Maryla Rodowicz: Czas płynie, ja robię swoje [ROZMOWA]

Czytaj dalej
Fot. Materiały prasowe
Aleksandra Szatan

Maryla Rodowicz: Czas płynie, ja robię swoje [ROZMOWA]

Aleksandra Szatan

Maryla Rodowicz. Królowa polskiej piosenki. Kobieta orkiestra, kolorowy ptak. Na scenie występuje od lat, jednocząc swoją twórczością młodsze i starsze pokolenia. - Jestem spełniona, więc szczęśliwa - mówi nam piosenkarka. W poniedziałek wystąpi w Bielsku-Białej, we wtorek w Katowicach.

Rozmowa z Marylą Rodowicz

Utwór „Małgośka”, do której Agnieszka Osiecka napisała tekst, kilka dni temu został wybrany przebojem 95-lecia Polskiego Radia, zdobywając w plebiscycie ponad 50 tysięcy głosów słuchaczy i w pokonanym polu pozostawiając m.in. „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena czy „Cień wielkiej Góry” Budki Suflera. Jakie emocje dziś wywołuje w pani „Małgośka”? Pomogła pani otworzyć jakieś drzwi?

„Małgośka” to żelazny punkt programu każdego mojego koncertu. Zaśpiewałam ponad 100 tekstów Agnieszki Osieckiej, a najbardziej się wypromowała „Małgośka”. Myślę, że pomogła jej świetna muzyka Kasi Gaertner. Wielką satysfakcją jest dla mnie fakt, że „Małgośka” wygrała plebiscyt z okazji 95-lecia Polskiego Radia. To wielkie wyróżnienie.

Z Agnieszką Osiecką nie tylko stworzyła Pani znakomity duet artystyczny. Poza sceną było równie twórczo i zabawnie. O zamiłowaniu do waty cukrowej dowiedzieliśmy się pod koniec stycznia, gdy na pani profilu na Instagramie pojawiło się Wasze archiwalne zdjęcie. „Z Agnieszką Osiecką to były czasy”. Poza muzyką łączyły was wspólne pasje?

Nie miałyśmy wspólnych pasji. Po prostu lubiłyśmy razem przebywać.

Wielkie przeboje, które wyznaczają karierę, dla niektórych artystów bywają przekleństwem. Nie chcą się z nimi identyfikować, by nie zostać zaszufladkowanym. Pani w trakcie dotychczasowej kariery udało się zgromadzić niezliczoną liczbę przebojów. To bardziej szczęście czy intuicja, by wyłowić tych najlepszych, z którymi można dzielić swoją muzyczną drogę?

Miałam szczęście spotkać na swojej drodze wspaniałych twórców, którzy chcieli dla mnie pisać piosenki. Kompozytorzy, tacy jak Kasia Gaertner, Seweryn Krajewski, Andrzej Sikorowski, krakowski poeta Jan Wołek…. Oczywiście wiedziałam też, czego potrzebuję w swoim repertuarze.

Maryla Rodowicz jest bardziej spełnioną czy szczęśliwą artystką?

Jestem spełniona, więc szczęśliwa.

A czas jest pani sprzymierzeńcem czy wrogiem?

Nie myślę o czasie. On sobie płynie, a ja robię swoje.

Nie boi się pani muzycznych eksperymentów. Dzieliła pani scenę m.in. z Dawidem Kwiatkowskim czy Zenkiem Martyniukiem.

Z Zenkiem zaśpiewałam jego słynne „Oczy zielone” w koncercie sylwestrowym. Ale to była jednorazowa współpraca. To jego wielki przebój, a Zenek to miły chłopak.

W ubiegłym roku, chwaląc umiejętności Roksany Węgiel, mówiła pani, że w jej wieku śpiewała co najwyżej do suszarki do włosów. W podobnym wieku swoją drogę na szczyt rozpoczęła Viki Gabor. Jak pani wspomina dziś swoje początki? Co było tą kropką nad „i”, że zdecydowała się pani na związanie z muzyką?

Słyszałam Viki Gabor w Wilnie, w kościele św. Teresy w trakcie próby kolęd. To bardzo muzykalna dziewczyna. Ja też podśpiewywałam w jej wieku, tyle że nie było takich programów w telewizji dla młodych talentów. Kiedy wygrałam festiwal piosenkarzy studenckich w Krakowie, czułam, że powinnam próbować dalej śpiewać. Wtedy kluby studenckie zamieniłam na estradę zawodową.

Teraz jest więcej szans, programów muzycznych, internet, gdzie można zamieścić swoją twórczość. Ale czy równie łatwo jest utrzymać się na tej scenie przez lata?

Może to, że cały czas koncertuję, wydaję płyty jest powodem, że cały czas istnieję na rynku muzycznym.

Swego czasu wszystkie teksty musiały mieć pieczątkę cenzury. Pani jednak zdarzało się przed tym buntować?

Teksty, które śpiewałam, nie były polityczne, a też autorzy wiedzieli, jak przemycić to, co chcieli przemycić.

Kariera w USA przeszła pani koło nosa?

Może i dobrze, bo pewnie nie mieszkałabym w Polsce. Kto wie, co by było gdyby...

Koncerty poza granicami kraju to w Pani przypadku kopalnia anegdot? W 1978 roku na festiwalu Młodzieży i Studentów na Kubie spaliście podobno na piętrowych pryczach, nie było ciepłej wody i klimatyzacji. Balowaliście całą noc w klubie, spaliście na dekoracjach….

To prawda, tak było. Dzisiaj mam inne wymagania. Żeby się wyspać, muszę mieć klimatyzację, albo móc spać przy otwartych oknach, lubię chłodek. Wtedy to, że spałam na dekoracjach, a słońce mnie budziło o 4 rano nie miało znaczenia. Ważna była zabawa.

Koncerty zagraniczne to była okazja do solidnego podreperowania domowego budżetu? Jak to się miało do zarobków w Polsce?

Wszystkie waluty stały wyżej od złotówki, więc chętnie jeździłam na koncerty do Niemiec Wschodnich czy do Rosji.

W Będzinie miała pani narzeczonego, przyznaje się Pani do uwielbienia klusek śląskich, ostatnio dorzucając do tego serdelki, którymi zajadała się Pani w hotelu Rezydencja w Piekarach Śląskich, uwielbianym też przez Magdę Gessler. Śląsk i Zagłębie często gościły na mapie Pani koncertów. Dlaczego?

Ślązacy to świetna publiczność, a w latach 70. na Śląsku było lepsze zaopatrzenie niż w centralnej Polsce. W bufecie katowickiej telewizji zawsze były słynne frankfurterki.

Nazywana jest pani Królową Polskiej Piosenki, od wielu lat jest bardzo aktywna na scenie, a tymczasem w rozmowie z „Super Expressem” przyznała Pani, że jej emerytura wyniesie 1600 zł. To budzi Pani obawy o przyszłość?

Niską emeryturę mają wszyscy artyści. Dlatego podstawę w budżecie stanowią koncerty. Kiedyś pracowaliśmy na umowach śmieciowych i stawki odprowadzane do ZUS-u były niskie.

Wyruszyła pani w akustyczną trasę koncertową, gdzie publiczność może wysłuchać zarówno rzadko wykonywane perełki z pani repertuaru, jak i największe hity. Jakim kluczem i z jak ciężkim sercem musiała pani dokonać selekcji, by wybrać program koncertu?

Najpierw stworzyłam listę utworów, które chcę zaśpiewać. To było 30 piosenek, potem trzeba było listę zredukować do dwudziestu. Ale często zmieniam repertuar, więc na każdym koncercie można posłuchać wyjątkowych piosenek.

Scena jest pani prawdziwym żywiołem. Akustyczne koncerty rządzą się swoimi prawami. Jak udało się pani poskromić swoją energię i żywiołowość?

Wychodzę na scenę w ogromnych spódnicach, nie da się w nich hasać.

Czego możemy się spodziewać po pani najbliższych akustycznych koncertach. Wystąpi Pani m.in. w Katowicach, w Teatrze Śląskim, gdzie występ odbędzie się już w najbliższy wtorek, 11 lutego.

Oprócz znanych hitów, takich jak „Małgośka” czy „Niech żyje bal” zaśpiewam też utwory mniej znane m.in. „Buty dwa”, „Pieśń miłości”, „Z sufitu” i wiele innych pięknych piosenek.

Siedem lat temu, w trakcie jednej z naszych rozmów, mówiła Pani: „niczego nie żałuję, ani swoich błędów, ani decyzji, które podjęłam”. A jak odpowiedź brzmi dzisiaj?

Nie patrzę wstecz. Nie rozpamiętuję przeszłości. Dla mnie ważne jest tu i teraz.

KONCERTY:
27 stycznia Maryla Rodowicz rozpoczęła niezwykłą muzyczną podróż pod hasłem „Trasa akustyczna w kwiatach 2020”. 10 lutego wystąpi w Bielskim Centrum Kultury (ul. Słowackiego 27). Bilety kosztują 129-149 zł. Koncert rozpocznie się o godz. 19.

11 lutego - koncert w Katowicach, w Teatrze Śląskim. Rozpocznie się o 19. Są jeszcze bilety i kosztują 159 zł. Można je kupić w kasie Teatru Śląskiego oraz on-line.

Aleksandra Szatan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.