Mówiła o nim cała Polska. Zostały puste sale

Czytaj dalej
Fot. DUN
Aleksandra Dunajska

Mówiła o nim cała Polska. Zostały puste sale

Aleksandra Dunajska

Miejsce zapewniające wychowankom świetne warunki czy takie, gdzie notorycznie dochodziło do brutalnych aktów przemocy? Jaka jest prawda o Niepublicznym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Rejowcu?

W wypowiedziach dwóch stron konfliktu o Ośrodku Rejowcu zderzają się dwa obrazy. Dyrekcja oskarża kuratora i MEN o to, że celowo zniszczyli ośrodek. Kuratorium zarzuca szefom szereg nieprawidłowości i nieumiejętność zapewnienia wychowankom bezpieczeństwa. Kto ma rację?

Pustka

Rejowiecki Ośrodek mieści się na uboczu miejscowości, naprzeciwko Urzędu Gminy. Otacza go hektarowa działka. Wchodząc na nową salę gimnastyczną czuć jeszcze zapach farby. Na ścianie wisi elektroniczna tablica, umożliwiająca wyświetlanie wyników meczów, w rogu stoją urządzenia do ćwiczeń - m.in. stacjonarny rower. W części internatowej, obok dość ciasnych pokojów, są schludnie urządzone świetlice z telewizorami. W pokoju psychologa stoją gitary, na których grali i wychowankowie, i pracownicy. Jedno pomieszczenie przeznaczono na tzw. fashion MOW czyli miejsce, gdzie dziewczęta przeszywały kupione wcześniej w ciuchlandach stroje, tworząc zupełnie nowe, robiły też pokazy mody. Całości strzeże 36 kamer.

Wszystko to stoi jednak puste - w czerwcu tego roku, po decyzji podlegającego MEN Ośrodka Rozwoju Edukacji, wyjechali stąd ostatni wychowankowie. Zwolniono też większość z 64 pracowników. Została dyrektorka, jej zastępczyni i księgowa.

To nie były potwory

- Do ośrodków takich, jak nasz, nie trafiają grzeczne dzieci - podkreśla Monika Tofil, dyr. NMOW w Rejowcu. - To młodzież mająca na koncie handel narkotykami, drobne kradzieże, rozboje, czasami pobicia. Byli u nas chłopcy z wyrokami w zawieszeniu, dla których NMOW był ostatnią szansą przed zakładem poprawczym. Podopieczni ośrodków nie są tu kierowani w nagrodę zostają umieszczeni na podstawie postanowienia sądu. Jednak MOW-y to nie zakłady poprawcze - mamy ograniczone możliwości oddziaływań na wychowanków, i ich kontroli, nie możemy np. przeszukiwać wychowanków, nie możemy ich izolować, zamykać. Nie stawiamy więc sobie pytania, „czy” coś złego się u nas wydarzy. Zastanawiamy się raczej „kiedy?” może do czegoś dojćć i jak temu zapobiec - zaznacza.

Monika Tofil, dyr. Niepublicznego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Rejowcu
DUN Monika Tofil, dyr. Niepublicznego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Rejowcu

Z informacji policji, Kuratorium Oświaty w Lublinie czy Rzecznika Praw Dziecka wynika, że w Ośrodku “coś złego” miało miejsce nie raz.

W kwietniu 2015 r. RPD przebadał NMOW pod kątem przestrzegania praw dziecka. W badaniu brał udział prof. Marek Konopczyński, społeczny doradca Rzecznika. W wyciągu z badania czytamy m.in., że terapeuta z Ośrodka, w sprawozdaniu za pierwsze półrocze roku szkolnego 2014/2015 odnotował osiem przypadków przemocy. „Wychowanka zgłasza, że została pobita przez 2 inne; pobicie A. przez innych wychowanków; agresja ze strony innego wychowanka; pobicie wychowanka przez 4 innych; pobicie wychowanka przez innych wychowanków; próba podpalenia stopy; przypalenie gorącym klejem”.

Ryszard Golec, lubelski wicekurator oświaty, wymienia: - 18 stycznia 2014 roku dziewczyna podjęła próbę samobójczą. Na początku 2015 roku chłopiec został w NMOW pobity tak dotkliwie, że usunięto mu śledzionę. Inny wychowanek wypadł z okna na pierwszym piętrze. 19 marca 2015 r. grupa wychowanków napadła na uczniów znajdującego się w tym samym budynku Liceum. 18 lutego 2015 r., wychowawca pomógł w ucieczce dwóm wychowankom, transportując ich własnym samochodem (został później dyscyplinarnie zwolniony - red.).

W kwietniu 2014 roku MEN napisało do lubelskiego Kuratora Oświaty informując, że ORE wstrzymał kierowanie młodzieży do Rejowca. Była to reakcja na próbę samobójczą podjętą przez jedną z wychowanek. Decyzja została jednak zmieniona.

Z danych chełmskiej policji wynika, że w 2015 r. funkcjonariusze podjęli 53 interwencje związane z ucieczkami podopiecznych lub ich niepowrotami z przepustek. Pięć razy policja przyjeżdżała do ośrodka m.in. w sprawie pobicia wychowanka przez kolegów, rozboju, znęcania się fizycznego i psychicznego nad jedną z dziewcząt. W rejestrze jest też siedem drobniejszych interwencji. dotyczących m.in. awantury w ośrodku czy konieczności sprawdzenia stanu trzeźwości podopiecznych. W tym samym czasie statystyki dwóch innych lubelskich ośrodków przedstawiają się następująco. MOW dla dziewcząt w Podgłębokiem : 4 interwencje, 36 ucieczek lub niepowrotów. MOW dla chłopców w Puławach: 6 interwencji, 151 ucieczek.

Zdania mieszkańców Rejowca o ośrodku i jego podopiecznych są podzielone. Anna, mieszka na tej samej ulicy (imię zmienione na jej życzenie): - Nic się tu nie działo złego. Nigdy mnie nie zaczepiali, nie prosili o pieniądze. Chociaż ci chłopcy uderzyli kiedyś syna mojej sąsiadki.

Danuta: - Raz chcieli ode mnie papierosa, nie miałam, odeszli. Kiedyś spotkałam jednego z nich u fryzjera, byłam zaskoczona, że to taki grzeczny młody człowiek, spokojnie rozmawiał. Kiedyś w mediach pisali, że oni pocięli nożem twarz mężczyzny z Rejowca w jego domu. Ale nie dodali, że to była papierosowa melina, nie wiadomo, co tam się wtedy naprawdę wydarzyło.

Małżeństwo, około sześćdziesiątki: - Tutaj się działy straszne rzeczy. Jednemu chłopakowi nos złamali, kradli w sklepach, zaczepiali ludzi. - Państwu się coś takiego przydarzyło? - dopytuję. - Nie ale słyszeliśmy dużo od innych ludzi. I z gazet wiemy - mówią.
Ks. Andrzej Jeżyna, proboszcz parafii św. Jozefata w Rejowcu: - To nie były złe dzieci, żadne tam potwory. Robili u mnie pod kościołem kiermasze, zbierali pieniądze na chore dzieci. Chyba jednak zabrakło im fachowej opieki.

Tadeusz Górski, wójt Rejowca: - Z mojego punktu widzenia NMOW był przede wszystkim pracodawcą. Zatrudniał nie tylko wychowawców ale też panie w kuchni, sprzątaczki, ludzi do pilnowania. Dzięki niemu zlecenia miała piekarnia a sklepy dobrego klienta. I tego mi żal.

Kropla w czarze goryczy

23 lutego doszło w NMOW do kolejnego zdarzenia. „Jak wynika z ustaleń Prokuratury Rejonowej w Krasnymstawie, jeden z nieletnich, w porozumieniu z innym nieletnim, przez około godzinę znęcał się ze szczególnym okrucieństwem fizycznie i psychicznie nad wychowankiem tego Ośrodka” - czytamy w raporcie przedstawicieli Krajowego Mechanizmu Prewencji. Dokument wskazuje, że chłopcy mieli m.in. bić kolegę, szarpać a także wkładać mu do odbytu kij od mopa.

Inaczej opisuje to Monika Tofil: - Nasz monitoring jednoznacznie wyklucza półtoragodzinny proces znęcania się nad wychowankiem. Poza kamerą był przez kilkuminutowe odstępy czasu. Po czym wyszedł z łazienki i spokojnie rozmawiał z wychowawcą - opowiada Monika Tofil. - Później opowiedział o wszystkim wychowawcy. Pojechaliśmy z nim do lekarza, powiadomiliśmy policję - dodaje.

Prokuratura oskarżyła 17 - letniego Mateusza K., starszego z oprawców, o znęcanie się nad kolegą. W przyszłym tygodniu ma ruszyć jego proces. Grozi mu do 10 lat więzienia.

Wydarzenie ściągnęło na NMOW w Rejowcu zainteresowanie mediów z całego kraju. Przed bramą ośrodka program nagrywał TVN. W odpowiedzi na dziennikarskie interwencje Anna Zalewska, szefowa MEN, zapowiedziała, że młodzież zostanie przeniesiona z ośrodka i dzieci nie będą tam więcej kierowane. Przynajmniej na razie. Jak zapowiedziała, tak zrobiła. 23 marca 2016 r. podległy MEN Ośrodek Rozwoju Edukacji wydał polecenie, żeby przenieść podopiecznych NMOW w Rejowcu do innych ośrodków w kraju. W Rejowcu było wówczas 41 młodych ludzi w wieku od 14 do 18 lat.

Teresa Misiuk, lubelski Kurator Oświaty podkreśla, że tragiczne wydarzenia z lutego 2016 roku były tylko przysłowiową kroplą, która przepełniła czarę. - W NMOW już wcześniej działy się przecież bardzo niepokojące rzeczy - podkreśla.

Na przestrzeni ostatnich lat w 95 podobnych ośrodkach w kraju również dochodziło do dramatycznych wydarzeń. Np. w czerwcu 2013 r. w MOW w Lwówku Śląskim wychowankowie zgwałcili 15 - latka. Z żadnej z placówek nie wywieziono jednak wszystkich podopiecznych. - Trudno mi mówić o przypadkach spoza naszego województwa i takich, które miały miejsce, zanim zostałam kuratorem - podkreśla Teresa Misiuk.

Czy decyzje o wywiezieniu młodzieży zapadły pod wpływem presji mediów? - Na pewno była ona silna. Ale postanowień nie podejmowano pochopnie. Zanim pod koniec marca 2016 r. zdecydowano przeniesieniu dzieci, były dwie nasze kontrole w NMOW. Dokładnie zbadaliśmy tę sprawę - zaznacza Misiuk.

MEN nie odpowiedziało do ostatniego czwartku na nasze pytania w tej sprawie.

Kurator: Zawiodły metody

Kiedy z Rejowca powoli wyjeżdżała młodzież, równolegle w NMOW ruszyły kontrole, m.in. Urzędu Kontroli Skarbowej, sanepidu, straży pożarnej. - Były takie dni, że mieliśmy cztery kontrole jednocześnie - zaznacza Monika Tofil.

Sanepid wskazał na drobne uchybienia typu pobrudzony sufit w jednej z toalet. - W ciągu tygodnia nasze zalecenia zostały wykonane - mówi Elżbieta Kowalczyk z chełmskiego sanepidu. Straż pożarna stwierdziła „niewłaściwe oznakowanie włącznika przeciwpożarowego” oraz „brak protokołu z badania sprawności technicznej włącznika”. UKS ocenił, że część środków, jakie otrzymywał Ośrodek, przekazano na cele, na które dotacja nie mogła być wydawana. Jak poinformowała nas Bożena Birska-Gnyp z lubelskiego UKS chodziło o 105 tys. zł w latach 2014 i 2015. - Zakwestionowano nam dofinansowanie posiłków dla młodzieży, środki przeznaczone na kształcenie pracowników i wpłaty PFRON - wyjaśnia Monika Tofil.

W tym samym czasie UKS prześwietlił też finanse publicznego MOW w Puławach. Tylko w 2012 r. ośrodek dostał dotację zawyżoną o 282 tys. zł - dostawał dotacje na podopiecznych, dla których się one nie należały.

- Nasz ośrodek najpierw zamknięto a potem dopiero kontrolowano. Całość działań odbyło się na wyraźnie zlecenie minister Anny Zalewskiej - uważa Monika Tofil. - Wspiera ona ośrodki publiczne, a na swoim terenie, czyli na Dolnym Śląsku jest ich aż 13, w naszym województwie - trzy. Ze względu na niż, dzieci jest coraz mniej. Zatem, im mniej ośrodków, tym mniejsza konkurencja - ocenia Tofil.

I zarzuca lubelskiemu Kuratorowi Oświaty realizację planu Zalewskiej. A także złą wolę. - Z własnej inicjatywy opracowaliśmy program naprawczy, bo Kuratorium nie powiedziało nam, co tak naprawdę mamy zmienić poza zacytowaniem paragrafów rozporządzenia. Wspomniany program przygotowywali pani dr Teresa Panas oraz Edward Jakubowicz specjaliści rekomendowani przez ORE (agendę MEN). Program oparty był na pełnej diagnozie sytuacji Ośrodka, autorzy zasugerowali nam również wymianę kilku wychowawców. Zastosowaliśmy się do tych zaleceń w pełni. Kurator stwierdził jednak, że program jest nieodpowiedni do sytuacji placówki. Nie pomógł nam, ale pogrążył - podkreśla.

Inaczej sprawę widzi Teresa Misiuk:- Przeprowadzona 16 czerwca 2016 roku kontrola realizacji naszych zaleceń przez NMOW wykazała, że w ośrodku nie stworzono właściwych mechanizmów gwarantujących bezpieczeństwo wszystkich wychowanków - tłumaczy. I przyznaje, że Ośrodek pod względem infrastruktury, wyposażenia, bazy lokalowej, nie budził zastrzeżeń. - Najwyraźniej jednak dyrekcja i kadra nie poradziła sobie z wychowawczym wyzwaniem, jakim jest prowadzenie i praca w takiej placówce. Zwraca uwagę duża rotacja pracowników i fakt, że zatrudnione były tam często osoby z kwalifikacjami ale bez doświadczenia. Poza tym ani pani dyrektor Tofil ani jej zastępczyni, Anna Gębicka, nie miały kwalifikacji do pracy w takim ośrodku. Pani Gębicka jest polonistką ale nie pracowała wcześniej z trudną młodzieżą. Panie dopiero w czasie, kiedy ośrodek już działał, uzupełniały kwalifikacje - zaznacza. - Metody wychowawcze stosowane w ośrodku zawiodły. Chłopiec, który tak okrutnie potraktował kolegę w lutym tego roku, wcześniej otrzymywał pozytywne oceny od wychowawców - tłumaczy Misiuk.

- Ze strony dyrekcji ośrodka nie było też wystarczającej refleksji i właściwej reakcji na wskazówki, kierowane do nich np. przez Rzecznika Praw Dziecka. Nie wyciągali też konsekwencji wobec pracowników, kiedy dochodziło do różnych niepożądanych zdarzeń. Wyjątkiem był wychowawca, który pomógł wychowankom w ucieczce i został zwolniony - dodaje Ryszard Golec.

Zarzuty dotyczące celowego zniszczenia ośrodka Teresa Misiuk ocenia jako „ bezpodstawne insynuacje”. - Państwo Tofilowie nie mogą nas oskarżać o swoje niepowodzenie - zaznacza Teresa Misiuk. - W tej sprawie może mnie ktoś określić nadgorliwym urzędnikiem ale priorytetem było bezpieczeństwo dzieci - żeby do takich tragicznych sytuacji, jak w lutym, już nigdy tam nie doszło - dodaje.

Złoty interes?

- Do zamknięcia Ośrodka (jak wnioskuję z medialnych wypowiedzi) przyczyniła się również posłanka PiS z Chełma Beata Mazurek - uważa Monika Tofil. - Na łamach prasy mówiła: „zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby doprowadzić do zamknięcia ośrodka ... dosyć dojenia państwowej kasy”.

Na każdego wychowanka NMOW otrzymywał miesięcznie około 6 tys. zł. W kulminacyjnym momencie w Rejowcu przebywało 78 młodych ludzi. - Mimo tak wysokiej dotacji pamiętajmy, że wychowankowie tutaj mieszkają. Trzeba zapewnić im wszystko - edukację ale też jedzenie, ubranie, środki czystości. Niektóre dzieci jadą do domu na święta czy wakacje ale nie wszystkie. Organizacja zajęć poza stałą opieką wychowawczą jest również bardzo kosztowna. Przyjeżdżali do nas np. trenerzy sportowi, trenerzy tańca, młodzież mogła liczyć na pełne wsparcie dodatkowych zajęć chociażby np. kupno maszyny do szycia, sprzętu wędkarskiego, sportowego, muzycznego, rowerów. Gdybyśmy chcieli wyłącznie patrzeć przez pryzmat finansów, nie robilibyśmy tego wszystkiego. Nie mieliśmy przecież takiego obowiązku a jednak rozwój zainteresowań i pasji wychowanków był dla nas bardzo ważny - mówi Monika Tofil.

Dyrektor NMOW podkreśla też, że jej firma zainwestowała w budynek około 1,5 mln zł. - Przeprowadziliśmy kompleksowy remont, bo gmach nie spełniał nawet obowiązujących przepisów przeciwpożarowych. Wybudowaliśmy zewnętrzną klatkę schodową, ociepliliśmy dach, wyremontowaliśmy łazienki, wymieniliśmy większość instalacji elektrycznej, pomalowaliśmy cały budynek w środku, odnowiliśmy elewację, przekazaliśmy też pieniądze na dokończenie sali gimnastycznej - wylicza.

Kontrowersje budzi jednak sposób, w jaki Almi - Edu Moniki Tofil przejęła ośrodek. We wrześniu 2012 r., kiedy jeszcze w budynku przy ul. Przemysłowej 4 działało liceum, wójt gminy Rejowiec przekazał je Starostwu Powiatowemu w Chełmie. W następnym roku starosta wydzierżawił budynek na prowadzenie działalności edukacyjnej Almi - Edu. W tym czasie szefem wydziału edukacji był Jacek Kosiński, znajomy Arkadiusza Tofila, męża Moniki i krewnego senatora PSL Józefa Zająca. To on miał forsować przekazanie budynku Almi - Edu. Powiat miał mieć z tego finansowe korzyści. - Tymczasem w 2014 roku dołożyliśmy do funkcjonowania NMOW 860 tys zł poza tym, co dostaliśmy w ramach subwencji z budżetu państwa- mówi Tomasz Szczepaniak, wicestarosta chełmski. Wcześniej, w 2012 roku, gmina dopłacała do działania liceum około 1,2 mln zł. W 2015 roku Kosiński stracił pracę w Starostwie, znalazł ją jednak w NMOW.

- Owszem, znam pana Kosińskiego. Pracował też w NMOW, kiedy został zwolniony ze starostwa. Ale sytuacja w 2013 r. była taka, że tej szkoły nikt nie chciał. Gdyby nie nasz pomysł, zostałaby pewnie zlikwidowana - podkreśla Monika Tofil.

Obecnie w budynku pozostało tylko szkolne schronisko młodzieżowe. Almi - Edu otrzymuje na nie dotacje ze starostwa - około 8 tys. zł miesięcznie (to środki za utrzymywanie schroniska w gotowości do przyjęcia ewentualnych nocujących). - Te pieniądze nie wystarczają nawet na bieżące utrzymanie tak dużego budynku- zaznacza Monika Tofil.

Co dalej?

Zdaniem Anny Gębickiej, zastępczyni dyrektora NMOW, w sprawie najbardziej poszkodowana została młodzież. - Niektórzy podopieczni chodzili u nas do technikum a przeniesiono je do szkoły zawodowej. Stracili więc rok nauki, bo nie mogli skończyć klasy. Jeden chłopiec trafił do Namysłowa, gdzie prawie od razu został dotkliwie pobity - wylicza.

Czy młodzież wróci do Ośrodka? Kurator Teresa Misiuk nie mówi tego wprost, ale to malo prawdopodobne. - Ta decyzja należy do ORE - podkreśla.

- Jednak, jak powiedziała minister Anna Zalewska, młodzieży w Ośrodku nie będzie „do czasu potwierdzenia przez kuratorium że ośrodek jest bezpieczny” - dopytujemy.

- Nie możemy teraz tego stwierdzić bo obecnie nie ma tam wychowanków - mówi Misiuk.

Aleksandra Dunajska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.