Przyjaciele mówili jej: Natasza, wyjedź, zanim zacznie się wojna. Zabrała syna i uciekła

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Przyjaciele mówili jej: Natasza, wyjedź, zanim zacznie się wojna. Zabrała syna i uciekła

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Kilkaset tysięcy Ukraińców w ostatnich dniach uciekło przed wojną do Polski. Dla niektórych to tylko przystanek w drodze dalej, inni zostaną u nas na dłużej. Tysiące Polaków, w tym mieszkańców Małopolski, udzieliło schronienia uchodźcom ze Wschodu. Pod dachami własnych domów. - Patrząc na to, co dzieje się na Ukrainie, czuję ogromny smutek. Nie chciałam stamtąd wyjeżdżać, chciałam zostać w domu, wśród przyjaciół, wziąć karabin do ręki i bronić mojej ojczyzny - mówi Natalia Abramova z Siewierodoniecka, która wraz z tysiącami uchodźców przyjechała do Krakowa.

W piątek 24 lutego mija dokładnie rok od inwazji Rosji na Ukrainę. W rocznicę wybuchu wojny przypominamy nasz materiał o Nataszy Abramovej z Siewierodoniecka, która wraz z niepełnosprawnym synem znalazła dom pod Krakowem.

Przez ostatni tydzień z Ukrainy uciekło już kilkaset tysięcy osób. To morze ludzi, którzy zostawili swoje życie i swoje domy. Zabrali jedynie to, co zdołali unieść. W Polsce szukają bezpiecznej przystani i bardzo potrzebują wsparcia. Także w Krakowie przybywa uchodźców z Ukrainy. Są to głównie kobiety z dziećmi.

- Płaczą, jak wchodzą. Żal patrzeć na tych ludzi, szczególnie na dzieci - mówi jedna z wolontariuszek. - Kiedy widzę tylu Ukraińców, czuję strach i przygnębienie. Nigdy się nie spodziewałam, że coś takiego może się wydarzyć.

Wśród rzeszy ludzi spotkałam Natalię Abramovą. Do Krakowa przyjechała wraz z 20-letnim synem Antonem, który jest niepełnosprawny - choruje na ciężką odmianę epilepsji i autyzm.

Wyjedź, będzie wojna

Z Natalią spotykam się w pobliżu krakowskiego dworca głównego. Towarzyszy jej syn Anton oraz pani Agata, która zaprosiła ukraińskich uchodźców do swojego domu.

Ulica Radziwiłłowska 3 - pod tym adresem działa punkt pomocy Fundacji Instytut Polska Ukraina. Organizacja zapewnia uchodźcom z Ukrainy pożywienie, możliwość odpoczynku, a także kontaktuje z osobami udostępniającymi pokoje i mieszkania. Wchodzimy do środka, jednak z trudem znajdujemy wolne miejsca, by usiąść i porozmawiać.

- Do Krakowa przyjechałam z Siewierodoniecka - zaczyna opowieść Natalia. - To miasto położone w obwodzie ługańskim. Kiedy Putin uznał niepodległość Ługańskiej i Donieckiej Republiki Narodowej, zrozumiałam, że lada dzień będzie wojna.

Natalia Abramova jest dyrektorką fundacji charytatywnej, którą założyła w Siewierodoniecku 14 lat temu. Fundacja pozyskuje środki na rehabilitację dzieci z autyzmem. Wraz z grupą przyjaciół otworzyła też w mieście centrum rehabilitacyjne, do którego niepełnosprawne dzieci przychodziły na zajęcia.

- Przyjaciele z Kijowa i z Belgii mówili: Natasza, damy ci pieniądze, tylko wyjedź stąd póki czas. Uciekaj, zanim zacznie się wojna. Jednak nigdy nie sądziłam, że wojna będzie taka. Że Putin zaatakuje całą Ukrainę i będzie bombardował wszystkie nasze miasta.

Mimo wielu obaw i niepewności Natalia posłuchała przyjaciół. Tydzień przed wybuchem wojny kupiła bilety i wyjechała z Antonem do Truskawca.

W drodze do Polski

Truskawiec jest położony w obwodzie lwowskim, u stóp Karpat, w dolinie Worotiszczy. Do Lwowa jest stąd 100 km i tylko osiem do Drohobycza. Natalia miała nadzieję, że znajdzie tu bezpieczne schronienie i przeczeka wojnę.

- Początkowo nie sądziłam, że będę uciekać za granicę - mówi. - Myślałam, że wyjadę do Truskawca na 2-3 miesiące, na czas, kiedy będą działania zbrojne w mojej części Ukrainy. Potem miałam zdecydować, czy wrócę do domu, czy zostanę u przyjaciół w Truskawcu.

Lecz przyszedł 24 lutego, dzień wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie.

O czwartej rano spadły pierwsze bomby.

- Obudziłam się o piątej i zaczęłam czytać wiadomości w internecie. Zrozumiałam, jak ogromne nieszczęście spotkało Ukrainę. Zrozumiałam też, że to nie skończy się szybko. A Anton stale musi przyjmować lekarstwa przeciw epilepsji i być pod opieką lekarza. Jeśli w ciągu dwóch, trzech dni nie dostanie odpowiednich leków, umrze. Postanowiłam wyjechać, bo musiałam ratować syna - opowiada Natalia.

Po chwili cicho dodaje:

- Wie pani, miałam tylko kilka godzin, by przygotować się do wyjazdu. Wrzuciłam więc do torby to, co mogłam na pierwszych kilka tygodni. W ostatnim czasie zrozumiałam, że nie mam nic aż tak cennego, czego warto się trzymać. Najcenniejsze, co mam to rozum, miłość i mój syn.

Odległość z Truskawca do granicy z Polską nie jest duża, więc podróż nie trwała długo. To był dopiero początek fali uchodźców, która rośnie z każdym dniem. Natalia wraz z Antonem wyjechali z uzdrowiskowego miasteczka o godzinie 9 rano i po dwóch godzinach byli już w przygranicznej wiosce. Przekroczenie granicy zajęło im jednak dziewięć godzin.

- Z racji niepełnosprawności Antona dostaliśmy miejsce w autobusie. Jechali nim ludzie z Charkowa, ich podróż trwała dwa dni, a potem stali w wielokilometrowej kolejce do przejścia granicznego. Zabrano ich z piwnic, kiedy ustały bombardowania. W tych piwnicach były noworodki i psy, których ci ludzie nie chcieli porzucać. Kiedy tak czekaliśmy, jedna kobieta zaczęła krzyczeć i płakać. Wszyscy rozumieli, że miała załamanie nerwowe.

Trzeba pomóc

W sieci ogłasza się coraz więcej osób, które otwierają swoje serca i domy, aby dać schronienie uciekającym z Ukrainy. Przybywa spontanicznie tworzonych profili w mediach społecznościowych, na których ludzie wymieniają się informacjami, kto i w jaki sposób może pomóc. Mieszkania oferują uchodźcom zarówno mieszkający w Krakowie Ukraińcy jak i Polacy. Wśród nich pani Agata i jej mąż Tomasz.

- Dla nas to było oczywiste, że trzeba pomóc - mówi krótko pani Agata. - Dołączyłam na Facebooku do grupy pod nazwą „Pomoc dla Ukrainy - Kraków” i znalazłam ogłoszenie, że potrzebny jest nocleg dla matki z niepełnosprawnym synem. Od wielu lat wraz z Tomaszem jesteśmy związani ze wspólnotą Wiara i Światło - to międzynarodowy ruch oparty na przyjaźni z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Dlatego, kiedy przeczytałam ten post, postanowiliśmy odpowiedzieć i zgłosić chęć pomocy. Skontaktowała się ze mną Ukrainka, która przez wiele lat pracowała w Polsce, a obecnie mieszka w Hiszpanii. Natalię i Antona przywieźli do naszego domu jacyś ludzie z Warszawy o północy w piątek, 25 lutego. Dobrze, że Anton trafił do nas. Mamy doświadczenie w opiece nad osobami niepełnosprawnymi, więc łatwiej było nam go przyjąć. Chociaż i tak widzę, że dla tego chłopaka mieszkanie z kimś obcym jest bardzo trudne - mówi.

Natalia dodaje, że jeszcze kilka tygodni temu możliwość wybuchu wojny wydawała się jej nieprawdopodobna. Dziś ona i setki tysięcy Ukraińców są zmuszeni opuścić swoje domy, bliskich, miasta i kraj. W Kijowie i Charkowie życie zeszło do podziemi, bo bunkry, piwnice i stacje metra stanowią najlepszą ochronę przed ostrzałem prowadzonym przez Rosjan.

- Mój starszy brat z żoną zostali w Siewierodoniecku. I teraz są bombardowani. Słyszałam, że są tam duże zniszczenia, są zabici, a ludzie, których znałam, zostali ranni. W mieście nadal mieszkają moje znajome z autystycznymi dziećmi, z którymi ciężko gdziekolwiek uciec. Serce mi krwawi, gdy czytam, że nie mają leków, insuliny i nawet fundacje nie mogą im pomóc, bo nie da się tam dojechać. To wszystko jest przeraźliwie smutne. Moje koleżanki z pracy, z mojej fundacji są z dziećmi w piwnicach. Codziennie korespondujemy na Facebooku. Zrobiłam kilka filmików, pokazuję, jak żyję w Polsce, żeby inni Ukraińcy wiedzieli, gdzie mogą otrzymać pomoc - mówi Natalia.

Zapytana o to, jakiej pomocy najbardziej potrzebuje, Natalia mocno przytula Antona.

- Powinien przyjąć go psychiatra i wypisać stosowne recepty. Mam jeszcze jeden problem dotyczący zdrowia syna. Potrzebuje pilnej konsultacji stomatologicznej, ale jego zęby można leczyć tylko pod narkozą.

Jak w rodzinie

„Przyjmiemy pod dach matkę z dwójką dzieci”. „Oferujemy pomoc dla uchodźców: schronienie, jedzenie i święty spokój” - to tylko dwa z tysięcy ogłoszeń dla Ukraińców uciekających do Polski przed wojennym koszmarem.

Agata: Solidarność jest ogromna. Kiedy przyjęliśmy do siebie Natalię, okazało się, że przydałaby się dodatkowa suszarka na ubrania. Dałam znać na naszej gminnej grupie na Facebooku i od razu się zgłosiły dwie osoby, które zaoferowały pomoc. Martwi mnie jednak sytuacja Antona. To wszystko jest bardzo trudne dla tego chłopaka. Jest wytrącony z równowagi, bo nagle znalazł się w obcym miejscu, wśród nieznanych ludzi. W domu zostawił kota, który był jego jedynym przyjacielem. Każdego dnia za nim płacze i mówi do mamy, że chce wracać. Natalia mu tłumaczy, że nie mogą, bo jest wojna, bo strzelają... Aż w gardle ściska, gdy tego słucham.

Pani Natalia po raz pierwszy od początku naszej rozmowy lekko się uśmiecha, chociaż jej oczy są pełne łez.

- W Polsce czuję się bezpiecznie. Zostałam otoczona miłością i troską. Wsiadając do autobusu w Truskawcu, wyjeżdżałam donikąd. Kiedy staliśmy na granicy, szybko znaleziono dla nas transport, a potem trafiłam do tej wspaniałej rodziny, staliśmy się sobie bardzo bliscy. To jest bezcenne. Jestem za wszystko niezmiernie wdzięczna.

Natalia czuje się u nas bezpieczna, ale jednocześnie z wielkim bólem czyta codzienne wiadomości z Ukrainy. Najbardziej niepokoi się o matkę chrzestną Antona, która mieszka w centrum Kijowa oraz o swoją bratanicę, która spodziewa się dziecka. Martwi ją również los niepełnosprawnych dzieci, zwłaszcza tych z autyzmem, które zostały w jej rodzinnym mieście.

- Nie chciałam stamtąd wyjeżdżać. Chciałam zostać w domu, wśród przyjaciół, wziąć karabin do ręki i bronić mojej ojczyzny.

- Wierzy pani, że wróci do domu?

- Póki co, tak. Jednak serce mi krwawi, bo mam coraz mniejszą nadzieję, że ta wojna szybko się skończy.

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.