Pod opieką księżnej Tarkowskiej: nędza, grzyb i wszy

Czytaj dalej
Fot. Łukasz Kaczanowski
Piotr Nowak

Pod opieką księżnej Tarkowskiej: nędza, grzyb i wszy

Piotr Nowak

Zagrzybione ściany, niedogrzane pokoje i wszy. W takich warunkach żyją mieszkańcy w jednym z ośrodków na Lubelszczyźnie. A urzędnicy? Kontrolują od lat. Tylko w Podlodowie nic się nie zmienia.

Dwa bloki, kilka domów i były pegieer. Tak wygląda Podlodów, mała osada w gminie Ułęż, w połowie drogi z Ryk do Kocka. Miejscowość położona jest wśród malowniczych lasów i w sąsiedztwie stawów, w których hodowane są karpie. To właśnie tu, na terenie dawnych koszar należących do szkoły pilotów z Dęblina, od 15 lat działa ośrodek pomocy prowadzony przez Fundację Tarkowskich Herbu Klamry z Warszawy.

Z prośbą o interwencję zwrócił się do nas jeden z jej byłych mieszkańców. - W jednym miejscu przebywają bezdomni, seniorzy i matki z dziećmi. Chorzy są pozbawieni opieki medycznej. Warunki są skandaliczne - mówi mężczyzna. Prosi o anonimowość. Boi się, że po ujawnieniu nazwiska już nigdy nie znajdzie miejsca w żadnym schronisku.

Do ośrodka dzwonię w poniedziałek. Dwa dni później przyjeżdżamy do Podlodowa. Wita nas szeroko otwarta brama i właścicielka ośrodka. - Proszę się przespacerować, porozmawiać z mieszkańcami, nie mamy nic do ukrycia - mówi Elżbieta Tarkowska-Chatila, prezes Fundacji Tarkowskich Herbu Klamry, Fundacji Arystokracja Wartości Dom Roku Książąt Tarkowskich, przewodnicząca gminy muzułmańskiej w Podlodowie, księżna tatarska oraz, jak nas informuje, następczyni tronu Górnego Kaukazu, Tarki i Dagestanu. Przez podopiecznych nazywana babcią lub ciocią.

Pod opieką księżnej Tarkowskiej: nędza, grzyb i wszy
Łukasz Kaczanowski

Zaczynamy od głównego budynku, w którym znajdują się biuro dyrekcji, mieszkania części podopiecznych i samej prezes fundacji. W trzypiętrowym obiekcie trwa remont dachu i malowanie ścian. Nie wszędzie farba wyschła. Nasze buty zostawiają ślady na świeżo pomalowanym progu. - Tak remontują od wczoraj. Widocznie się kogoś spodziewali - przyznaje wychudzony mężczyzna, około 40-letni, kiedy zaglądamy do jednego z pokoi.

W odremontowanym pomieszczeniu, na szpitalnym łóżku, od miesiąca leży pani Winicja. Do ośrodka przyjechała z powiatu biłgorajskiego, bo zabrakło dla niej miejsca w domu pomocy społecznej. Kobieta jest w podeszłym wieku i nie chodzi. Opiekuje się nią Beata, mieszkająca w pokoju obok.

- Przyjechałam tu z narzeczonym z Pabianic. Za miesiąc bierzemy ślub. Mamy mieszkanie w zamian za pracę. Doświadczenie z chorymi mam, bo miałam sparaliżowanego ojca - przyznaje młoda kobieta. Za część mieszkańców płacą ośrodki pomocy społecznej. Stawka za osobę sprawną wynosi 600 zł, niepełnosprawną - 900 zł, a osobę wymagającą pomocy od 1200 do 1500 zł. Podopieczni są zobligowani do przekazywania na rzecz fundacji połowy dochodów. Jeśli ktoś nie ma takiej możliwości, to pracuje na rzecz ogółu. Stąd za część remontów, przygotowanie posiłków w stołówce, opiekę nad seniorami i chorymi odpowiadają osoby bez odpowiedniego wykształcenia. - A co jeśli będzie potrzebna inwerwencja medyczna? - pytam. - W razie potrzeby dzwonimy i przyjeżdża lekarz z najbliższego szpitala - wyjaśnia Beata.

W kolejnym pokoju rezyduje trzech mężczyzn. Podaję rękę pierwszemu, ale nie odwzajemnia powitania. Po chwili rozumiem dlaczego. - W Zabrzu wysiadałem z autobusu. Dostałem w tył głowy. Ukradli pieniądze i telefon. Kilka tygodni leżałem nieprzytomny. Obudziłem się prawie pozbawiony wzroku - opowiada Krzysztof. Trafił tu 31 stycznia.

Jak trafił ze Śląska na Lubelszczyznę? To właśnie w tym województwie miał ostatnie miejsce zamieszkania. Pomoc społeczna skierowała go do Podlodowa. - Od lekarza usłyszałem, że jedno oko można jeszcze uratować. Ale do tego trzeba by pojechać na Śląsk lub do Warszawy. Tam mają najlepszych specjalistów - opowiada 50-latek.

W tym samym pokoju miejsce przy oknie zajmuje pan Marian, rocznik ‘39. - Dziadzio lubi sobie pospacerować - żartują jego koledzy. - Muszę się pilnować. Zdarza się, że wychodzę i nie wiem, gdzie idę - przyznaje skruszony staruszek.

Ile osób mieszka w ośrodku? Dyrekcja informuje, że w poprzednich latach przebywało tu nawet 120 lokatorów, w tym kilkudziesięcioro dzieci. Obecnie jest tu prawie 40 osób. Wśród nich bezdomni, schorowani, a także alkoholicy i byli więźniowie. Jest też czworo seniorów i 11 dzieci. Ta liczba wkrótce się zwiększy, bo dwie panie są w zaawansowanej ciąży. - Dobrze nam tu - mówi Beata, mama dziewiątki dzieci. Dziesiątego nie liczy, bo „już na swoim”. - Babcia dla wszystkich jest dobra. Dzieci codziennie dostają zabawki. Zabiera je na wycieczki nad jezioro, do kina, na kręgle. W ośrodku mają plac zabaw i zwierzątka.

Zwierzyniec pani Tarkowskiej to odrębna historia. Inwentarz składa się z 26 kur dużych, 12 młodych, 11 kaczuszek, trzech gęsi, dziesięciu indyków i tyle samo owiec. Do tego dwóch kozłów, dziesięciu kucyków, dwóch koni i źrebaka, lamy i osła. Szczególnym sentymentem właścicielka darzy papugi, dwie małpy (makaki rezusy) i parę kotów (syjamski i sfinks egipski). - To wszystko dla dzieci, żeby miały odskocznię - mówi Tarkowska. Natomiast wśród podopiecznych nie jest tajemnicą, że zwierzęta są też sprzedawane. Ostatnio nowego właściciela znalazł jeden z kucyków.

Dwa dni w lesie

Mieszkańcy ośrodka są podzieleni. Część wypowiada się o pani Tarkowskiej w samych superlatywach. Inni boją się wyrazić swoją opinię. Wspominają ubiegłoroczną wizytę Elżbiety Jaworowicz, po której warunki życia w ośrodku jeszcze się pogorszyły. Bardziej otwarci stają się, kiedy rozmawiamy bez świadków i obiecujemy im anonimowość.

- Biorę zasiłek. Powinienem zażywać leki, ale pani Tarkowska zabiera mi wszystkie pieniądze - żali się jeden z mężczyzn. - W zimie tu jest tragedia - słyszymy od innego lokatora. - Sam, przy 31-stopniowym mrozie, kradłem drewno na lewo i prawo. Braliśmy stare meble i je rąbaliśmy, żeby było jak się ogrzać i na czym gotować.

- Dostęp do opieki medycznej jest bardzo utrudniony. Ze szpitala w Rykach zdarzało mi się wracać piechotą - skarży się jedna z kobiet. Dodaje, że problemem jest też higiena części mieszkańców. - Są osoby uparte, zwichnięte, nic nie robią wokół siebie i nie chcą pomocy - przyznaje.

Pod opieką księżnej Tarkowskiej: nędza, grzyb i wszy
Łukasz Kaczanowski Toalety nie są przystosowane do osób niepełnosprawnych. Od kilku lat woda jest podgrzewana w bolierach elektrycznych. Wcześniej podopieczni myli się w miskach

Zły stan higieny podopiecznych zauważył personel ze szpitala w Rykach. - Z ośrodka pomocy w Podlodowie trafia do nas średnio pięć osób miesięcznie, seniorzy, ale też dzieci i dorośli. Wśród pacjentów, których przyjmowaliśmy na izbie przyjęć i do szpitala, były osoby brudne, zawszone, także pod wpływem alkoholu. Krótko mówiąc: zaniedbane - mówi Witold Jajszczok, rzecznik spółki Centrum Dializa. O zaniedbanych dzieciach mówią też wychowawcy ze szkół, do których uczęszczają dzieci z ośrodka.

Mieszkańcy skarżą się na wszędobylski grzyb, toalety oraz prysznice urągające zasadom higieny i nieprzystosowane do osób niepełnosprawnych. Ich dietę stanowi głównie niesprzedana żywność z supermarketów, z mijającym właśnie terminem przydatności do spożycia. W pokojach i kuchni znajdujemy produkty, których data ważności upłynęła nawet kilka tygodni wcześniej. Śledziki i jogurty stoją poza lodówką, w temperaturze pokojowej. Niedolę ludzi dzielą także zwierzęta. W lecie dostają od zaprzyjaźnionych rolników siano i słomę. W zimie zdarzało się, że głodowały.

- Kiedyś było gorzej, teraz jest spokojnie - tak o sąsiedztwie wypowiada się Adam, mieszkaniec Podlodowa. - Przyjeżdżali alkoholicy i narkomani. W ośrodku nie mogli, więc imprezowali przy naszych domach. Strach było wyjść wieczorem. Widać, że pani prezes pozbyła się tych najgorszych - mówi młody mężczyzna, który pracuje przy hodowli ryb w tutejszych stawach. Czy ostatnio zdarzyło się coś niepokojącego?. - Zimą z ośrodka zginął staruszek. Przyjechała policja. Chcieli spuszczać wodę ze stawów i szukać zwłok. Na szczęście się odnalazł. Dwa dni błąkał się po lesie - mówi Adam. Jak się później okazało, tym staruszkiem był pan Marian, którego spotkałem w ośrodku. Podobnych przypadków było więcej. - Ostatnio w środku lasu znaleźliśmy babcię. Nie było z nią kontaktu. Odprowadziliśmy ją do ośrodka - dodaje Dawid, również z Podlodowa. Stałym punktem odwiedzin podopiecznych jest pobliski zdrój. Cenią oni jego wodę za smak. Chociaż formalnie, nie jest ona przeznaczone do picia. Do pobliskiego lasu trafiają zresztą śmiecie i nieczystości z ośrodka.

Podobny stan trwa od lat. Pierwsze skargi na warunki bytowe pojawiły się w 2003 r., rok po założeniu placówki. W 2013 r. w tej sprawie interpelował poseł Roman Kotliński. W kolejnych latach kontrole na miejscu prowadził sanepid i Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Ułężu. - Jeśli chodzi o osoby bezdomne, to warunki ich pobytu w Podlodowie nie są takie złe - powiedziała nam ostatnio Jolanta Ługowska, kierowniczka GOPS w Ułężu. Dodaje, że część podopiecznych ma możliwość przeniesienia się do innych miejsc, ale z tego nie korzysta.

Kierowniczka GOPSu i szefowa ośrodka chwalą sobie wzajemną współpracę. Z drugiej strony, fundacja i gmina pozostają w sporze prawnym. Wójt domaga się zapłaty kilkudziesięciu tysięcy złotych zaległego podatku. Fundacja odwołała się od tej decyzji. Sprawa jest w sądzie.

Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej z 12 marca 2004 r. kompetencje nadzorcze i kontrolne w obszarze pomocy społecznej posiada wojewoda. Jakie działania podjął urząd? - Wojewoda Lubelski nie ma możliwości przeprowadzenia czynności kontrolnych lub nadzorczych we wskazanym podmiocie. Jednocześnie nadmieniam, że stosownie do zapisów KRS i statutu organem nadzoru nad prowadzoną działalnością przez Fundację Tarkowskich Herbu „Klamry” jest Minister Rodziny Pracy i Polityki Społecznej - informuje Marek Wieczerzak, doradca wojewody Przemysława Czarnka.

Z podobnym zapytaniem zwróciliśmy się więc do resortu kierowanego przez Elżbietę Rafalską. Po dwóch tygodniach usłyszeliśmy, że minister „nie posiada kompetencji nadzorczych ani kontrolnych w obszarze pomocy społecznej. Kompetencje takie (...) posiada wojewoda - czytamy w liście od Malwiny Stobieckiej z biura komunikacji społecznej MRPiPS.

- Niezależnie od powyższego uprzejmie informujemy, że Ministerstwo zwróciło się do Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego z zapytaniem dotyczącym ewentualnych kontroli prowadzonych w placówkach: Dom Pomocy „Słoneczny” w Wysokim (gm. Międzyrzec Podlaski) i Dom Pomocy w Podlodowie (gm. Ułęż), w zakresie przestrzegania ustawy o pomocy społecznej - informuje Stobiecka. - Ze względu na niepokojące sygnały dotyczące działalności prowadzonej przez Fundację podejmowane będą działania zmierzające do zainteresowania właściwych służb przedmiotową sprawą - zapowiada Wieczerzak.

Pod opieką księżnej Tarkowskiej: nędza, grzyb i wszy
Łukasz Kaczanowski Elżbieta Maria Tarkowska-Chatil urodziła się w 1946 r. Jest prezesem fundacji prowadzącej wielopokoleniowe ośrodki pomocy w całej Polsce. Jest muzułmanką i chlubi się tytułem księżniczki tatarskiej. Kolejna założona przez nią fundacja zajmuje się m.in. kultywowaniem pamięci o rodzie Tarkowskich i nadawaniem tytułów szlacheckich. Jak sama twierdzi, symbolem jej rodu motyl.

- Dramatyczną sytuację podopiecznych znają: szpitale, policja, prokuratura. Tylko od lat funkcjonuje instytucjonalno-urzędniczy tumiwisizm - komentuje reakcje urzędników były mieszkaniec ośrodka. Fundacja Tarkowskich funkcjonuje jako organizacja pożytku publicznego. Według informacji dostępnej na stronie internetowej, prowadzi ona pięć ośrodków pomocy w całej Polsce. W tym dwa w województwie lubelskim. Jeden w Podlodowie, a drugi w Wysokich koło Międzyrzeca Podlaskiego.

Honor rodu Tarkowskich

Powracamy do Podlodowa, do ośrodka kierowanego przez Elżbietę Marię Tarkowską-Chatila. Dlaczego nie zamknie ośrodka, pytam. - Wszyscy się dziwią, że zamiast spokojnie żyć, zwiedzać świat, tracę czas na pomoc potrzebującym. W zamian, mówią o mnie wszystko co najgorsze - odpowiada przez łzy.

Z dumą pokazuje rodowy herb, buńczuk z motylem i kodeks honorowy rodu. Muszą go spełniać osoby ubiegające się o szlachectwo, bo księżna, jako następczyni tronu, jak mówi, ma do tego prawo. Warunki przystąpienia do rodu to m.in. „nieprzerwane działanie na rzecz dobra wspólnego, wspieranie idei i celów charytatywnej działalności Książęcego Rodu Tarkowskich”. - Jestem człowiekiem honoru, Tatarką, władcą Górnego Kaukazu, dla mnie słowo jest warte więcej niż wszystkie pieniądze świata - dodaje 71-letnia księżna. Wyjeżdżamy z ośrodka. Po drodze mijamy pana Mariana. Znów wyszedł na spacer do lasu. Sam.

Piotr Nowak

Zajmuję się gospodarką regionu, sprawami sądowymi i prokuratorskimi oraz religią.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.