Mam całe niebo dla siebie i robię, co chcę

Czytaj dalej
Fot. Archiwum prywatne
Magdalena Olechnowicz

Mam całe niebo dla siebie i robię, co chcę

Magdalena Olechnowicz

Agnieszka Strzelecka ze Słupska to na co dzień twardo stąpający po ziemi doradca finansowy. W wolnych chwilach - buja w obłokach! I to dosłownie.

Za chwilę koniec października, a co za tym idzie - koniec sezonu dla spadochroniarzy. Agnieszka jednak czuje się spełniona - w tym sezonie wykonała 120 skoków. Na swoim koncie ma ich w sumie 400! Przyznaje, że jest uzależniona. Od adrenaliny. - Nawet dom wybudowaliśmy 1000 metrów od lotniska. Tak, wiem... To już zboczenie.

Gdy przestaniesz się bać, przestań skakać

Wydawałoby się, że strach jest tylko na początku. Za pierwszym, drugim, trzecim razem. A później, że drzwi samolotu otwierają się, a skoczek po prostu skacze. A to nieprawda. Aga, choć skakała już ponad 400 razy, przyznaje, że strach jest za każdym razem. - Gdy przestaniesz się bać, przestań skakać. Taka jest zasada. Jednak nie jest to strach paraliżujący. To za każdym razem świadomość, że coś się może stać, odpowiedzialność za życie swoje i innych, ale przede wszystkim adrenalina, która cię napędza i uzależnia. Jak już zaczniesz, nie możesz przestać - opowiada z iskierką w oku. Jednak to właśnie rutyna i brawura zgubiła jej męża Tomka. Dwa lata temu omal nie zginął.

- Popełnił błąd przy podchodzeniu do lądowania. Przybra - wurował. Wykonał o jeden zakręt za dużo i runął na ziemię. Wyglądało to dramatycznie. Był połamany. Wszystko stało się na oczach naszego syna Kuby, który miał wówczas 5 lat - opowiada Agnieszka. - Nie wiem, ile dziś pamięta z tamtego wydarzenia, ale za każdym razem, gdy żegna mnie przed skokiem, mówi: Mamusiu, ale wylądujesz bezpiecznie? Uspokajam go, że tak i wtedy dopiero słyszę: Paaa… Diagnozy lekarskie dla Tomka nie były dobre. Agnieszka szukała najlepszych specjalistów w całej Polsce. Udało się! Operacja za operacją, długa rehabilitacja i dziś Tomek sprawnie porusza się na własnych nogach. Ale to nie wszystko. Znów skacze. - W tym roku, po dwuletniej przerwie, skoczył pierwszy raz. Na pewno dużo go to kosztowało, ale nie pokazywał tego po sobie. Od początku zresztą mówił, że skakać nie przestanie.

Pasja i zabawa

Agnieszka wytrzymała bez skoków tylko dwa tygodnie po wypadku męża. Widać, że to jej pasja. - To, co czujesz tam na gó- rze, jest nie do opisania. To trzeba przeżyć. To ogromne emocje. Gdy jesteś na wysokości czterech tysięcy metrów, nic się nie liczy i nic nie jest ważne. Resetujesz się zupełnie. To taki błogi stan umysłu - opowiada. Ale to też wspaniała zabawa i kontakt z innymi ludźmi, takimi samymi wariatami z szalonymi pomysłami. Wśród spadochroniarzy jest niepisana tradycja świętowania okrągłych rocznic oddanych skoków. Tego lata Aga oddała czterechsetny skok. Postanowiła wraz z przyjaciółmi przebrać się. Przez kask widać pomalowaną twarza a’la Mickey Mouse. A na nogach - seksowne poń- czoszki! - To taka zabawa i tradycja. Szalonych pomysłów nam nie brakuje - śmieje się. - Trochę zmarzłam, przyznaję, ale to jest taka adrenalina, że niemal tego nie czułam…

Chciałam się przekonać, czemu inni są szczęśliwi

Pierwszy skok Agnieszka wykonała w 2010 roku. I od tego czasu życia bez skakania sobie nie wyobraża. - Gdy poznałam mojego Tomka, on skakał. Jeździłam więc z nim na lotnisko, chodzi- łam tam i z powrotem i trochę się nudziłam. Pewnego dnia pomyślałam, że muszę spróbować i zobaczyć, czemu ci wszyscy ludzie są tacy szczęśliwi. Teraz już wiem - mówi. Swój pierwszy skok wykonała w tandemie.

- Nie podobał mi się za bardzo. Nie masz kontroli nad tym, co się dzieje, nic od ciebie nie zależy. To mało przyjemne uczucie, więc zaraz, jak tylko wylądowałam, zapisałam się na kurs. A później już poszło… Kurs Agnieszka zrobiła w Przasnyszu.

- Tak naprawdę to pełną przyjemność zaczęłam czerpać przy 25., może 30. skoku. Wcześniej skupiałam się głównie na tym, aby wszystko prawidłowo zrobić, nie zrobić krzywdy sobie ani innym. Ale przy tym trzydziestym skoku byłam już na tyle odprężona, że cieszyłam się nim jak dziecko. Pamiętam, gdy zobaczyłam pod sobą chmury, takie wielkie, kłębiaste, a ja leciałam prosto w te chmury. Niesamowite uczucie! Wtedy strach minął, a pozostała jedynie taka pozytywna adrenalina. Towarzyszących emocji nie sposób opisać. - To pełne skupienie, szacunek do nieba, świadomość, że wszystko się może zdarzyć - opowiada.

Na pytanie, czy nie boi się, że spadochron może się nie otworzyć, śmieje się. - Nie, to niemożliwe. Mam zaufanie do mojego sprzętu, sama go zazwyczaj składam. Wiem, że zawsze może się coś zdarzyć. Ale my uczymy się, co robić w sytuacjach awaryjnych. Co robić, gdy lecisz na przykład na wodę, gdy zniesie cię wiatr… Na wodzie jeszcze nie lądowa- łam, ale zdarzyło mi się, że zwiało mnie sześć kilometrów od lotniska, do jakiejś wsi. By- ła już taka mgła, że niemal nic nie widziałam. Wylądowałam w środku jakiegoś pola. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Pamiętałam tylko, jaki był kierunek wyrzutu i kierunek wiatru, i gdzie mniej więcej jest słońce… Wzięłam ten swój spadochron na plecy i szłam, szłam, aż w końcu doszłam do jakiejś drogi. Zapytana kobieta - delikatnie mówiąc, lekko zaskoczona - powiedziała mi tylko, że do lotniska 6 km... Na szczęście kolega znalazł mnie wcześniej i podwiózł - opowiada.

Okiem kamerzysty

Dzisiaj Agnieszka nie tylko skacze, ale także, lecąc, przy okazji robi zdjęcia i kręci filmy kamerką go pro. - To taka oferta zwłaszcza przy skokach tandemowych. Jeśli skoczek chce mieć ze swojego pierwszego skoku film, ja to robię. To dla mnie nowe wyzwanie, które chętnie podjęłam - mówi. Nie każdy może to robić. Trzeba się odpowiednio ustawić, a więc profesjonalnie panować nad swoim ciałem w powietrzu. To nie lada sztuka. Nie ma też możliwości powtórki. Skoczkowie wyskakują z samolotu na wysokości czterech tysięcy metrów. Pierwsze trzy tysiące metrów to tzw. lot swobodny bez spadochronu. Trwa około 60 sekund. Na wysokości około 1100 metrów otwiera się spadochron. - Widoki są przepiękne. Tego lata skakaliśmy w Przywidzu na Kaszubach, w Jastarni i w Kazimierzu Biskupim. Gdy z góry widać morze, zatokę, a całą ziemię jak mapę Google, to naprawdę robi wrażenie - opowiada Agnieszka.

To też inwestycja

Spadochroniarstwo, jak każda pasja, kosztuje. Począwszy od kursu, za który trzeba zapłacić około 4,5 tysiąca złotych, po skoki czy zakup spadochronu. Ale to już dla zdeterminowanych i zdecydowanych na zawsze. Pojedynczy skok to koszt około 100 złotych, z wypożyczeniem spadochronu - około 170 złotych. Zakup spadochronu używanego to już ok. 15 tys. złotych. Ale to jeszcze nie koniec. Wysokościo mierze, kask, rękawiczki i kombinezon to kolejne kilkaset złotych. Agnieszka wydanych pieniędzy nie żałuje. - Te emocje warte są każ- dych pieniędzy. Poza tym trzeba mieć coś od życia. Nie potrafiłabym żyć tylko pracą i domem… Kiedy skaczę, czuję, że żyję…

Magdalena Olechnowicz

Dziennikarka od 2000 roku. Początkowo związana z "Głosem Słupskim", potem z "Głosem Pomorza". Twardo stąpająca po ziemi i nieustępliwie walcząca w imieniu Czytelników w sprawach ważnych i mniej ważnych. 


Z chęcią podejmuję tematy związane ze służbą zdrowia, oświatą i turystyką. Choć w Słupsku mieszkam już od 1997 roku, wciąż na nowo odkrywam Pomorze, przemierzając je rowerem. Rzetelnie i z pasją opisuję życie społeczne i problemy mieszkańców Słupska i regionu.


Z wykształcenia mgr filologii polskiej i specjalista ds. administracji. 


Choć wiatr losu przywiał mnie nad morze, serce zostało w górach.


Gdy nie pracuję, podróżuję! 

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.