Silne kobiety w wojsku, czyli jak pracują kobiety-żołnierze

Czytaj dalej
Fot. Adam Guz
Anita Czupryn

Silne kobiety w wojsku, czyli jak pracują kobiety-żołnierze

Anita Czupryn

Jeszcze kilka lat temu w Wojsku Polskim było ich niewiele. Musiały walczyć ze stereotypami, wciąż udowadniać, że nadają się do tej pracy, że są lepsze od facetów. Dziś - no cóż… Kobiety w wojsku są lepsze. I jest ich coraz więcej.

Jest piątek, 9 rano, w Ministerstwie Obrony Narodowej trwa krótka odprawa przed wizytą w giżyckiej jednostce. Oprócz major Anny Pęzioł Wójtowicz, jest Bartłomiej Misiewicz z Gabinetu Politycznego MON i pułkownik Kazimierz Bednarz, dyrektor Centrum Operacyjnego MON. Pada wiele pochwalnych słów na temat służby kobiet w wojsku. Świetnie reprezentują siły zbrojne. Doskonalą się w sporcie, starują w zawodach, zostają mistrzyniami w takich stylach walk jak krav maga czy MMA. A w tym wszystkim giżycka brygada również świeci przykładem, jako miejsce pracy, w którym ma się do tej pracy zarówno zapał jak i możliwość rozwoju.

- Kobiety, które służą w jednostkach liniowych jako oficerowie, wstąpiły do wojska w 2004-2005 roku. Ich kariera i ścieżka zawodowa rozwija się prawidłowo: co trzy lata awansują, mają dostęp do wszystkich stanowisk. Kobiet żołnierzy w randze pułkownika jest dziś w siłach zbrojnych kilkanaście, ale większość to młodzi żołnierze w stopniu podpułkownika, majora, kapitana. Służba wojskowa jest wymagająca, nie każdy może te wszystkie warunki spełnić. Kobiety, które wstępują do armii z reguły są zdeterminowane, silne, odważne, i dobrze sobie w wojsku radzą. Kończą szkoły oficerskie, kursy, służą razem z mężczyznami. To już jest naturalne, że kobiety są w wojsku - podkreśla major Anna Pęzioł-Wójtowicz, Pełnomocnik Ministra Obrony Narodowej do spraw Wojskowej Służby Kobiet.

Pułkownik Bednarz przyznaje, że jemu łatwiej pracuje się w zespole mieszanym, składającym się i z mężczyzn, i kobiet, niż w takim, gdzie są tylko mężczyźni.

- W Centrum Operacyjnym MON pracuje kilkanaście pań, od stanowisk analitycznych, do organizacyjnych czy zabezpieczających. Do pracy w Centrum ściągnęliśmy panią, która była dowódcą kompanii, kierowała setką mężczyzn i doskonale dawała sobie radę. No i kobiety mobilizują mężczyzn do ponoszenia ambicji. Panie podchodzą do pracy rzeczowo i skutecznie. Mężczyźni nie mają łatwo, dziś to oni muszą dorównywać. Przykładem jest pani major Pęzioł-Wójtowicz, wyznaczona przez ministra MON na stanowisko Pełnomocnika do spraw Wojskowej Służby Kobiet - kurtuazyjnie zaznacza pułkownik Bednarz.

Dziś to inne armie na świecie biorą przykład z polskich sił zbrojnych.

Dopiero w tym roku w USA kobiety mają dostęp do wszystkich stanowisk wojskowych. W Polsce mogą służyć na wszystkich stanowiskach, i tak było od początku

- dodaje major Pęzioł-Wójtowicz.

Giżycko, godzina 12:30, gabinet dowódcy 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej, pułkownika Jarosława Gromadzińskiego. Normalny dzień szkoleniowy w jednostce.

- Zobaczy pani, jak się szkolą żołnierze. Akurat dziś trenować będą z wykorzystaniem nowego systemu do walki w bliskim kontakcie - wprowadza w temat pułkownik Gromadziński.

Dowódcą tej jednostki jest od pół roku. Zwolennik walki w bliskim kontakcie, krav magi. Jej elementy występują we wszystkich zajęciach żołnierzy, poczynając już od porannej zaprawy żołnierzy.

To powinien być podstawowy styl trenowania w wojsku. Lubię sport, przez niego kształtujemy odporność, kształt ducha, ambicje. Sport wyzwala rywalizację. A ona powoduje pozytywne skutki, bo dopinguje do rozwoju

- mówi dowódca.

Dlaczego ta walka w bliskim kontakcie jest taka istotna? Pułkownik Gromadziński tłumaczy, że wojsko może mieć najnowocześniejszy sprzęt, ale nic nie zastąpi dobrze wyszkolonego żołnierza.

- Najlepszą bronią jest żołnierz. Wyspecjalizowany, z kwalifikacjami, pewny siebie, z chartem ducha - mówi. Giżycka jednostka liczy 3 tysiące żołnierzy, w tym służy tu 150 kobiet, ale tak się składa, że te „diamenty”, jakie wyławia dowódca, mające szczególne talenty, to kobiety żołnierze.

- Akurat kobiety. Ale dla mnie są to przede wszystkim żołnierze - podkreśla pułkownik Gromadziński. Powtórzy to potem jeszcze kilkakrotnie. - Nie patrzę przez pryzmat płci, ale umiejętności. Mam żonę w mundurze i ona też protestuje, jak ją traktują inaczej. Jeśli jesteśmy w mundurze, jesteśmy profesjonalistami, wykonujemy obowiązki. Nie ma znaczenia płeć. Nie ma forów.

A mimo to nie ma miesiąca, aby do giżyckiej jednostki nie zgłaszały się kolejne chętne panie. Ostatnio była nawet kobieta po czterdziestce. Zaliczyła egzamin sprawnościowy i ma szanse na zostanie żołnierzem. Tak się też składa, że w tej jednostce jest pierwsza kobieta żołnierz, która uczestniczy właśnie w kursie zdobycia uprawnień na obsługę BWP - ciężkiego sprzętu bojowego. Tu służą mistrzynie krav magi i MMA. Jedna szeregowa przywiozła właśnie medal z zawodów o nóż komandosa. Na ostatnich zawodach we Wrocławiu w wyciskaniu sztangi wszystkich służb mundurowych w Polsce, znów to kobieta żołnierz z giżyckiej jednostki wróciła z medalem. I jakby tego było mało, jest polską wicemistrzynią kajakarek i przygotowuje się do letniej olimpiady w Tokio w 2020 roku.

- Dopingujemy ją. Chcemy, aby w Japonii startowała na kajaku z nazwą naszej brygady - uśmiecha się pułkownik Gromadziński.

W jednostce jest 15 oficerów kobiet, 20 kobiet podoficerów i szeregowe na różnych stanowiskach. Ale i szeregowymi pewnie nie pozostaną długo - zgłaszają się do szkół podoficerskich i w jednostce przechodzą pierwszą selekcję, tu też trenują na specjalnie organizowanych kursach przygotowawczych.

- Panie mają wyraźne zdolności, lubią to co robią, trenują nie tylko w ramach swoich sekcji, ale również prywatnie, popołudniami, bo w jednostce mam i szkołę krav magi, i klub karate - informuje dowódca.

W jednostce funkcjonuje też fitness club, w którym zajęcia również prowadzą licencjonowani instruktorzy, w ramach wychowania fizycznego.

Sport nie jest karą. Jest rozrywką, sposobem na spędzenie czasu, stylem życia. Na zajęcia przychodzą też pracownicy cywilni

- mówi pułkownik Gromadziński.

Lubi pasjonatów. Dla nich stwarza warunki, aby się nie tylko rozwijali, ale też swoją pasją zarażali innych. Nic więc dziwnego, że tu 70 procent żołnierzy z zajęć wychowania fizycznego uzyskuje najlepsze oceny. Ci, co nie spełniają wymagań jednostki, odchodzą. Zostają najlepsi.

To nasz kierunek: tworzenie elitarności przez pokazanie, że coś potrafimy

- uzupełnia pułkownik Gromadziński.

W gmachu jednostki w oczy rzucają się porozlepiane plakaty informujące o kolejnych kursach. A to szkolenie walki wręcz dla żołnierzy instruktorów, a to kurs przywództwa (plakat okraszony cytatem: „Rzuć mnie na pożarcie wilkom, a wrócę, dowodząc watahą”).

- Z tymi kursami wyszliśmy poza jednostkę. Pierwszy - to będą szkolenia dla instruktorów, przyjedzie do nas 160 żołnierzy, w tym 20 pań z całej Warmii i Mazur - mówi dowódca.

Kolejny, który rusza niebawem, to system WILK, czyli: waleczność, inicjatywa, lojalność, kreatywność - kurs liderski dla młodych podoficerów.

Przy okazji - i dowiaduję się o tym jeszcze w siedzibie MON - liczne kursy i szkolenia, jakie organizowane są w 15 Giżyckiej Brygadzie Zmechanizowanej wpisują się też w plany ministerstwa obrony, gdyż ministerstwo niedługo chce ruszyć z akcją samoobrony dla kobiet w całej Polsce. Wszystkie chętne panie (wiek nie gra roli) w każdym województwie miałyby możliwość szkolenia się w podstawach samoobrony, a darmowe kursy będą prowadzić wykwalifikowani instruktorzy z wojska. Kurs ma być przygotowany w oparciu o doświadczenie Dowództwa Generalnego, Żandarmerii Wojskowej i wojsk specjalnych. A jak pokazuje popularność filmików na You Tube, w których bohaterska kobieta świetnie radzi sobie z napastnikami, którzy chcą jej wyrwać torebkę, niewykluczone, że taką samą popularnością będą się cieszyć tego typu realne szkolenia. Wojsko chce też przy okazji pokazać, że wcale nie wygląda tak źle, jak niektórzy próbują je przedstawiać.

Ale wracamy do Giżycka. Pułkownik Gromadziński opowiada o jednostce.

- Mam 800 podoficerów, oni są kręgosłupem mojej jednostki. Zmotywowani, zaangażowani. Silna jednostka to silny zespół. Budujemy elitarność, charyzmę. To nie jest zwyczajne miejsce pracy. To miejsce służby, przygody i sprawdzenia się - wychwala swoich żołnierzy dowódca i dodaje: - Semper paratus!

To łacińskie hasło oznaczające „zawsze gotowi” jest wiodącym mottem jednostki. Dowódca zabiera mnie na kompleks batalionu zmechanizowanego. Jeep prowadzi szeregowiec Alina Górska. Jest na etacie kierowcy dowódcy na zmianę z kolegą żołnierzem.

- Mam parytet - śmieje się pułkownik Gromadziński.

Ale oprócz etatowej funkcji kierowcy szeregowiec Alina Górska - z pozoru delikatna blondynka z warkoczem, jeździ na zawody dla prawdziwych twardzieli, biorąc udział w ekstremalnych biegach z przeszkodami. Na służbie jest od półtora roku.

- Chciałam się sprawdzić - mówi i jest to zdanie, które potem będę słyszeć od kobiet żołnierzy wielokrotnie. - Na służbę przygotowawczą poszłam, żeby zobaczyć, czy w ogóle dam radę. Mam silny charakter, jestem zdyscyplinowana, lubię sport - zdecydowanym głosem wylicza szeregowiec Górska. Pochodzi z Giżycka. Ma 30 lat. Z wykształcenia jest ratownikiem medycznym. - Myślę, że mam predyspozycje - oznajmia pewnie.

Dojeżdżamy na miejsce, gdzie odbędą się ćwiczenia oparte na systemie Aktyn. To nowość w siłach zbrojnych. System stworzyła radomska fabryka broni Łucznik: specjaliści zebrali najpierw doświadczenia żołnierzy z misji, opisali realne sytuacje, z jakimi spotykali się żołnierze w Iraku czy Afganistanie, na tej podstawie opracowali elektroniczny system, który jest w stanie odzwierciedlić każdą sytuację i wskazać nowe możliwości dla instruktora. System jest bezprzewodowy, sterowany radiem, posiada dowolną ilość kamer, które można zainstalować w dowolnym budynku. Instruktor posiada specjalne urządzenie, wyglądające jak laptop - idąc za drużyną w każdej chwili jest w stanie ocenić sytuację i na panelu wprowadzić dowolne elementy do programu.

- Brakowało nam tego przed misjami. Jak ktoś był na misjach, to docenia ten system - słyszę od żołnierzy.

To jedyny taki system w Polsce. Tylko u mnie. Łucznik testuje, a my się szkolimy, będziemy mieli pierwszych instruktorów i chcemy szkolić innych. To projekt pionierski

- nie ukrywa dumy dowódca Gromadziński.

Żołnierze posługują się karabinkami, które stanowią doskonałe odwzorowanie broni bojowej - Beryli. Różnica jest taka, że te treningowe „Beryle” wyposażone są w amunicję kompozytową, która nie zabija, nie stwarza zagrożenia życia, ale ktoś nią trafiony - poczuje, a dodatkowo zaboli - wyjaśnia instruktor, porucznik Sojko. Pułkownik Gromadziński uzupełnia, że te karabinki są na wyposażeniu brygady od ubiegłego roku, używa się ich do działań typowo bojowych, właśnie na krótszych odległościach. Kulki są średnicy 6 milimetrów, mają ograniczony zasięg lotu, ale takie działania jak zdobywanie pomieszczeń, budynków, działania w terenie zurbanizowanym pomagają w szkoleniu. Ale ważna jest też ekonomia: to tani sprzęt, a 500 sztuk amunicji kosztuje ledwo 50 zł.

Kapitan Edyta Kowalska, która w jednostce jest oficerem prasowym, sygnalizuje, co za chwilę zobaczę. Pod budynki podjadą wojskowe samochody, żołnierze mają sprawdzić stanowisko dla dowódcy brygady (bo przed wejściem dowódcy, każdy budynek musi być sprawdzony), „wyczyścić” pomieszczenia z przeciwników, oszczędzić zakładników. Jednak sami żołnierze nie wiedzą, co ich czeka. Scenariusz walk i zachowań żołnierzy przygotowuje instruktor, porucznik Sojko.

Z helipadu (miejsce startu śmigłowców) rusza kilka wojskowych samochodów. W jednym z nich jest dowódca. Wozy zatrzymują się przed budynkiem. Żołnierze wysiadają, rozstawiają się, zabezpieczają obiekt. Nagle z prawej strony rozpoczyna się ostrzał. Jedna grupa ewakuuje dowódcę, wchodząc do budynku, druga odpowiada na kontakt ogniowy. Ruszamy za żołnierzami. Jeszcze nie wiem, że w budynku grupa biorąca udział w ćwiczeniu taktycznym to same kobiety. Trudno zresztą rozpoznać płeć: w mundurach wszyscy żołnierze wyglądają… no właśnie - jak żołnierze.

Znajduję się w nowym stanowisku dowodzenia dla dowódcy. Tu widzę, że systemem AKTYN można sterować zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Dowódca odpowiedzialny za ćwiczenie może stawiać cele, zadania, a żołnierze nie wiedzą, co się będzie działo. Symuluje pole walki, stwarza zagrożenie dla drużyny, aby podjęła zadanie bojowe. W budynku rozstawione są tarcze, w których umieszczone są diody. Diody przeciwników palą się na czerwono - znak, że tych należy unieszkodliwić. Tarcze oznaczające „swój”, czy zakładnik palą się na zielono - znak, że tych należy oszczędzić. Tarcze można wszędzie zainstalować, w każdej dziurze, czy na suficie - bo doświadczenia żołnierzy z misji pokazały, że przeciwnik może czaić się wszędzie.

Na drzwiach wewnątrz budynku zamontowano magnesowe bramy aktywujące, które odpowiadają za otwarcie drzwi. Samo „czyszczenie” budynku odbywa się błyskawicznie. Przeciwnik unicestwiony, droga wolna. Po chwili żołnierze ściągają hełmy, gogle, maski z twarzy. Wtedy widzę, że to cztery kobiety. W wojsku średnio od roku, półtora czy dwóch. Choć młodszy strzelec szeregowy Elżbieta Sokołowska - w wojsku jest od 2011 roku. Młodszy strzelec szeregowy Emmos Marta, rachmistrz szeregowy Małgorzata Grzeszczak mówią to, co słyszałam już wcześniej: "Przyszłyśmy do wojska, bo chciałyśmy się sprawdzić. Chciałyśmy pokazać facetom, że my też potrafimy".

Nierzadko jest to tradycja rodzinna: ojciec, bracia, potem mąż - wszyscy wojskowi. Co jest takiego w wojsku, co zachwyca dziewczyny? Słyszę: "Przede wszystkim możemy się rozwijać. Kształtować charakter. No i udowodnić facetom, ze nie jesteśmy słabą płcią".

Warto dodać, że tym w gruncie rzeczy młodym dziewczynom udaje się, jak zapewniają, godzić obowiązki żołnierza z obowiązkami domowymi, jako żon i matek. Kolejny punkt wizyty w giżyckiej jednostce to trening na hali gimnastycznej. Tu spotkam mistrzynie krav magi i MMA. Wita nas kapitan Tomasz Dembiński, instruktor z czarnym pasem, trener i zawodnik reprezentacji w MMA.

- Odbywają się właśnie zajęcia walki wręcz, uczymy się podstawowych uderzeń, dziś mamy też trening walki z nożem - mówi instruktor.

Na pytanie, jak w walkach sprawdzają się kobiety, odpowiada: - Nie odpuszczają. Tu uczymy krav magi, gdzie siła nie ma znaczenia, mięśnie nie grają roli. Uczymy, jak przetrwać na polu walki, trenujemy zachowanie w tłumie. Żołnierz musi się orientować: tam ktoś strzelił, tu atakuje, a co robi jego kolega, koleżanka. Uczą się pracy w przestrzeni, pilnowania pleców, sektorów. Trening wzmacnia psychikę, powoduje, że żołnierz jest bardziej agresywny. Kształtujemy wojowników. Nie chodzi nam o to, żeby się bili. Najważniejsze jest, aby się nie poddawać. To nie tylko kuźnia wojownika, ale kuźnia charakterów. Nie chcemy mieć w wojsku miękkich ludzi. Wojsko nie może być grzeczne. Ma być efektywne, stanowcze i musi wygrać walkę.

W jego pododdziale służy pięć kobiet, ale tak wygląda każdy pododdział - gdzie są zarówno kobiety, jak i instruktorzy walki wręcz. Nierzadko kobiety też są instruktorami. Giżycka jednostka może się poszczycić największą liczbą instruktorów w Polsce.

Ćwiczą wszyscy, nie tylko dziewczyny, które zdobywają medale. Ale one szczególnie są zawzięte do nauki, jak przetrwać. Na treningach tak waliły facetów w krocze, że pękały im ochraniacze. A jak trzeba było, to i gryzły. Nie odpuszczały

- opowiada kapitan Dembiński.

Nie ukrywa, że na jego kompanii lekko nie jest, ale te kobiety, które tu się utrzymały cieszą się jego stuprocentowym zaufaniem.

One żyją pracą. Dla nich walka jest pasją. Muszą być nauczone przetrwać. Treningi powodują, że są bardziej odporne. Na stres. Reagują błyskawicznie, czasem bez myślenia

- twierdzi kapitan Dembiński.

Starsza szeregowa Dorota Kozakiewicz ma 24 lata. Mieszka w Węgorzewie. Od małego interesowało ją wojsko, sporty ekstremalne. Była gromada chłopaków, a wśród nich ona jedyna.

- Brali mnie za ziomala - śmieje się. - Mam braci w wojsku. Trzy lata temu, gdy skończyłam szkołę, postanowiłam: co będzie to będzie, ale stawiam na wojsko i sport. Udało się z wojskiem, udaje się w sporcie - mówi.

Podczas pierwszych miesięcy w wojsku zaczęła z plutonem przychodzić na siłownię. Początkowo pozwalali sobie na żarty wobec niej, typowe śmichy-chichy. Kiedy zobaczyli, że zarzuciła sto kilo na sztangę, to podśmiewanie się skończyło. „Co ona robi? My tyle nie wyciskamy!” - słyszała.

Żartowali ze mnie, ale szybko zobaczyli, że potrafię więcej. Teraz faceci się mnie boją

- mówi ze śmiechem.

No i teraz, przy wzroście 168 cm i wadze 75 kg, bierze na klatę 130 kilogramów.

Dorota Kozakiewicz od dwóch lat trenuje też krav maga i MMA.

- To ciężki sport dla kobiet. W końcu nie każda kobieta chce się bić, dostać w twarz, trenować na równi z facetami. A ja? Niczego się nie boję. Trenuję z chłopakami, dostanę w twarz, skopią mnie - przyjmuję to. Liczy się to, że walczę do końca - podkreśla.

Podejmuje się wszystkich zawodów jakie organizuje wojsko, bierze też udział w tych poza wojskiem.

- Już 12 lat trenuję, miałam do czynienia z każdym sportem, lubię to po prostu. Powyciskać sztangę, dostać w twarz, popływać kajakiem, nie boję się żadnej dyscypliny sportu. Teraz dostałam propozycję: cztery lata treningu, aby pojechać do Tokio. Będę się szykować. Dowódca umożliwia, więc wykorzystam to w 100 procentach - mówi Kozakiewicz.

Zupełnym przeciwieństwem mocnej w posturze Doroty Kozakiewicz jest szeregowiec Aneta Patrejko, operator wozu dowodzenia w kompanii wsparcia. 26-letnia, drobna, krucha, delikatny głos, blond włosy. Można by rzecz - typ księżniczki o niewinnym spojrzeniu spod długich jak firanki rzęs, które powinna tylko leżeć i pachnieć, ewentualnie dać się uratować jakiemuś księciu z bajki. Nic bardziej mylnego. W wojsku od 4 lat. Dwa lata temu zaczęła trenować walkę w stylu MMA - w wadze lekkiej do 55 kilogramów (- I nie musiałam zrzucać wagi - zaznacza.) Na zawodach zajęła drugie miejsce, ale to przecież nie jedyny sport, jaki uprawia. Gra w tenisa, biega w przełajach, bierze udział w zawodach strzeleckich.

Co z tego, że jestem drobnej postury? Czy w wojsku muszą być tylko kobiety, które są wysokie i umięśnione? Fajnie, że są stworzone stanowiska dla takich kobiet jak ja, gdzie mogą się sprawdzić również fizycznie. O to chodzi: dawać radę wysportowanym mężczyznom. Ale tu nie ma rozróżnienia na kobiety i mężczyzn

- mówi.

Aneta Patrejko od roku jest mężatką - mąż również wojskowy, ale wykłada w akademii wojskowej.

- Odkąd ja też jestem w wojsku, jego podejście do niepozywanych naczyń trochę się zmieniło - śmieje się.

Z wykształcenia jest pedagogiem, pracowała jako wychowawca klas I-III.

To, że przyszłam do wojska, zmieniło moje życie całkowicie. Pokazało, że sport to piękna rzecz. Gdybym nie przyszła do wojska, nigdy w taki sposób bym się z nim nie zetknęła. Jestem szeregowym, ale dla mnie to żaden powód do wstydu. Jestem dumna, że jestem żołnierzem i wierzę, że każdy ma tu możliwość awansu i rozwoju

- zapewnia.

Teraz postanowiła zawalczyć o awans - idzie na kurs podoficerski.

- A że jest wysportowana, to pewnie zda - szepce na stronie dowódca Gromadziński.

- Może to pani będzie tym pierwszym generałem kobietą? - pytam szeregową Patrejko.
- Tego życzę kobietom, żeby zostawały generałami - odpowiada.
- Ale za to, że jest profesjonalistką w zawodzie, a nie, że jest kobietą - natychmiast wchodzi w słowo pułkownik Gromadziński.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.