Sima i Wiosna z Ukrainy - „ślepaczki” uratowane z miejsc ogarniętych wojną

Czytaj dalej
Fot. Adrian Wykrota
Mikołaj Woźniak

Sima i Wiosna z Ukrainy - „ślepaczki” uratowane z miejsc ogarniętych wojną

Mikołaj Woźniak

Fundacja Ja Pacze Sercem pomaga niewidomym kotom z całej Polski. Ale nie tylko. Od dwóch lat sprowadza „ślepaczki” z terenu konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Pierwsi koci uchodźcy przyjechali do nas pod koniec grudnia 2014 roku. Dziś mieszkają w domach tymczasowych w całym kraju

W niewielkim domu jednorodzinnym w podpoznańskim Lusowie mieści się serce fundacji, która wszystkie siły poświęca zwierzętom, jeszcze niedawno skazywanym na uśpienie. To dom Joanny Piotrowskiej-Wojczak, prezes fundacji Ja Pacze Sercem. Od progu witają nas dwa psy, a kiedy wchodzimy do części mieszkalnej, nie ma wątpliwości, czym zajmuje się fundacja. W tym miejscu wszystko jest podporządkowane kotom. Takim, które na pierwszy rzut oka wydają się całkowicie sprawne. Co odróżnia więc tę fundację od innych?

Zwierzęta łączy jedno - żadne z nich nie widzi. Różni historia o tym, jak utraciły wzrok i jak trafiły do fundacji.

Na początku była... Mgiełka

- Zwykle wygląda to tak, że ktoś dzwoni, znajduje kota, a my ruszamy i działamy - tłumaczy Joanna Piotrowska-Wojczak.

Sama stworzyła dom tymczasowy, w którym znajduje się dziesięć kotów. Trudno nam jest je wszystkie zliczyć, ale ona nie ma z tym najmniejszego problemu. I tak poznajemy historię każdego „ślepaczka”. Tak bowiem określa się niewidzące koty.

- Bąbel to chłopak z Wildy. Znaleźliśmy go w kamienicy. Nieprzypadkowe jest jego imię. W momencie znalezienia miał tak chore oko, że opuchlizna była niemal wielkości jego głowy - wspomina Piotrowska-Wojczak. Dziś po tamtych zdarzeniach nie ma już śladu. Fundacja nie tylko zajmuje się przygarnianiem kotów, ale także ich leczeniem. Tak było m.in. w przypadku rudego kocura Michasia.

- Cztery lata temu adoptowaliśmy go z poznańskiego schroniska. Michaś ma chore siatkówki i nerki. Jego leczenie trochę trwało, potrzebne były regularne kroplówki - mówi pani Joanna, jednocześnie cały czas głaszcząc rudzielca spacerującego po stole.

W domu tymczasowym jest jeszcze Wisienka, kotka z poznańskich działek. W jej przypadku problem nie leży w oczach, ale w przebytym zapaleniu mózgu. Dlatego nie widzi i nie słyszy. Za nią biega kotka wyrzucona przez dawnych właścicieli na stacji benzynowej.

Jednak najdłuższy staż ma tutaj Mgiełka, czyli „ślepaczek”, od którego wszystko się zaczęło.

- Wzięłam ją w 2011 roku ze schroniska w Łodzi. To był ogromny stres i niepokój, bo nigdy nie miałam do czynienia z takimi kotami. Ale one nie cierpią, nie męczą się - patrzą sercem. Nie używają oczu, ale to niczego nie zmienia. Kochają obłędnie, a więź jest niezwykła. To koty z całym wachlarzem kocich uroków - zaznacza prezes Ja Pacze Sercem. I faktycznie, w czasie kiedy rozmawiamy, można zapomnieć, że takim kotom coś dolega. Bawią się na drapakach, bezbłędnie rozpoznają dźwięk rzucanych na podłogę przysmaków.

W Lusowie są jeszcze dwa inne koty. To Simka i Wiosna, z którymi wiąże się bardzo ważny element codziennej pracy fundacji...

Koci uchodźcy z Ukrainy

- Wiosna przybyła do nas z monastyru. Uratowali ją mieszkający tam ludzie. Została poddana kwarantannie. Kiedy do nas przyjechała, w ogóle nie miała zębów. Teraz dochodzi do siebie i jest nadzieja, że odzyska wzrok. Będziemy to wiedzieć już niedługo, a jeśli pojawi się choćby cień szansy, to pojedziemy do Warszawy, gdzie jest najlepszy koci okulista - tłumaczy pani Joanna.

Z kolei Sima straciła oczy przez koci katar. Zabrano ją z domowego schroniska na Ukrainie, ponieważ nie funkcjonują tam państwowe instytucje. Los zwierząt zależy od ludzi, którzy chcą pomagać. A to nie zawsze jest dobrze odbierane.

Koty z Ukrainy, które trafiają pod opiekę fundacji, pochodzą z terenów ogarniętych wojną domową.

- To nie zawsze jest tak, że kule świszczą im nad głową. Owszem, mieliśmy kota z Doniecka, którego raniły odłamki. Ale czasem przyczyny utraty wzroku wynikają z warunków, w jakich na co dzień żyją te koty - mówi Piotrowska-Wojczak. Często tracą one swoje domy, do Polski przyjeżdżają, mając za sobą ogromną traumę.

- Technicznie wszystko jest możliwe, jeśli po tamtej stronie są ludzie, którzy chcą pomóc. Są niesamowici, w całym koszmarze, który ich spotyka, zachowują wrażliwość i człowieczeństwo. Ci, którzy tam pochylają się nad losem kota, sami mają niewiele - zauważa prezes fundacji. Często spotyka się to z negatywną reakcją innych. Nieraz zdarza się, że szydzą z osób, którym los zwierząt na froncie nie jest obojętny. Fundacji zależy, żeby pokazać im, że nie są sami, bo dla wielu pomoc zwierzętom, to sposób na przetrwanie wojny.

Jednak kontakt z takimi ludźmi mają tylko wolontariusze fundacji. Unikają oni rozgłosu i nie chcą rozmawiać z innymi.

Sprowadzenie kota z Ukrainy to trudna i wieloetapowa operacja.

Najpierw trzeba go przewieźć do Kijowa, a dopiero stamtąd można myśleć o zabraniu go do Polski. Zdarza się, że w pomoc angażują się nawet… żołnierze.

- To łańcuszek dobrych serc. Zawsze pamiętamy jednak, żeby pomoc kotom z Ukrainy nie wpływała negatywnie na wspieranie polskich „ślepaczków” - zapewnia pani Joanna.

Jak zachowują się koty mające za sobą tak skomplikowaną historię? Maja Matczak, behawiorystka zwierząt, przyznaje, że u kota mogą wystąpić rekcje lękowe. „Zabunkruje” się pod segmentem, kanapą, a w wyjątkowych sytuacjach może przejść do ataku.

- Zwalczyć to można na różne sposoby. Ważne jest odpowiednie zaaranżowanie przestrzeni, zaspokojenie wszystkich potrzeb. Jeżeli wszystko będzie dobrze ustawione, to zredukuje stres - przekonuje Matczak. I dodaje: - Lęk jest związany ze zmianą miejsca bytowania. Dla kota utrata domu, to jakby zawalił się cały świat. Nowe zapachy, nowi ludzie, czasami ból związany z odniesionymi obrażeniami. To wszystko zostawia ślad w jego psychice.

Pomagajcie ludziom, nie kotom

W związku ze swoją działalnością Ja Pacze Sercem spotyka się czasami z oskarżeniami. „Dlaczego nie pomagacie ludziom, tylko kotom?” - to najczęściej stawiane pytanie.

- Wyszliśmy z założenia, że pomagamy, jak umiemy. Nasza fundacja zajmuje się kotami, jest nas zaledwie garstka, ale czuliśmy, że jakoś musimy pomóc. Każdy powinien robić to, na czym się zna - odpowiada Piotrowska-Wojczak.

- Pomagać trzeba wszystkim. Każdy, kto marudzi, powinien zająć się problemem, który uważa za ważny.

Ale ci, którzy nas krytykują, zazwyczaj nie robią nic.

A jest coś takiego jak solidarność, wrażliwość, poczucie misji. Trzeba wyjść poza własne podwórko i tworzyć międzynarodowe sieci pomagające tak głodującym dzieciom, jak i zwierzętom - przekonuje Małgorzata Lamperska, rzeczniczka poznańskiego schroniska, które współpracuje z Ja Pacze Sercem.

- Na początku myślałam, że to dziwne pomagać kotom, a nie ludziom. Jednak tylko przez chwilę. Ktoś musi się zająć zwierzętami. Ludzie wyjeżdżają z terenu wojny, a zwierzęta zostają - komentuje Olha Mamrai, Ukrainka i studentka UAM. Jednocześnie zauważa, że niewiele mówi się na Ukrainie o zwierzętach. - Słychać czasem, że żołnierze przygarnęli jakieś zwierzę, ale to są symbole. W tych trudnych warunkach każdy szuka ciepła.

- Dlaczego to ma być dziwne? - pyta, nie kryjąc zdenerwowania Kateryna Kolpakova, również studiująca w Poznaniu. Jej rodzinna miejscowość jest oddalona od frontu o 300 km, a wiele osób wyjeżdża stamtąd na wojnę. - Jeżeli ktoś chce pomagać i robi to, to nikt nie ma prawa uznać tego za dziwne. Koty, psy, dorośli ludzie, dzieci - wszyscy potrzebują wsparcia. Jeśli przestaniemy pomagać, to jakbyśmy stracili człowieczeństwo.

Fundacja z historią

Dziś Ja Pacze Sercem to wolontariusze tworzący w całej Polsce domy tymczasowe. Jednorazowo pod opieką fundacji znajduje się nawet kilkadziesiąt kotów. Jednak nie od razu fundacja działała samodzielnie.

- Jestem z Poznania. Fundacja ma w nim siedzibę. Moje życie jest związane z tym miastem, ale pomagać chcemy w całej Polsce. „Ślepaczki” są bowiem wszędzie, ale nadal niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę - mówi Joanna Piotrowska-Wojczak.

Dla niej wszystko zaczęło się od forum internetowego. Było to parę lat temu, jeszcze zanim tę formę komunikacji wyparły portale społecznościowe. Tam powstała idea pomocy niewidzącym kotom. Zaczęło się od zbiórek i skrzykiwania się na akcje.

- Rozpędu nadał nam Facebook, który okazał się genialnym narzędziem komunikacji. Zaczęliśmy działać pod egidą innej fundacji, a potem zrozumieliśmy, że czas na założenie własnej - wspomina prezes Ja Pacze Sercem. Dodać należy, że przez wiele lat nawet lekarze weterynarii uznawali niewidome koty za kwalifikujące się do uśpienia.

- Walczymy o to, by przełamywać stereotypy.

„Ślepaczki” to koty zwyczajne, ale niezwykłe. Nie radzą sobie na ulicy czy w schronisku, w którym zwykle wpadają w depresję.

Za to w domu mogą nawet fruwać pod sufitem - przekonuje Piotrowska-Wojczak.

U takich kotów wyostrzają się bowiem inne zmysły, za pomocą których tworzą one mapę miejsca, w którym mieszkają.
- Takie koty są w stanie genialnie się przystosować. Mają świetny słuch i przede wszystkim - wibrysy. Koty, które nie widzą, świetnie sobie radzą w środowisku domowym, ale nie można ich wypuszczać - wyjaśnia Lamperska. Fundacja adoptuje niemal wszystkie niewidzące koty, jakie pojawiają się w poznańskim schronisku.

- Oczywiście większość ludzi interesują koty zdrowe. Nie chcą brać niepełnosprawnych zwierząt. Fundacja szuka im domu własnymi kanałami - zauważa Lamperska.

A osób gotowych zaopiekować się niewidomym kotem jest coraz więcej.
- Może to zrobić właściwie każdy, ale trzeba się wykazać ogromną wrażliwością i nie uważać „ślepaczka” za wybrakowanego - zastrzega Piotrowska-Wojczak. I podkreśla, że nic nie byłoby dla niej możliwe, gdyby nie „paczący” sercem wolontariusze, z którymi współpracuje.

Mikołaj Woźniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.