Neurochirurdzy z gdańskiego szpitala wymyślili nowy sposób operacji, by Paweł był sprawny jak kiedyś

Czytaj dalej
Fot. Piotr Hukało
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Neurochirurdzy z gdańskiego szpitala wymyślili nowy sposób operacji, by Paweł był sprawny jak kiedyś

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Dzięki niezwykłej operacji przeprowadzonej przez neurochirurgów z gdańskiego Szpitala im. M. Kopernika młody mężczyzna, mieszkaniec Skarszew, który doznał skomplikowanego i groźnego złamania kręgosłupa szyjnego, odzyskał sprawność i będzie mógł żyć normalnie.

Podczas zabiegu po raz pierwszy na świecie zastosowano „autorską” metodę wymyśloną przez dr. n. med. Wojciecha Wasilewskiego i dedykowaną pacjentom z takim właśnie urazem, jakiego doznał 34-latek ze Skarszew. Unikatową i to nie tylko w Europie, ale i na świecie operację przeprowadził wraz z nim dr. n. med. Stanisław Adamski . Obaj lekarze należą do teamu prof. Wojciecha Kloca, szefa jednego z najlepszych oddziałów neurochirurgii w Polsce.

Dwa dni temu pacjent przyjechał do Gdańska na kontrolne badania.

Mieliśmy okazję na własne oczy zobaczyć, jak czuje się po dwóch tygodniach, które minęły od dnia, który był decydujący dla jego zdrowia i życia. Efekty tej pionierskiej operacji okazały się znakomite.

Szykował się do skoku

Paweł Bronk dobrze znał jezioro Borówno, wszak kąpał się w nim od dziecka. Tamtego gorącego dnia, 20 sierpnia, szykując się do skoku do wody, czuł się więc równie bezpiecznie jak zwykle. Ten sam brzeg, to samo miejsce. Być może z powodu suszy obniżył się poziom wody. Skoczył.

- Musiałem o coś uderzyć, pamiętam tylko rozdzierający ból w okolicy szyi promieniujący potem do głowy - wspomina Paweł.

Z wody wyszedł o własnych siłach. Poleżał trochę. Wrócił do domu. Poszedł spać. Dopiero następnego dnia , gdy ból nie chciał ustąpić, pojechał na SOR do szpitala w Starogardzie Gdańskim. Domyśla się, że wynik tomografii komputerowej musiał być zły, bo prosto ze szpitala zawieźli go karetką do Gdańska. Na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Szpitalu im. Mikołaja Kopernika. Dopiero tutaj Paweł zrozumiał, w jak poważnym jest stanie. Trafił na neurochirurgię. - Lekarze dziwili się tylko, że po takim urazie, jakiego doznałem, jeszcze chodzę i ruszam rękami i nogami. Założyli mi specjalny kołnierz na szyję - wspomina.

Następnego dnia miał być operowany. Paweł miał - jak to lekarze określają - dwa złamania w jednym.

- Długo zastanawiałem się, co z tym pacjentem zrobić, bo operacja musiała być wykonana z dwóch stron - od przodu, czyli w położeniu na plecach, i od tyłu, gdy na stole operacyjnym wymagał przewrócenia na brzuch - wspomina dr Wojciech Wasilewski.

Od przodu, bo Paweł miał złamany piąty kręg szyjny (tzw. C5), który znajduje się na wysokości tarczycy. Trzeba było go usunąć , w jego miejsce wszczepić protezę i usztywnić dwa segmenty kręgosłupa. Tak postępuje się zresztą podczas normalnego, rutynowego zaopatrzenia.

- Jednak usztywnienie dwóch ruchomych do tej pory segmentów między czwartym i piątym oraz piątym a szóstym kręgiem skutkuje już częściowym usztywnieniem kręgosłupa, a więc pewnym ograniczeniem ruchów. Do tego mieliśmy jeszcze drugie złamanie - tzw. dźwigacza, czyli pierwszego kręgu szyjnego, które też wymagało stabilizacji, czyli usztywnienia. Określa się je jako tzw. złamanie typu Jeffersona. Kręg C1, który odpowiada za połączenie głowy z kręgosłupem i ma kształt koła, był złamany w dwóch miejscach. To miejsce było jak tykająca bomba - mówi lekarz.

- Na tej wysokości znajduje się rdzeń przedłużony, tu zlokalizowane są ośrodki życia a więc pień mózgu - tłumaczy prof. Wojciech Kloc. W pobliżu pierwszego trzonu znajduje się też tętnica kręgowa, jedno z głównych naczyń doprowadzających krew do mózgu. Ucisk na rdzeń w tej okolicy może się dla chorego skończyć tragicznie. Śmiercią lub paraliżem. Gdyby nie specjalny kołnierz, który założono Pawłowi od razu jeszcze w szpitalu w Starogardzie Gdańskim, nie wiadomo jak by się to dla niego skończyło. Urazy tego typu - są - co podkreśla prof. Kloc - bardzo trudne do wyleczenia i obarczone ogromnym ryzykiem. Kiedyś zakładano takim pacjentom specjalne gorsety gipsowe typu Minerwa lub zestawy stabilizujące typu Halo. To coś w rodzaju obręczy wokół głowy przypiętej do niej czterema bolcami , która opierała się na ramionach i chory musiał w tym chodzić od trzech do dziewięciu miesięcy, aż złamanie się zrosło. Sposoby leczenia tego typu urazów zmieniły się diametralnie wraz z rozwojem takich metod diagnostycznych jak tomografia komputerowa i rezonans magnetyczny i pojawieniem się nowoczesnych implantów - śrubek różnej grubości, szerokości i długości.

W przypadku Pawła jedno było jasne - gdyby lekarze zastosowali klasyczne zabiegi usztywniające z przodu i z tyłu byłoby to jak wyrok dla młodego człowieka. Zostałby kaleką - mógłby ruszać szyją tylko w bardzo ograniczonym zakresie.

W dalszej części artykułu przeczytasz m.in. jak doszło do wypadku, w którym pan Paweł złamał kręgosłup i jaką nowatorską metodę zastosowali gdańscy lekarze, aby ratować sprawność pacjenta.

Pozostało jeszcze 42% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.