Suma wszystkich kłopotów prezydenta Joe Bidena

Czytaj dalej
Kazimierz Dadak

Suma wszystkich kłopotów prezydenta Joe Bidena

Kazimierz Dadak

Notowania Joe Bidena spadają w zatrważającym tempie. Na dodatek aż 64,9 proc. Amerykanów postrzega przyszłość swojego kraju w czarnych barwach

Notowania Joe Bidena spadają w zatrważającym tempie. Na pytanie, czy kraj zmierza w dobrym, czy w złym kierunku tylko 27,5% wyborców widzi sprawy optymistycznie, zaś aż 64,9 przyszłość postrzega w czarnych barwach. Za niecałe 7 miesięcy odbędą się wybory „połówkowe” (w połowie kadencji prezydenckiej). Wobec tak powszechnego rozczarowania poczynaniami Joe Bidena, elity Partii Demokratycznej nerwowo rozglądają się za jakimś kołem ratunkowym, ale jak na razie żadnego światełka w tunelu nie widać.
Od początku swej prezydentury Joe Biden był postrzegany jako co najwyżej prezydent jednej kadencji. Dominująca obecnie w Partii Demokratycznej skrajna lewica marzyła o zastąpieniu 79-letniego i najwyraźniej zmęczonego życiem Prezydenta przez swą pupilkę Kamalę Harris. Taka podmiana miała nastąpić dość szybko.

Do tej pory nagromadziło się już dość dowodów na to, że Joe Biden nie radzi sobie ze swoimi obowiązkami. Kompletny brak przywództwa dał się poznać latem zeszłego roku, gdy ku zupełnemu zaskoczeniu jego administracji upadł Kabul i USA zanotowały bolesny uszczerbek na swoim wizerunku. Ostatnio niemal codziennie rzecznik prasowy Białego Domu czy też wysoko postawiony członek rządu czuje się zmuszony udzielić sprostowań do wypowiedzi Prezydenta. Kłopot jednak w tym, że pani Harris wydaje się być jeszcze mniej sprawnym politykiem. Mimo tego, że jako prawnik powinna czuć się jak ryba w wodzie przed kamerami, to nie sprawdza się jako krasomówca, o czym mogli się niedawno przekonać mieszkańcy naszego kraju.

Laptop z piekła rodem

„Październikowa niespodzianka” to termin, który oznacza pojawienie się tuż przed wyborami tradycyjnie mającymi miejsce na początku listopada jakiejś kompromitującej wiadomości na temat kandydata do urzędu prezydenckiego. Przedmiot ataku ma mało czasu, żeby wykazać nieprawdziwość zarzutów, a jeśli one są prawdziwe, aby wyciągnąć jakieś „brudy” na kontrkandydata.

W 2020 r. miała miejsce taka „niespodzianka” - dziennik „New York Post” opublikował kompromitujące materiały tyczące się syna Joe Bidena Huntera. Mniej więcej rok wcześniej tenże Hunter zostawił w punkcie naprawy komputerów swój laptop zawierający zaskakujące dokumenty, od zdjęć swoich wyczynów seksualnych i seansów narkotykowych, po dokumenty, głównie kopie e-maili, dotyczących jego rozlicznych działań na niwie interesów.

Jak w każdym państwie, tak i w USA, to, co robi syn, nie odbija się ujemnie na samym polityku, ale dokumenty znalezione w laptopie wskazują na to, że Joe mógł pomagać Hunterowi, szczególnie w okresie, gdy był wiceprezydentem. Na podstawie znalezionych w laptopie dokumentów wszczęto śledztwo i w tej chwili wiadomo, że Hunter nie płacił podatków z zarobionych pieniędzy, także mówi się o tym, że brał udział w praniu brudnych pieniędzy i, co w USA jest karalne, uprawiał lobbing, nie będąc zarejestrowany jako przedstawiciel obcych interesów.

W mejlach są wzmianki o „big guy”, dla którego miały być zarezerwowane poważne udziały w przedsięwzięciu z chińską firmą, co do której są podejrzenia, że reprezentowała interesy rządowe. Były wspólnik Huntera, Tony Bobulinski, stwierdził, że ów „big guy” to nie kto inny tylko Joe Biden.

Prawda na wierzch wypływa

W październiku 2020 r. te wszystkie fakty nie były znane, nie było dość czasu, aby prokuratura rozpoczęła śledztwo, ale sprawą winni byli się zająć dziennikarze śledczy. Nic takiego jednak nie nastąpiło, ponieważ elity, które stawały na głowie, żeby utrącić reelekcję Donalda Trumpa, niezwłocznie ukręciły łeb całej sprawie. Ponad pół setki byłych wysoko postawionych przedstawicieli tajnych służb opublikowało oświadczenie, w którym stwierdzili, że materiały znalezione w pamięci laptopa mają wszelkie cechy rosyjskiej fałszywki. Żadnych dowodów na to posądzenie nie przedstawiono, ale używając sportowego określenia, „wynik poszedł w świat”.

Na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości co do wiarygodności tego gremium, media elektroniczne zastosowały całkowite embargo na informacje zawarte w publikacjach „New York Post”. Facebook, Twitter i inne media elektroniczne zastosowały całkowitą blokadę – jakiekolwiek odniesienia do tych rewelacji były natychmiast usuwane. Rzecz bez precedensu, media ocenzurowały jeden z najstarszych amerykańskich dzienników.

Ale prawda powoli wypływała na wierzch. Skoro FBI i prokuratura (w USA jednak tak grubych spraw nie da się zamieść pod dywan nawet urzędującemu prezydentowi) prowadzą dochodzenie, a obecnie sam Hunter przyznaje się do tego, że nie zapłacił należnych podatków, to prasa nie mogła udawać, iż nie ma sprawy. Grubo po upływie roku, dziennik „The New York Times” w końcu publicznie przyznał, że jego pierwotna ocena była błędna i że zdecydowana większość opublikowanych przez „New York Post” materiałów jest autentyczna. Za nim poszedł drugi czołowy dziennik głównego nurtu, „The Washington Post”, a także sieć telewizyjna CNN.

Znaczenie tych faktów daleko wykracza poza autentyfikację materiałów na temat Huntera Bidena, oznaczają one, że media głównego nurtu zdjęły parasol ochronny z urzędującego prezydenta.

Doskonale widać to na podstawie tonu doniesień prasowych. Media głównego nurtu nagle zaczynają dyskutować o sprawach, które do niedawna były skrzętnie chowane pod korzec. Na przykład Chris Cillizza, czołowy dziennikarz CNN, rozpisuje się o tym, jak to młodzi wyborcy masowo odwracają się od Partii Demokratycznej.

Demokraci zdają sobie sprawę, że w listopadzie czeka ich ciężka klęska i nerwowo szukają kozła ofiarnego. Gdyby pani Harris dawała nadzieję poprawy sytuacji, to dni Joe Bidena w Białym Domu byłyby policzone, ale nie sposób marzyć o takim obrocie spraw. Skrajna lewica, która obecnie gra pierwsze skrzypce w Partii Demokratycznej zapędziła się w kozi róg.

Międzynarodowe implikacje

Fakty, które elitom udawało się ukrywać przed własnym elektoratem nie uchodzą uwagi rządom obcych państw. Administracja Joe Bidena miała przywrócić blask i znaczenie Stanom Zjednoczonym, ale przed napaścią Rosji na Ukrainę trudno było zauważyć postępy w tym zakresie. Katastrofa w Afganistanie tylko potwierdziła wizerunek USA jako supermocarstwa będącego w okresie schyłkowym.

Niemcy ignorowali amerykańskie naciski tyczące gazociągu Nord Stream II. Pomimo pogróżek kierowanych pod jego adresem, W. Putin kontynuował przygotowania do ataku na Ukrainę. Naczelny adwersarz, Chiny, podczas pierwszego spotkania na wysokim szczeblu nadzwyczaj niedyplomatycznie oskarżyły stronę amerykańską o wszelkiego rodzaju niegodziwości.

Szczególnie niepowodzenie Joe Biden zanotował na Bliskim Wschodzie, regionie, w którym jego poprzednik zanotował spektakularne sukcesy. W czasach Donalda Trumpa Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn (a także Maroko i Sudan) uznały państwo Izrael. Tymczasem, apel Joe Bidena skierowany latem ubiegłego roku do Arabii Saudyjskiej o zwiększenie wydobycia ropy naftowej został zignorowany. Później, władca tego kraju, a także Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nie wykazał żadnego zainteresowania osobistą rozmową telefoniczną z amerykańskim przywódcą.

To zachowanie czołowych krajów tego regionu jest skutkiem próby przywrócenia układu z Iranem, który został zawarty przez Baracka Obamę w 2015 r. Dyplomacja amerykańska ponownego porozumienia z Iranem nie zdołała osiągnąć, natomiast zantagonizowała dotychczasowych sojuszników.

Na odcinku europejskim pozycja amerykańska uległa istotnej poprawie dzięki rosyjskiemu najazdowi na Ukrainę. Ale to nie jest zasługa Joe Bidena, tylko jego przeciwnika. Od wyniku tych zmagań będzie zależeć dalszy rozwój sytuacji w stosunkach pomiędzy UE i USA.

Z jednej strony porażka Rosji będzie przemawiać na korzyść USA, ale z drugiej, szczególnie na dłuższą metę może przynieść skutek wręcz odwrotny. Przegrana Rosji unaoczni europejskim potęgom słabość Rosji. Podobnie, zwiększenie nakładów na zbrojenia zmniejszy zależność Europy od USA w sferze wojskowej i co za tym idzie da jej większą niezależność w sprawach politycznych.

Natomiast poza Europą poparcie dla amerykańskiej polityki w stosunku do Kremla jest, mówiąc delikatnie, ograniczone. Chiny oczywiście są sojusznikiem Putina, ale podobny stosunek wykazuje także Indie, Brazylia i cały szereg innych liczących się państw. Z tego powodu sankcje nałożone przez Zachód na Rosję będą mieć ograniczone skutki, bo rosyjska ropa, węgiel i inne surowce znajdą chętnych nabywców gdzie indziej.

III Wojna Światowa?

Administracja Bidena postrzega wojnę w Ukrainie jako wielką okazję do podniesienia swoich notowań wśród wyborców. Stąd tak zdecydowane poparcie, włącznie z poważnymi dostawami broni dla bohaterskich obrońców. Niemniej, o bezpośrednim zaangażowaniu amerykańskich wojsk nie ma mowy, ponieważ w chwili rozpoczęcia działań zbrojnych Putin zagroził użyciem broni atomowej. Kreml powtórzył tę groźbę w oficjalnej nocie dyplomatycznej wręczonej 15-go kwietnia amerykańskiemu Departamentowi Stanu. Rosja grozi „nieprzewidywalnymi konsekwencjami”, jeśli USA nie przestaną dostarczać broni Ukrainie. Amerykanie groźbami się nie przejęli i dosłownie kilka godzin później prezydent Biden podpisał rozporządzenie o kolejnej dostawie uzbrojenia na kwotę 800 milionów dolarów.

W Waszyngtonie panują bojowe nastroje, przeważają poglądy, że rosyjska napaść na Ukrainę stwarza okazję do wykrwawienia Rosji i tym samym do osłabienia pozycji Chin. Fakt, że Ukraińcy są gotowi walczyć do ostatniego tchu pozwala realizować ten zamysł. Niemniej, jest to niebezpieczna rozgrywka. 14 kwietnia William Burns, szef CIA, stwierdził, że Putin przyparty do muru może sięgnąć po broń atomową i tej groźby nie można lekceważyć. Można tylko dodać, że w przypadku Ukrainy W. Putin nie żartuje. W grudniu zeszłego roku postawił ultimatum i po tym jak zostało ono zignorowane przystąpił do ataku. Zatem, pogląd p. Burnsa nie jest pozbawiony solidnych podstaw.

Perspektywa wojny atomowej mrozi krew w żyłach. W Waszyngtonie panuje przekonanie, że jeśli już dojdzie do eskalacji i użycia broni nuklearnej, to dojdzie do tego na obszarze Ukrainy. Dla Polski nie jest to miła perspektyw, bo to może mieć miejsce blisko naszej granicy. Ale nie jest oczywiste, że ten tok rozumowania sprawdzi się w praktyce, Dlaczego Rosja miałaby „karać” wykonawcę poleceń, a nie samego pryncypała? Wszak ostatnia nota została złożona w Waszyngtonie, a nie w Kijowie.

Miejmy nadzieję, że do dalszej eskalacji w zakresie wojny w Ukrainie nie dojdzie, ale to nie znaczy, że groźba konfliktu nuklearnego zmaleje. Wydarzenia na froncie ukraińskim dowodzą, że broń nuklearna i środki jej przenoszenia stanowią skuteczną groźbę i że ich posiadania daje dużo większe gwarancje bezpieczeństwa niż traktaty międzynarodowe. Ten fakt nie uchodzi uwagi na przykład Korei Północnej, która korzystając ze tego, że cała uwaga opinii publicznej jest skierowana na Ukrainę dokonuje prób z rakietami. Eksperci oczekują, że ten kraj także powróci do testowania broni atomowej.

Znaczenie broni nuklearnej na pewno zostanie docenione w Pekinie. Do tej pory Chiny posiadały bardzo mały arsenał nuklearny i trudno mieć wątpliwości, że państwo to dołoży wszelkich starań, żeby odrobić „zaległości” w tym zakresie. Zachodzi obawa, że dojdzie do kolejnego wyścigu atomowego, który tym razem może objąć także szereg innych krajów, co nie rokuje dobrze na przyszłość.

Niekorzystny bilans

Jest wątpliwe, żeby nawet największe sukcesy w polityce zagranicznej pozwoliły Joe Bidenowi na odzyskanie popularności. Amerykanie są bardzo niezadowoleni z powodu gwałtownego wzrostu cen, szczególnie paliwa. Ogromna większość Amerykanów zdaje sobie sprawę z tego, że w ich własnym kraju są ogromne zasoby ropy i gazu, które jednak nie są w pełni wykorzystane, ponieważ Demokraci od lat blokują inwestycje w tej branży. Tylko do nielicznych trafia argument, że niebotyczna - jak na warunki amerykańskie - cena benzyny w granicach 4 dol. za galon to jest wina Putina.

Inflacja jest skutkiem wielu innych czynników, na przykład trudności w transporcie. Obecna ekipa nie wykazuje należytej energii w przezwyciężaniu tych kłopotów. Administracji Bidena ma spore osiągnięcia w sianiu neomarksistowskiej propagandy, natomiast w zakresie praktycznego działania okazuje się nieporadna.

Od prawie dwu lat przez Stany Zjednoczone przechodzi fala przemocy. Liczba napadów z bronią i morderstw poważnie wzrosła. Główną winę za ten stan rzeczy ponosi skrajna lewica, która od czasu tragicznej śmierci George’a Floyda domaga się likwidacji policji, bo ta rzekomo jest przeżarta rasizmem. Na skutek tych poczynań wielu policjantów zrezygnowało ze służby, a ci, którzy nadal ją pełnią, czynią to pełni obaw, że staną się obiektem ataków ze strony prasy i polityków. Administracja Bidena, która w niemałym stopniu sympatyzuje z postulatami likwidacji policji, nie bez przyczyny jest obarczana współwiną za ten opłakany stan rzeczy.

Najbliższe miesiące wykażą, czy i jak Partia Demokratyczna zdecyduje się rozwiązać stojące przed nią i krajem kłopoty. Na razie nieporadność w polityce wewnętrznej jest pokrywana ofensywą przeciw Rosji. Cena, jaką za to płaci Ukraina, jest ogromna. Co gorsze, polityka ta może poskutkować nieobliczalnymi konsekwencjami dla całego świata.

Kazimierz Dadak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.