwóch zdań teatr dzisiaj jest jedną z niewielu przestrzeni, gdzie można mówić rzeczy niewygodne zarówno dla partii rządzącej jak i opozycji. Ale taki był sens funkcjonowania teatru od zawsze, od czasów antycznych. Jest to przestrzeń wyjątkowa, w której mówi się o tym, co jest niewygodne dla wszystkich.

Kiedy przeczytałam, że chciałby Pan przywrócić godność Teatrowi Polskiemu w Poznaniu, pomyślałam sobie, że jest w tym duma, a może i odrobina pychy, bo teatr istnieje od półtora wieku, a Pan jest w nim od półtora roku.
Jestem bardzo zobowiązany losowi, że pozwala mi tutaj pracować, w teatrze, który jest trzecim w Polsce teatrem narodowym, po Warszawie i Krakowie. Teatr Polski w Poznaniu został zbudowany w roku 1875 i od tamtego czasu odgrywa rolę teatru narodowego zachodniej Polski. Ten teatr był budowany wtedy za pieniądze społeczeństwa polskiego w Prusach po to, żeby wyrażać ważne sprawy dla Polaków. I tej idei staramy się być wierni. To nie ma być tylko pieścidełko, bo ten teatr jest przepiękny, jest jednym z niewielu teatrów, który przetrwał w nienaruszonym kształcie, jest śliczną bombonierką. Ale w tej bombonierce chcemy poruszać sprawy bardzo ważne dla Polaków. Na fasadzie teatru widnieje hasło „Naród - sobie” i wierności tej dewizie chcemy nadal służyć. Nie mówimy jedynie o rozrywce, nie myślimy o tym, że ma być tylko miło i przyjemnie.

Czy to znaczy, że ma być skandal? Jaka jest różnica między skandalem a burzeniem spokoju?
Skandal to pojęcie drobnomieszczańskie z kręgu pani Dulskiej. W związku z tym nie jestem zainteresowany zarówno wywoływaniem skandalu, jak i jego kultywowaniem. Natomiast, jeżeli mielibyśmy, zgodnie z tym, czego nas uczyli nasi wielcy mistrzowie, zdzierać błony z ran, które źle się zrosły, które zostawiły fatalne blizny, to tak. Uważam, że niesłychanie ważna była w naszym teatrze ostatnia premiera czyli „Malowany ptak” według powieści Jerzego Kosińskiego w reżyserii Mai Kleczewskiej, dzięki której odnowiliśmy dyskusję o relacjach polsko-żydowskich. To jest wielki temat, o którym nie możemy zapomnieć.

Strach to zły przewodnik. Ja się w Polsce nie boję, chcę wierzyć i wierzę, że umiem rozmawiać z moimi rodakami

Recenzje z tego spektaklu są bardzo różne. Na przykład takie, że spodziewano się skandalu właśnie, a „Malowany ptak” skandalem nie był, ale też, jak czytam, nie było to ani wydarzenie artystyczne, ani polityczne. Pana zdaniem, poruszył sumienia Polaków?
Jedna premiera nie zbawi nas wszystkich, ale to przedstawienie jest bardzo ważne i widzę to po reakcjach widzów. Wszystkie spektakle są wykupione, ludzie przychodzą, za każdym razem mamy standing ovation, widzowie są poruszeni. Skandal to strasznie słabe narzędzie, bo wyzwala jakąś jednorazową emocję i tyle. Ale Maja Kleczewska tym przedstawieniem porusza sumienia. To nie jest przedstawienie, które ma kogokolwiek atakować czy kogokolwiek obrażać. Ono ma wprowadzić ferment, żebyśmy myśleli z niepokojem o tym, jak to się stało, że zabrakło koło nas ludzi, z którymi przez stulecia tworzyliśmy rzeczywistość naszego kraju. Jak to się stało, że oni zniknęli i my tak łatwo o nich zapomnieliśmy? Jak to się stało, że zamieszkaliśmy w domach właścicieli, o których nie chcemy pamiętać? Jak to się stało, że my, Polacy, przejęliśmy mienie sąsiadów, którzy współtworzyli nasz kraj. Synagoga w Poznaniu zamieniana jest na hotel. Nie chcemy pamiętać, że to było miejsce, które tworzyło również wymiar duchowy Poznania. Analogiczna sytuacja jest w Warszawie - jak to się dzieje, że w stolicy nie ma sceny dla teatru żydowskiego? Co się stało, że nasi żydowscy sąsiedzi 70 lat temu pozbawieni zostali domów, przestrzeni życia, a teraz pozbawiani są również przestrzeni artystycznej? Po raz pierwszy od 150 lat w Warszawie nie będzie sceny dla artystów żydowskich. Takich tematów, nad którymi nie możemy przechodzić do porządku dziennego jest bardzo wiele. Poprzednia nasza premiera to „Hymn do miłości” Marty Górnickiej. Twórczyni chóru kobiet tym spektaklem zastanawia się nad obecnością wśród nas uchodźców, imigrantów i nad naszym do nich stosunkiem. Dlaczego ich odrzucamy? Dlaczego skupiamy się na narodowym egoizmie? Dlaczego nie ma w nas zrozumienia dla ludzi cierpiących? Dlaczego myślimy o tym, że tylko nam ma być dobrze? Dlaczego nie mamy społecznego poczucia odpowiedzialności za naszych braci - ludzi, dlaczego nie wykazujemy wobec nich empatii?

W dzisiejszej Polsce jest się czego bać?
Ja. Się. Nie. Boję. Niczego. To jest mój kraj i rozumiem nawet rzeczy, których nie akceptuję, ale wiem, dlaczego toczą się tak, a nie inaczej. Strach to zły przewodnik po życiu i nie ma co rozniecać strachu w sobie, czy w innych. Trzeba patrzeć ze zrozumieniem. Ja się w Polsce nie boję, chcę wierzyć i wierzę, że umiem rozmawiać z moimi rodakami.

To wrócę jeszcze do polityki, która przecież odnosi się do naszego życia. Kiedy rozmawialiśmy rok temu, był Pan za programem 500+, z zadowoleniem mówił o, na przykład zwiększeniem kompetencji PIP, która może zmieniać umowy śmieciowe, jeśli uzna, że występują warunki umowy o pracę. Co prawda, jakoś nie słychać, aby z tego korzystała.
Powtórzę jeszcze raz, że znam się głownie na teatrze i gastronomii, ale nie mam w sobie poczucia lęku z powodu tego, że sprawy toczą się w jakimś dramatycznie złym kierunku. Niewątpliwie następuje korekta rozwiązań, do których się przyzwyczailiśmy na przestrzeni ostatnich dwóch dekad. Ale już teraz, po roku, widać wyraźnie, że to rozwiązanie - mówię o 500+ - przyniosło dobre efekty. Mało tego - partie, czy siły polityczne, które się nie zgadzają ze stanowiskiem PiS-u, też deklarują analogiczne rozwiązania. Bardzo nie lubię wpadać w histerię; sprawy się toczą, jesteśmy w połowie kadencji partii, z którą niekoniecznie się zgadzam, ale w pewnym sensie rozumiem…

Są sprawy, z którymi jest Panu dzisiaj z tą władzą po drodze?
Z żadną władzą nie jest mi po drodze, mój szlak życiowy to nieustający hals niczym w żeglarstwie. Uważam, że zawsze powinno być więcej empatii i zrozumienia dla ludzi, którzy znajdują się w gorszej sytuacji życiowej, finansowej, zawodowej; ciągle tej empatii nie ma dostatecznie. Natomiast nie wpadam w nerwowość; są decyzje podejmowane na poziomie rządowym, które mogą być nie akceptowane, ale z drugiej strony samorządy w Polsce mają swoje życie i swoje, ogromne możliwości. A tych wielkich, niedobrych, destrukcyjnych zmian, które przekładałyby się na nasze życie chyba nie ma wiele.

Patrzeć władzy na ręce, ale nie wywracać stolika, przy którym gra - powiedział mi Pan rok temu.
Właśnie. Staram się nie wpadać w panikę. Uważam, że oceniać należy w sposób racjonalny, a przede wszystkim też nie myśleć tylko w kategoriach własnego egoizmu, własnego środowiska. Współobywatelami są również ludzie, z którymi się nie zgadzamy i oni też mają prawo wyrażać swoje poglądy. I mają prawo żyć po swojemu.

Są jednak środowiska, które ten stolik chciałyby wywrócić.
Ja na pewno w wywracaniu stolika uczestniczyć nie mam zamiaru.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.