MATERIAŁ PARTNERA - MIASTO POZNAŃ

MY, POZNAŃ - 30-lecie samorządu terytorialnego. Największym sukcesem ostatnich 30 lat jest reforma samorządowa

– Dzisiaj przepisy ingerują w samodzielność gmin, regulują wygląd parapetów w salach lekcyjnych – mówi Andrzej Porawski Fot. archiwum – Dzisiaj przepisy ingerują w samodzielność gmin, regulują wygląd parapetów w salach lekcyjnych – mówi Andrzej Porawski
MATERIAŁ PARTNERA - MIASTO POZNAŃ

Rozmowa z Andrzejem Porawskim, dyrektorem biura Związku Miast Polskich

Od kiedy jest pan związany z samorządem?
Można powiedzieć, że od 1981 roku. Na zjeździe Solidarności w Gdańsku byłem wiceprzewodniczącym komisji programowej, którą kierował profesor Bronisław Geremek. Napisaliśmy tam między innymi rozdział „Samorządna Rzeczpospolita”, który teraz realizujemy. A tak naprawdę od 27 ma-ja 1990, gdy zaistniał samorząd.

Pana znają wszyscy samorządowcy. Czy wie pan, jak pana nazywają?
Wiem. Od jakiegoś czasu protestuję przeciwko tej nazwie. Żartowałem, by dla odróżnienia do „ojca dyrektora” dodać towarzysz. Teraz proponuję, by mówiono do mnie „dziadek dyrektor”, ponieważ jestem już na emeryturze, ale jeszcze pracuję.

Jak wykluwał się samorząd?
Rodził się w warunkach nadspodziewanie dobrych. Popierwsze dlatego, że funkcjonowały tylko główne ustawy, nie było tego całego gorsetu bezsensownych przepisów, które dzisiaj wiążą nam ręce w wielu sprawach. Mieliśmy dużo pola na własną inicjatywę. W pierwszej kadencji dominowała dobra wola, mniej było partykularnych interesów. W następnych kadencjach zaczęły się pojawiać różne partykularyzmy partyjne. Partyjniactwo jest najgorsze. Wszyscy przyszliśmy „z ulicy”, nikt nie miał doświadczenia w byciu radnym. Nikt nie zdawał sobie sprawy, a byłem wtedy radnym i członkiem zarządu miasta, czym jest administrowanie, zwłaszcza zarządzanie tak dużym organizmem, jak Poznań. Dzięki temu kreatywność była niczym nie skrępowana. Dziś jest ustawa, potrzebna, ale zawiera liczne przepisy generujące niegospodarność. Pamiętam, że czasami do śp. prezydenta Kaczmarka przychodzili urzędnicy i mówili „Panie prezydencie, ale to się nie da”. On się wkurzał, ujmował laskę w sposób trochę bardziej wojowniczy niż normalnie i odpowiadał „Ma się dać”. Na przykład: sami opracowaliśmy wewnętrzny regulamin przetargów, bo nie było procedury zamówień publicznych, a wydawaliśmy duże pieniądze. Dziś jest ustawa, potrzebna, ale zawiera liczne przepisy generujące niegospodarność. Dzisiaj przepisy ingerują w samodzielność gmin, regulują wygląd parapetów w salach lekcyjnych, choć prowadzenie szkół jest zadaniem własnym gminy. Wtedy tego nie było i to ułatwiało pracę.

Od kiedy jest pan związany z samorządem?
Można powiedzieć, że od 1981 roku. Na zjeździe Solidarności w Gdańsku byłem wiceprzewodniczącym komisji programowej, którą kierował profesor Bronisław Geremek. Napisaliśmy tam między innymi rozdział „Samorządna Rzeczpospolita”, który teraz realizujemy. A tak naprawdę od 27 maja 1990, gdy zaistniał samorząd.

Pana znają wszyscy samorządowcy. Czy wie pan, jak pana nazywają?
Wiem. Od jakiegoś czasu protestuję przeciwko tej nazwie. Żartowałem, by dla odróżnienia do „ojca dyrektora” dodać towarzysz. Teraz proponuję, by mówiono do mnie „dziadek dyrektor”, ponieważ jestem już na emeryturze, ale jeszcze pracuję.

Jak wykluwał się samorząd?
Rodził się w warunkach nadspodziewanie dobrych. Popierwsze dlatego, że funkcjonowały tylko główne ustawy, nie było tego całego gorsetu bezsensownych przepisów, które dzisiaj wiążą nam ręce w wielu sprawach. Mieliśmy dużo pola na własną inicjatywę. W pierwszej kadencji dominowała dobra wola, mniej było partykularnych interesów. W następnych kadencjach zaczęły się pojawiać różne partykularyzmy partyjne. Partyjniactwo jest najgorsze. Wszyscy przyszliśmy „z ulicy”, nikt nie miał doświadczenia w byciu radnym. Nikt nie zdawał sobie sprawy, a byłem wtedy radnym i członkiem zarządu miasta, czym jest administrowanie, zwłaszcza zarządzanie tak dużym organizmem, jak Poznań. Dzięki temu kreatywność była niczym nie skrępowana. Dziś jest ustawa, potrzebna, ale zawiera liczne przepisy generujące niegospodarność. Pamiętam, że czasami do śp. prezydenta Kaczmarka przychodzili urzędnicy i mówili „Panie prezydencie, ale to się nie da”. On się wkurzał, ujmował laskę w sposób trochę bardziej wojowniczy niż normalnie i odpowiadał „Ma się dać”. Na przykład: sami opracowaliśmy wewnętrzny regulamin przetargów, bo nie było procedury zamówień publicznych, a wydawaliśmy duże pieniądze. Dziś jest ustawa, potrzebna, ale zawiera liczne przepisy generujące niegospodarność. Dzisiaj przepisy ingerują w samodzielność gmin, regulują wygląd parapetów w salach lekcyjnych, choć prowadzenie szkół jest zadaniem własnym gminy. Wtedy tego nie było i to ułatwiało pracę.

W jaki sposób centralizacja władzy wpływa na samorząd?
Centralizacja skutkuje tym, że społeczności lokalne poprzez swoich przedstawicieli mają mniej wpływu na to co dzieje się w miastach, gminach, powiatach. Przed wprowadzeniem powiatów działały urzędy rejonowe, ale nie było tam żadnej kontroli społecznej. Gdy powstał powiat, to do istniejącej administracji doszła rada powiatu. Później starosta nie był już nominowany, wyłaniała go rada , czynnik społeczny, stał się gospodarzem powiatu. To ma kolosalne znaczenie, choć są opcje polityczne, które tego nie lubią. Pierwszy taki okres recentralizacji to był rząd Millera, drugi to obecny rząd. Recentralizacja nie jest prosta, bo niełatwo odebrać kompetencje zwłaszcza, że ludzie tego bronią, ale próby są.

Co było sukcesem tych ostatnich 30 lat?
Największym sukcesem była polska reforma samorządowa i to w skali europejskiej. Sprzyjała nam opatrzność: przy „okrągłym stole” samorząd nie został objęty porozumieniem, znalazł się w protokole rozbieżności. Komuniści nie rozumieli samorządu. W związku z tym nie dało się z nimi tego ustalić. Twierdzę, że dzięki temu nie było wyborów kontraktowych do rad narodowych, w których mielibyśmy może 35 procent miejsc. Potem mogliśmy sami budować samorząd w naszym Senacie. Druga rzecz, do której opatrzność też posłużyła się komunistami, to był ich początkowy brak zgody na tworzenie powiatów i województw, zgodzili się tylko na gminy. Dzięki temu u nas najsilniejsze są gminy. Gros majątku tzw. państwowego, który podlegał komunalizacji, trafiło do gmin. Powiaty i województwa dostały już tylko resztki. A jak policzyć przekazane samorządom zadania i pieniądze na nie, to z funduszy zdecentralizowanych gminy mają dzisiaj 80 procent, powiaty 12, a województwa 8. I taka jest rzeczywista siła tych różnych szczebli samorządu terytorialnego. Życzyłbym sobie, żeby tak zostało. Chciałbym też, abyśmy nauczyli się w pełni wykorzystywać lokalne potencjały - a są jeszcze pewne rezerwy w jakości zarządzania, a dopiero potem czekali aż „warszawka” nam coś da.
Centralizacja skutkuje tym, że społeczności lokalne poprzez swoich przedstawicieli mają mniej wpływu na to co dzieje się w miastach, gminach, powiatach. Przed wprowadzeniem powiatów działały urzędy rejonowe, ale nie było tam żadnej kontroli społecznej. Gdy powstał powiat, to do istniejącej administracji doszła rada powiatu. Później starosta nie był już nominowany, wyłaniała go rada , czynnik społeczny, stał się gospodarzem powiatu. To ma kolosalne znaczenie, choć są opcje polityczne, które tego nie lubią. Pierwszy taki okres recentralizacji to był rząd Millera, drugi to obecny rząd. Recentralizacja nie jest prosta, bo niełatwo odebrać kompetencje zwłaszcza, że ludzie tego bronią, ale próby są.

Co było sukcesem tych ostatnich 30 lat?
Największym sukcesem była polska reforma samorządowa i to w skali europejskiej. Sprzyjała nam opatrzność: przy „okrągłym stole” samorząd nie został objęty porozumieniem, znalazł się w protokole rozbieżności. Komuniści nie rozumieli samorządu. W związku z tym nie dało się z nimi tego ustalić. Twierdzę, że dzięki temu nie było wyborów kontraktowych do rad narodowych, w których mielibyśmy może 35 procent miejsc. Potem mogliśmy sami budować samorząd w naszym Senacie. Druga rzecz, do której opatrzność też posłużyła się komunistami, to był ich początkowy brak zgody na tworzenie powiatów i województw, zgodzili się tylko na gminy. Dzięki temu u nas najsilniejsze są gminy. Gros majątku tzw. państwowego, który podlegał komunalizacji, trafiło do gmin. Powiaty i województwa dostały już tylko resztki. A jak policzyć przekazane samorządom zadania i pieniądze na nie, to z funduszy zdecentralizowanych gminy mają dzisiaj 80 procent, powiaty 12, a województwa 8. I taka jest rzeczywista siła tych różnych szczebli samorządu terytorialnego. Życzyłbym sobie, żeby tak zostało. Chciałbym też, abyśmy nauczyli się w pełni wykorzystywać lokalne potencjały - a są jeszcze pewne rezerwy w jakości zarządzania, a dopiero potem czekali aż „warszawka” nam coś da.

MATERIAŁ PARTNERA - MIASTO POZNAŃ

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.