Marcin Rybak

Nowe przepisy miały wygonić kluby ze striptizem z centrum Wrocławia. I co? I nic

Kiedyś nocne kluby reklamowały panie z parasolkami. Dziś nie ma parasolek. Ale panie pozostały Fot. Jarosław Jakubczak Kiedyś nocne kluby reklamowały panie z parasolkami. Dziś nie ma parasolek. Ale panie pozostały
Marcin Rybak

Od 3 czerwca w centrum Wrocławia zakazane jest prowadzenie klubów z tańcem erotycznym. Nie wolno też reklamować produktów ani usług poprzez „nagabywanie” potencjalnych klientów. Tak, jak robią to od lat pracownice wrocławskich klubów z tańcem erotycznym. Sprawdziliśmy. Nikt nie przejął się nowymi przepisami. Pierwszego dnia ich obowiązywania, czyli w sobotę wieczorem, reporter „Gazety Wrocławskiej” był nagabywany cztery razy pod dwoma z pięciu nocnych klubów.

Sympatyczne panie namawiały go na „taniec erotyczny” albo „taniec artystyczny”. W jednym wypadku w ofercie była możliwość zamówienia sobie prywatnego tańca w prywatnym pokoju. Były oferty drinków po niezwykle atrakcyjnych cenach.

Przed trzema klubami, przy których dziennikarza nie „nagabywano”, łatwo było rozpoznać panie, a w jednym wypadku także pana, którzy zajmowali się promocją lokalu. Krążyli w okolicach wejścia i wypatrywali klientów. Interesowali ich wyłącznie mężczyźni samotni albo spacerujący grupkami po wrocławskim Rynku.

Prawo zakazujące nagabywania i działalności w centrum klubów z tańcem erotycznym Rada Miejska Wrocławia uchwaliła w listopadzie ubiegłego roku. W ścisłym centrum miasta utworzony jest tzw. park kulturowy. Zgodnie z ustawą gmina może zakazać pewnych rodzajów działalności na terenie takiego parku. Uchwała o zakazie tańca erotycznego i nagabywania weszła w życie po pół roku od jej ogłoszenia.

Łamanie zakazów, wprowadzonych na terenie parku kulturowego, jest wykroczeniem. Grozi za nie kara grzywny do 500 złotych. Ale także prace społeczne, a nawet kara aresztu, czyli pozbawienie wolności do 30 dni. Ale to nie wszystko. Prawo pozwala konfiskować „narzędzia i przedmioty” służące do popełnienia wykroczenia. Nawet jeśli nie są własnością sprawcy. Teoretycznie władze miasta mogłyby konfiskować wyposażenie nocnych klubów. Jeśli udowodniłoby się, że prowadzą działalność zakazaną na terenie parku.

Tymczasem w poniedziałek rano rzecznik straży miejskiej Waldemar Forysiak powiedział nam, że w sobotę strażnicy „nagabywania” nie stwierdzili.

- No i co te dziewczyny tam robią?

- Jak to co, bawią się, tańczą. To zależy od pana, jak się pan bawi. Mamy co godzinę jakiś show. Lesby show i bar show. Może pan siedzieć, pić, gadać z dziewczynami. Może pan też pójść na pokój prywatny i bawić się z dziewczynami w środku.

- Wolno tak?

- Wolno! Wolno!

Sobota, 3 czerwca, kilka minut po godzinie 22. Sympatyczna, drobna dziewczyna zaczepiła mnie na wrocławskim Rynku i zapytała dokąd idę. Potem zaczęła namawiać na wizytę w klubie z tańcem erotycznym. Jednym z czterech działających we wrocławskim Rynku. Moja rozmówczyni była miła, wesoła i... nieustępliwa.

- Zrobię kółko wokół Rynku i się zastanowię.

- Po co tracić czas. Niech pan pójdzie do klubu. Potem zrobi pan sobie kółko.

- Muszę iść do domu - mówię w końcu.

- Klub drugim domem - odpowiedziała niezrażona moim oporem dziewczyna.

Gdyby tej rozmowie przysłuchiwał się policjant albo strażnik miejski, naganiaczka dostałaby mandat. Od 3 czerwca weszły w życie przepisy zakazujące takiej formy reklamowania usług. Zakaz obowiązuje w centrum miasta. Na terenie tzw. parku kulturowego.

Zakaz „nagabywania” i działalności klubów z tańcem erotycznym to najnowszy pomysł władz miasta, żeby pozbyć się z Rynku i okolic tzw. „cocomo”. Tak nazywała się sieć klubów ze striptizem działająca kilka lat temu. Zasłynęły z tego, że wielu klientów traciło w nich duże pieniądze, często nie wiedząc, jak to się stało. Prowadzone były śledztwa. Krążyły na przykład opowieści o dolewaniu czegoś do drinków. Kilka podobnych spraw było też we Wrocławiu.

W jednym z klubów z Rynku w 2012 roku zginął człowiek. Upadł i uderzył głową w ziemię po potężnym ciosie jednego z ochroniarzy.

Kilka tygodni temu w innym klubie zmarł człowiek. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiadomo.

Dziś sieci Cocomo oficjalnie nie ma. Każdy klub nazywa się inaczej i - przynajmniej teoretycznie - jest innym biznesem. Ale nieoficjalnie wiadomo, że to wszystko część ogólnopolskiej grupy biznesowej.

Dzwonimy do klubu Princess. W sobotę wieczorem dwa razy namawiano mnie tam na wejście. Raz miał to być „taniec erotyczny”, a po jakimś czasie „artystyczny”. I to na trzech różnych scenach.

- Nie jestem upoważniona do udzielania informacji dziennikarzom - ucina pytania kobieta i odkłada słuchawkę. A zapytaliśmy o nowe przepisy i zakazy, obowiązujące od 3 czerwca. Wspomniane nagabywanie, zakazane przez prawo o parku kulturowym, na początku polegało na tym, że po Rynku krążyły panie z różowymi parasolkami. Zaczepiały przechodniów i oferowały zabawę w nocnym klubie.

Wrocławski magistrat pozwał do sądu firmy prowadzące kluby. Chciał sądowego zakazu m.in. nagabywania przez panie z parasolkami. Pozwane firmy pozbyły się klubów, a panie parasolek. Proces - przegrany przez magistrat - jest dziś w Sądzie Najwyższym.

A panie jak krążyły po Rynku - tak krążą. Najczęściej stoją w pobliżu wejścia do „swojego” klubu.

Namawiają na taniec, opowiadają o atrakcyjnych cenach najróżniejszych drinków.

- Od której macie czynne? - pytam nieustępliwą naganiaczkę z erotycznego klubu.

- Od dwudziestej. Dzisiaj jest sobota, to w środku jest najwięcej dziewczyn - uśmiecha się.

- No co? Wstydzi się pan? - naganiaczka nie daje za wygraną. - No to trzeba pokonywać słabości, lęki i tak dalej. Trzeba to przezwyciężyć. Pomogę panu. Spokojnie.

Marcin Rybak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.