W pozostałościach zamku w Chodakówce koło Kańczugi ma być sporo złota. Legenda przetrwała do dzisiaj [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Fot. Norbert Ziętal
Norbert Ziętal

W pozostałościach zamku w Chodakówce koło Kańczugi ma być sporo złota. Legenda przetrwała do dzisiaj [ZDJĘCIA]

Norbert Ziętal

W Chodakówce mieszkańcy od pokoleń przekazują legendę o zamku. Miał się znajdować na górującym nad miejscowością wzgórzu. Podobno został spalony podczas najazdów tatarskich, a na dnie zamkowej studni nadal spoczywa schowane przed Tatarami złoto i szczątki pięknych córek kasztelana, które wolały śmierć od tatarskiej niewoli.

Ta legenda w naszej miejscowości żyje od wielu pokoleń. Najstarsi pamiętają ją od innych starszych osób, które wiele lat temu opowiadały im o naszym zamku — mówi Aleksander Bratkowski, sołtys Chodakówki.

Według map najwyższe wzgórze w Chodakówce nazywa się Sieteszak (352,7 m n.p.m.), ale miejscowi mówią po prostu Zamczysko albo Zamek. Jest dość stromo, a na samym szczycie rzeczywiście znajduje się jakby czworobok z ziemnych wałów.

- Według opowiadań, w XIV wieku był tutaj zamek. Mieszkańcy, którzy żyli w okolicy, poniżej wzgórza, w czasie najazdów tatarskich chowali się w tym zamku. Wtedy była to twierdza nie do zdobycia

— mówi sołtys i pokazuje, że nawet dzisiaj widać, że atakującym było dość ciężko. Strome wzgórza. Ze wzniesienia doskonale widać okoliczne miejscowości. Bardzo dobre miejsce do obrony.

***
- Dawniej w tym miejscu panował ród Kostków. Nie prowadzili zbyt dużej gospodarki, ale mieli bardzo dużo lasów, które ciągnęły się aż do Rzeszowa. Byli bardzo bogaci i w tym miejscu, gdzie dawniej było grodzisko, wybudowali zamek, prawdopodobnie drewniany. Ale najpierw był to zamek myśliwski. Później któryś z potomków przebudował go na zamek obronny — opowiada 84-letni Józef Dudek, jeden z najstarszych mieszkańców Chodakówki.

Z podań wynika, że w chwili, gdy Tatarzy napadli wioskę, miejscowy władca nie miał już żony. Opiekował się trzema córkami. Był to bogaty zamek, znajdowało się w nim sporo złota.

Najtragiczniejszy napad tatarski na ten okolice był w 1624 r. Wtedy najeźdźcy uderzyli także na Chodakówkę, spalili miejscowy kościół.

- Zamek miał mury. Nie łatwo go było zdobyć. Dużo ludzi się w nim schroniło, był to obronny zamek. Tatarzy przez dłuższy czas go okupowali. Pan zamku miał przy sobie małą armię i prochownię, był dobrze przygotowany na atak — opowiada pan Józef.

Wielodniowym oblężeniem Tatarzy nic nie wskórali. Według legend z pomocą przyszła im jedna z kobiet z pobliskiej Sieteszy, która dla pieniędzy zdradziła swoich.

- To była wróżka. Dla zysku obiecała Tatarom, że im doradzi, w jaki sposób mogą zdobyć zamek. Powiedziała, że na zamku gnieżdżą się gołębie. Jak wiadomo, gołąb wraca do swojego domostwa. Poleciła je połapać po okolicy i przywiązać im do nóg lub skrzydeł żarzące się głownie. Tatarzy tak zrobili. Tymczasem, jak gołębie wróciły na zamek z zapalonymi głowniami, ogromne ilości prochu wybuchły niszcząc cały zamek — mówi pan Józef.

***
Jeszcze przed wysadzeniem zamku córki władcy, w obawie przed niewolą tatarską, miały się rzucić do studni. Wcześniej schowano w niej złoto.

- Kiedyś byłem tutaj z jednym z panów, który przy pomocy odpowiednich przyrządów wskazał, że w tym miejscu musi być studnia. Ja mu wcześniej o niej nic nie mówiłem o tej historii — twierdzi pan Józef.

Tatarzy mieli być niezadowoleni z usług wróżki z Sieteszy, bo ani nie zdobyli zamku, ani jego bogactw. Z tego powodu spalili kobietę na drzewie w sąsiedztwie. Nieco inną wersję legendy zapamiętał sołtys. Według niej zdrajczyni miała wskazać podziemne korytarze, którymi można się było dostać do zamku. Do dzisiaj jedno z miejsc w pobliżu Chodakówki i Lipnika nazywa się „Spalona Baba”. Taka nazwa funkcjonuje nawet na oficjalnych mapach i w księgach wieczystych.

Zofia Rudnicka zachowała w swoim domu kawałki skorup, które znalazła na Zamczysku. Na jednym sporej wielkości są widoczne zdobienia.

- Dawniej, jak w tym miejscu uprawiało się pola, to rolnicy w czasie orki sporo skorup wydobywali. Teraz już rzadziej albo wcale — mówi pani Zofia.

- Od zamku prowadziły podziemne tunele. Podobno to wszystko jest potwierdzone, ale na dokładne badania nie ma pieniędzy - mówi Teresa Janusz.

***
Archeolodzy interesowali się tym miejscem jeszcze w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. Pierwszy pracował tutaj Ignacy Błaszkiewicz, archeolog-amator z Husowa. W 1932 r. badania powierzchniowe wykonał Gabriel Leńczyk z Muzeum Archeologicznego w Krakowie. Po wojnie, w 1946 r. przeprowadził badania sondażowe. W tym miejscu było grodzisko wczesnośredniowieczne. Na podstawie badań Leńczyk stwierdził, że wały miały konstrukcję ziemno-drawnianą.

Dopiero później były wybudowane tutaj warownia lub zamek, które przetrwały w legendach ludzi. O zamku w Chodakówce pod koniec XIX w. pisał ks. Jan Kudła, proboszcz z Kańczugi. Według niego Kańczuga była połączona z zamkiem w Chodakówce podziemnymi tunelami. Musiałyby mieć kilka kilometrów. To nimi na przełomie XVi i XVI wieku, mieszkańcy Kańczugi mieli uciekać przed Tatarami.

Norbert Ziętal

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.