Anna Gronczewska

Oscarowa historia Łodzi, która była i jest dalej miastem ważnym dla filmu

Oscarowa historia Łodzi, która była i jest dalej miastem ważnym dla filmu Fot. Grzegorz Gałasiński/Krzysztof Szymczak/materiały prasowe
Anna Gronczewska

„Zimna wojna” to kolejny film kręcony w Łodzi, który kandyduje do Oscara. Jednym z jego producentów jest łódzki Opus Film. Przypomnijmy inne oskarowe produkcje, do których zdjęcia realizowane były w Łodzi.

„Zimna wojna” ma szanse na Oscara w trzech kategoriach. Może zostać uznana za najlepszy film nieanglojęzyczny. Paweł Pawlikowski ma szansę na statuetkę za najlepszą reżyserię, a operator Łukasz Żal za zdjęcia. „Zimna wojna” to międzynarodowa produkcja za którą oprócz łódzkiego studia Opus Film odpowiadały brytyjskie Apocalypso Cold War i francuskie MK 2 Productions. Wsparł ją finansowo Łódzki Fundusz Filmowy, a Łódź Film Commission pomagała wynajmować tereny i wnętrza, przystosowywać je wizualnie i technicznie do wymogów filmowców. Nic więc dziwnego, że ekipa „Zimnej wojny” spędziła w Łodzi sporo czasu. Tu miało miejsce trzydzieści z 58 dni zdjęciowych.

W kandydującym do Oscara filmie możemy zobaczyć wiele łódzkich plenerów. M.in. zdjęcia kręcono w Grand Hotelu, Hali Sportowej, Teatrze Wielkim, Radiu Łódź. Ekipa sporo czasu spędziła w hali zdjęciowej Opus Filmu przy ul. Łąkowej. Zdjęcia kręcono też w pałacu w Białaczowie koło Opoczna i w Bełdowie w pobliżu Aleksandrowa Łódzkiego. Ekipa rozłożyła swój sprzęt także na ul. Traugutta, która zagrała Paryż z lat 50. XX w.

- Paryż jest za ruchliwy, za nowoczesny. Trudno było zorganizować wyciszone, spokojne miejsce - tłumaczył podczas kręcenia zdjęć do„Zimnej wojny” Paweł Pawlikowski.- W Łodzi udało się to bez problemu. W Paryżu za dużo się dzieje, za gęsto. Tam trudno stworzyć jakiś świat wyobraźni, wszystko jest takie bardzo ruchliwe, dzisiejsze, kolorowe. Żeby stworzyć świat lat 50., potrzeba jeszcze trochę poezji, to są bardzo duże zabiegi i bardzo drogie. Bądźmy szczerzy, w Łodzi jest też taniej.

Przy ul. Traugutta umieszczono paryską kawiarnię. Zagrała ją dawna cukiernia Grand Hotelu. Bohaterowie „Zimnej wojny” Zula (Joanna Kulig) i Wiktor (Tomasz Kot) spotykają się w niej dwa razy. Pierwszy raz, gdy Zula przyjeżdża ze swoim zespołem do Paryża. Potem, po rozstaniu, znów widzą się w tej kawiarni. Zula oddaje Wiktorowi klucze od ich wspólnego mieszkania.

Paweł Pawlikowski, który urodził się w Warszawie i nie kończył łódzkiej Szkoły Filmowej, polubił Łódź i jej okolice. Tu bowiem blisko sześć lat temu kręcił zdjęcia do oskarowej „Idy”. Kręcono je m.in. w Zgierzu na ul. Szerokiej. Nie dziwi, że wybrano to miejsce. Szeroka w Zgierzu wygląda tak, jakby czas tam się zatrzymał przed wojną. Podobnie jak pobliskie Krótka i Wróbla. Stare domy, ulice wyłożone kocimi łbami. Nic więc dziwnego, że często ten rejon miasta odwiedzają filmowcy. Choć minęło kilka lat, to mieszkańcy tych okolic dobrze zapamiętali ekipę „Idy”. Gościła tam kilka dni.

- Nawet mój pies zagrał w tym filmie - śmieje się mieszkający w okolicy pan Andrzej. - To i on zdobył Oskara!

Na ul. Szerokiej pamiętają, że kręcono tu kilka scen z „Idy”, m.in. scenę, w której ulicą jedzie wóz konny.

- No i jedna aktorka karmiła psa - dodaje pan Andrzej. - Nie wiem, jak się nazywała. Może to była Agata Kulesza?

Pan Andrzej pamięta za to, że ekipa była miła. Mieszkańcy ul. Szerokiej też starali się być uczynni.

- Przyszli i poprosili, by plastikowe okna zasłonić drewnianymi - wspomina. - Zgodziliśmy się i nawet złotówki za to nie wzięliśmy. Potem sam zaproponowałem, by agregat prądotwórczy postawili na naszym podwórku. Tu był bezpieczny.

Przy domu pana Andrzeja stał autobus, w którym ekipa jadła obiad.

- Mnie też poczęstowali- mówi z dumą pan Andrzej. - Do wyboru była fasolka po bretońsku i flaczki, no i był czerwony barszczyk.

W Zgierzu „Idę” kręcono nie tylko na ul. Szerokiej i Wróblej. Ale też przy ul. Dąbrowskiego. W budynku dawnego sądu. Tam urządzono komisariat policji. Kręcono też scenę w sądzie. Rekwizyty pożyczano z Muzeum Miasta w Zgierzu. Jego pracownicy w jednej ze scen rozpoznali nawet muzealny kwiat w doniczce.

Mówiąc o „Idzie”, nie można oczywiście pominąć Łodzi. Film został przecież wyprodukowany w łódzkim „Opus Filmie” Piotra Dzięcioła. W filmie tym zagrała więc też Łódź, m.in. ul. Legionów, a dokładnie jej fragment między ul. Gdańską a św. Jerzego. Mieszkanie Wandy, jednej z głównych bohaterek, granej przez Agatę Kuleszę, mieściło się w kamienicy przy ul. Dowborczyków 13. Tam kręcono scenę samobójstwa. Zdjęcia do naszego oskarowego filmu realizowano też w kościele św. Józefa przy ul. Ogrodowej, w barze przy ul. Rzgowskiej 50A. W filmie tym można też rozpoznać łódzkie cmentarze - Żydowski oraz ten na Dołach.

W laboratorium Wytwórni Filmów Fabularnych przy ul. Łąkowej pracowano nad „Nożem w wodzie” Romana Polańskiego, który w 1963 r. był nominowany do Oscara. A Roman Polański to także absolwent łódzkiej Szkoły Filmowej.

Trzy lata później o Oscara walczył „Faraon” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. Co prawda Łodzi nie zamieniono w starożytny Egipt, ale wiele zdjęć powstało w atelier łódzkiej wytwórni. Podobnie było z „Potopem” Jerzego Hoffmana, który był nominowany do „Oskara” w 1974 r. Ludzie pracujący przy tym filmie wiele godzin spędzili w Wytwórni Filmów Fabularnych.

Rok później do Oscara nominowana została „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajda, jeden z najbardziej łódzkich filmów. Do historii przeszła anegdota związana z prezentacją „Ziemi obiecanej” w USA przed oskarową galą. Amerykanie dziwili się skąd biedna, komunistyczna Polska miała pieniądze na zbudowanie tak wspaniałych dekoracji. Nie mogli uwierzyć, że nie trzeba było ich budować. Tak wygląda Łódź.

W „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy obejrzymy więc najpiękniejsze łódzkie pałace. Wiele zdjęć powstało w Pałacu Poznańskiego przy ul. Ogrodowej. Co ciekawe, w tym pałacu znajdowało się mieszkanie Hermana Bucholca, którego pierwowzorem był Karol Scheibler. Natomiast w pałacu Karola Scheiblera, w którym dziś znajduje się Muzeum Kinematografii ulokowano mieszkanie Müllera, którego grał Franciszek Pieczka.

Twórcy Szlaku Dziedzictwa Filmowego Łodzi dokładnie „rozpracowali” łódzkie plenery, które zagrały w „Ziemi obiecanej”. Już w pierwszej scenie filmu, kiedy robotnicy idą do fabryki, widzimy dzisiejszą Manufakturę (kiedyś fabrykę Izraela Poznańskiego), a także stojące obok famuły przy ul. Ogrodowej.

Grający Hermana Bucholca Andrzej Szalawski modli się w jadalni pałacu Karola Poznańskiego. Teraz swoją siedzibę ma tam Akademia Muzyczna. W sali koncertowej dzisiejszej akademii grany przez Piotra Fronczewskiego Horn rzuca w twarz obelgi Bucholcowi.

W „Ziemi obiecanej” możemy też podziwiać pałac Roberta Schweikerta przy ul. Piotrkowskiej. Obecnie swoją siedzibę ma w nim Instytut Europejski.

Łódź prezentuje się pięknie zwłaszcza w scenie przejazdu narzeczonej Karola Borowieckiego i jego ojca ulicami miasta. Oglądając tę scenę możemy poczuć klimat XIX-wiecznej Łodzi. Widzimy bramę dawnego pałacu Ludwika Grohmana przy ul. Tylnej i tzw. beczki grohmanowskie, czyli wejście do dawnej fabryki Grohmanów przy ul. Targowej. Twórcy Szlaku Dziedzictwa Filmowego Łodzi dostrzegli też fragment parku im. Klepacza z budynkiem willi Józefa Richtera.

W „Ziemi obiecanej” dostrzeżemy też ul. Moniuszki. Na niej nakręcono scenę pogrzebu Bucholca. Zdjęcia do tego filmu kręcono też na ul. Więckowskiego, w budynku Muzeum Sztuki.

Oczywiście w „Ziemi obiecanej” nie mogło zabraknąć Księżego Młyna. Tam nakręcono jedną z ostatnich scen filmu obrazującą walkę żołnierzy z robotnikami. Możemy też oglądać dawną fabrykę Karola Scheiblera przy ul. Kilińskiego. Zdjęcia do „Ziemi obiecanej” kręcono także w Pabianicach - w fabryce, w której dziś mieści się hotel „Fabryka Wełny” przy ul. Zamkowej. Zakład ten przez laty należał do rodziny Baruchów.

W archiwach Radia Łódź można znaleźć relacje z planu „Ziemi obiecanej” i rozmowę z Andrzejem Wajdą. Przeprowadził ją w 1974 r. Zbigniew Wojciechowski.

- To jest jeden z najtrudniejszych, a może najtrudniejszy film, jaki realizowałem - zapewniał wielki polski reżyser. - Ta wielowątkowa powieść nie może być uproszczona. Głównym tematem nie jest los jednego bohatera, ale portret miasta. Jeśli ma to być portret miasta, to musi to być portret ludzi, różnorodnych, bardzo wielu. Galeria postaci. Z tej wielości scen, postaci, sytuacji, scenerii powinna się pojawić jakaś tkanina, dywan. Portret miasta utkany z tych wielu elementów - miasta w czasie, kiedy je Reymont opisał. A więc miasta niezwykłego sukcesu, tego gwałtownego, niebywałego rozwoju kapitalizmu. I równocześnie tej strasznej nędzy, tych kontrastów, gnębienia człowieka, równocześnie robienia fortun w bardzo krótkim czasie, mieszania się różnych narodowości - tego co dzieje się między Polakami, Niemcami, Żydami. Wszyscy szukają w tej ziemi obiecanej, największych pieniędzy, największych sukcesów. Równocześnie doznają największej klęski.

Andrzej Wajda przyznawał, że praca przy „Ziemi obiecanej” zmieniła jego wyobrażenie o Łodzi.

- Kiedy chodziłem do Szkoły Filmowej, Łódź nie była miastem, które ukochałem - mówił reżyser. - Jak tylko nadarzała się okazja, uciekałem z Łodzi. Później też nie robiłem tu wielu filmów. Nie wydawała mi się interesującym miejscem. Kiedy zdecydowałem się robić ten film, musiałem znaleźć swój stosunek do Łodzi. Ponowny. Kiedy tu przyjechałem, nastąpiły dwie zasadnicze zmiany. Łódź ruszyła się w kierunku modernizacji, czegoś nowego, nowego budownictwa, nowego oblicza. Nasza epoka też musi się w tym mieście odcisnąć. Wydaje mi się, że odciska się coraz wyraźniej. Oczywiście dla mojego filmu nie jest to dobre. Kilkanaście lat temu łatwiej było tu sfotografować łódzkie zakamarki. Sprzed lat. Coraz częściej pojawiają się tutaj duże domy, od których musimy odwracać się plecami. Coraz więcej jest nowych ulic, których nie można fotografować. A z drugiej strony musiałem odkryć chęć sfotografowania tego wszystkiego. Jest to więc mieszane uczucie. Z jednej strony nigdy specjalnie się nie zakochałem w Łodzi, z drugiej robię film o Łodzi. Pierwszy raz wszedłem do tych fabryk i zrozumiałem, jak to ciężka, trudna, praca. Często na tych samych, starych maszynach...

W 2011 r. do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych nominowany był film Agnieszki Holland „W ciemności”. Ekipa filmowa na cztery dni przyjechała do Łodzi, by tu kręcić zdjęcia. Nasze miasto zagrało wojenny Lwów. Łodzi nie wybrano przypadkowo. Jak potem mówiła Agnieszka Holland, często nie trzeba było budować specjalnej scenografii, jedynie dokonać drobnych kosmetycznych zmian. Zdjęcia realizowano m.in. na jednym z podwórek przy ul. Nowomiejskiej. Wystarczyło zawiesić kilka szyldów i odnosiło się wrażenie, że to przedwojenna lub wojenna Polska. Tam nakręcono sceny znęcania się nad Żydami zaraz po wejściu wojsk niemieckich do Lwowa.

Podobne sceny kręcono na Księżym Młynie. Ulicami wyłożonymi kocimi jeździły dorożki. Żydowskie kobiety poniżano, ciągnięto za włosy. Ale jedną z najbardziej wstrząsających scen do filmu „W ciemności” nakręcono na podwórku znajdującym się między ul. Jaracza a Włókienniczą. Była to scena egzekucji. Zbudowano tam szubienice. „Zawiśli” na niej statyści.

Swoją rolę w tym filmie odegrały też łódzkie kanały.

- One są bardzo atrakcyjne dla filmowców - mówiła potem w jednym z wywiadów Agnieszka Holland. - Dają możliwość kręcenia dużych planów. Mogliśmy wprowadzić do nich wielu statystów, których potrzebowaliśmy w pierwszej scenie likwidacji getta. Kanały w Łodzi mają skomplikowane przejścia, są zmienne i urozmaicone architektonicznie.

Ale to nie koniec oskarowej historii Łodzi. Trzeba pamiętać, że tu urodził się Zbigniew Rybczyński. To on dostał w 1982 r. Oscara za „Tango”, które uznano za najlepszy krótkometrażowy film animowany. Powstał on łódzkim „Se-Ma-Forze”. Po latach Se-ma for Produkcja Filmowa był współproducentem innego oskarowego filmu „Piotruś i Wilk”. Ta polsko-angielska produkcja otrzymała Oscara w 2007 r. Tak jak w przypadku „Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego - w kategorii najlepszego anonimowego filmu krótkometrażowego.

Kilka lat w kamienicy przy ul. Narutowicza 69 mieszkała rodzina Starskich. Ludwik Starski był jedną z barwniejszych postaci nie tylko powojennego, ale też przedwojennego polskiego filmu. Po wielu latach powrócił do rodzinnego miasta. Urodził się w Łodzi w 1903 r. w rodzinie pochodzenia żydowskiego. Jego brat Adam Ochocki był popularnym przed laty dziennikarzem łódzkich gazet. Natomiast Ludwik Starski pisał scenariusze do takich hitów przedwojennego kina jak „Zapomniana melodia”, „Paweł i Gaweł”, „Piętro wyżej”, „Jadzia” i „Sportowiec mimo woli”. Po wojnie napisał scenariusz m.in do „Zakazanych piosenek” i „Skarbu”. W kamienicy przy ul. Narutowicza mieszkał z żoną Marią Bargielską i synem Allanem. Mały Allan biegał tu po kamiennym podwórku, grał w piłkę. Po latach Allan Starski odebrał statuetkę Oskara za scenografię do „Listy Schindlera” Stevena Spielberga.

Do Oscara nominowany był też urodzony w Łodzi kompozytor Aleksander Tansman. Przyszedł na świat 12 czerwca 1897 r. W Łodzi spędził pierwsze 23 lata życia. Rodzinne miasto opuścił w 1920 r. Zamieszkał w Paryżu. Tam zaczął tworzyć. Stał się jednym z najwybitniejszych przedstawicieli neoklasycyzmu w muzyce. Przyjaźnił się Maurycym Ravelem, który wprowadzał go na paryskie salony i otoczył opieką artystyczną. Jego serdecznym przyjacielem był też Igor Strawiński. Przyjaźnił się z Belą Bartokiem, Karolem Szymanowskim. Arturo Toscanini i Charlie Chaplin uratowali mu życie, pomagając uciec z okupowanej przez Niemców Francji. Wojnę spędził w Hollywood. Utrzymywał się pisząc muzykę do filmów. Po wojnie wrócił do Paryża. W 1945 r. Aleksander Tansman otrzymał nominację do Oscara za muzykę do filmu „Paris Underground”.

Oscara zdobył za to inny urodzony w Łodzi muzyk, znakomity pianista Artur Rubinstein. Otrzymał go jednak nie za muzykę filmową, ale za rolę w biograficznym filmie „L’Amour de la Vie”, czyli „Umiłowanie życia” w reżyserii Francoisa Reichenbacha. Wybitny pianista Oscara otrzymał w 1969 r. Ciekawa jest historia tego filmu.

Dwaj Francuzi Francois Reichenbach i Bernard Chevry, zaczęli kręcić krótki film dokumentalny o życiu Artura Rubinsteina. Zebrany materiał okazał się tak ciekawy, że powstał w końcu pełnometrażowy, półtoragodzinny film. Pianista opowiadał o swym życiu, grał na fortepianie.

„Umiłowanie życia” dostało Oscara za najlepszy film dokumentalny. Uznano jednak, ze choć nie jest to produkcja dokumentalna to Artur Rubinstein stworzył świetną kreację aktorską. Amerykańska Akademia Filmowa postanowiła więc specjalnie wyróżnić wybitnego pianistę. Przyznała mu honorowego Oscara.

Kiedy wręczano Oscara dla filmu „Umiłowanie życia” Rubinstein był chory. Nie mógł przyjechać do Los Angeles. Reprezentowała go żona Aniela Młynarska-Rubinstein. A Oskara zawiózł mu do Paryża sam Gregory Peck. Był wtedy przewodniczącym Amerykańskiej Akademii Filmowej. W tym samy roku Rubistein za rolę w filmie „Umiłowanie życia” dostał też nagrodę Emmy przyznawaną przez Amerykańską Akademię Telewizyjną.

Dziś Oscara zdobytego przez Artura Rubinsteina można zobaczyć w Muzeum Miasta Łodzi. W 2000 r. przekazała go żona pianisty Aniela Młynarska-Rubinstein.

Anna Gronczewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.