Wielki problem z bezdomnymi zwierzętami

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Aleksandra Dunajska-Minkiewicz

Wielki problem z bezdomnymi zwierzętami

Aleksandra Dunajska-Minkiewicz

W niektórych gminach podobno nie ma kłopotów z bezdomnymi zwierzętami. W innych problem ten jest, ale wójt przecież działa - płaci za wyłapywanie psów i kotów, odstawianie ich do schroniska. Kłopot znika z ulicy. Jednak tym, co dalej się z nimi dzieje, mało kto się interesuje. A zdarza się, że zwierzęta giną bez wieści. W tle są duże pieniądze i dziurawe przepisy.

W grudniu ub.r. do Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami „Lubelski Animals” kobieta przywiozła bezdomnego, znalezionego pod sklepem, szczeniaka. Pies był wyziębiony, ledwie żywy. W stowarzyszeniu dostał niezbędne kroplówki, odratowano go.

Kolejna sytuacja miała miejsce w tym roku, znów w Wólce. Mieszkanka znalazła przy drodze konającą suczkę.

Okazało się, że ma zapalenie otrzewnej, konieczna była operacja. Stowarzyszenie przeprowadziło zabieg. W obu przypadkach zwróciło się do władz gminy z wnioskiem o sfinansowanie leczenia zwierząt.

- Chodziło głównie o zwrot środków za leki - tłumaczy Elżbieta Tarasińska, prezeska „Lubelskiego Animalsa”. Odpowiedź była odmowna, stowarzyszenie przegrało też sądową batalię w tej sprawie.

Za odłowienie psa i przekazanie do schroniska gminy płacą około 1500 zł

Takie sytuacje nie są rzadkością. - Zadzwoniła do mnie pani z gminy Siedliszcze z prośbą o karmę. Jak tłumaczyła, dokarmia grupę bezdomnych kotów, a gmina nie chce jej pomóc - opowiada Katarzyna Drelich z Fundacji Felis.

- A przecież opieka nad bezdomnymi zwierzętami to ustawowy obowiązek gmin, a nie dobra wola - podkreśla.

Ustawy ustawami. Część gmin przepisy omija albo realizuje najmniejszym kosztem.

O profilaktyce: sterylizacjach i czipowaniu często w ogóle nie ma mowy. A problem narasta.

Być hyclem to jest biznes

Przepisy mówią jasno: gminy muszą wyłapywać bezdomne zwierzęta, ale też zapewniać im miejsce w schronisku. To kosztuje, więc część samorządów traktuje bezdomne zwierzęta jak przysłowiowe „gorące kartofle”.

- Zdarzają się gminy, które nie mają umowy z żadnym schroniskiem, bo twierdzą, że u nich problem bezdomnych zwierząt w ogóle nie istnieje. To przecież absurd - mówi Katarzyna Drelich.

- Nie zgłaszają bezdomnego zwierzęcia do odłowienia, bo liczą, że sobie gdzieś pójdzie. Słyszałam nawet o przypadkach podrzucania zwierząt przez urzędników jednej gminy na teren innej.

Chełmska Straż Ochrony Zwierząt wyliczyła, że na 213 gmin w województwie lubelskim 89 rzetelnie wypełnia ustawowe wymogi.

- Te samorządy mają podpisane umowy ze schroniskami w sposób logiczny. Trudno mówić o tym, gdy gmina z Lubelskiego ma umowę ze schroniskiem z Krakowa. Bo jaka jest wtedy realna skuteczność działania? - pyta Artur Mochnia, prezes chełmskiej straży.

Tematem kilkakrotnie w ostatnich latach zajmowała się NIK.

W raporcie z 2016 r. kontrolerzy stwierdzili, że prawie połowa sprawdzonych gmin nie zapewniała odłowionym zwierzętom odpowiedniego schronienia - często trafiały do miejsc nieobjętych nadzorem weterynaryjnym, niegwarantujących odpowiedniej opieki.

Gminy nie interesowały się ponadto dalszym losem zwierząt. A bywa różnie.

NIK stwierdziła, że w większości gmin, schronisk czy przytulisk nie prowadzi się ewidencji bezdomnych zwierząt w sposób umożliwiający ich identyfikację.

Tak było np. w Radysach (województwo warmińsko-mazurskie) czy schronisku prowadzonym w Długiej Kościelnej (woj. mazowieckie) przez Łukowskie Towarzystwo Przyjaciół Zwierząt.

W 2011 roku towarzystwo odłowiło na zlecenie 16 gmin 288 psów i 12 kotów. Potem rzekomo przekazało je do schroniska w Halinowie, ale nie było na to dowodów. Podobnie jak na ilość zwierząt adoptowanych.

Kolejny przykład z raportu NIK: w latach 2011 - 2012 dziesięć gmin z województwa zachodniopomorskiego zapłaciło 86,9 tys. zł firmie Animal Control z Polic za odłowienie 471 bezdomnych zwierząt. 227 nigdy nie trafiło do schronisk.

- Brak ewidencji uniemożliwia ustalenie dalszych losów zwierząt, zwłaszcza w przypadkach ich rzekomej adopcji. Rodzi też wątpliwości co do przestrzegania zasad humanitarnego ich traktowania - czytamy w dokumencie NIK.

Przedstawiciele organizacji prozwierzęcych mówią wprost: część z nich może być zabijana.

- Dowody trudno znaleźć, ale wiele słyszałem o takich sytuacjach - przyznaje Artur Mochnia. - Skala jest trudna do oszacowania, ale tak długo, jak schroniskami będą się zajmowali prywatni przedsiębiorcy nastawieni na zysk, zjawisk patologicznych nie wyeliminujemy. Takie działania powinno się powierzać organizacjom pozarządowym.

Elżbieta Tarasińska też uważa, że jedną z przyczyn złej sytuacji bezdomnych zwierząt jest m.in. fakt, że hyclowo-schroniskowa działalność to po prostu świetny biznes. Decydują o tym stawki za odłowienie, a także utrzymanie psa w schronisku.

Raport NIK podaje przykład Białogardu (województwo zachodniopomorskie). Tam na koszt odłowienia psa składały się koszty transportu (od 2,20 do 3,54 zł/km), 610 zł dla wyłapującego oraz od 1,2 tys. zł do 1,5 tys. zł za przyjęcie psa do schroniska. W woj. lubelskim koszty są podobne.

- Wydatki na wyłapywanie i utrzymanie schronisk w ciągu czterech lat wzrosły o ponad jedną trzecią - czytamy w raporcie NIK z 2016 r.

Kontrolerzy sprawdzili też, że np. w Łukowskim Towarzystwie Ochrony Zwierząt przychody za lata 2011 - 2012 wyniosły 347,5 tys. zł, koszty tylko 48,7 tys. zł, a dochód 298,8 tys. zł.

- Zwyczajnie opłaca się tego psa odłowić, a potem nawet wypuścić go w innej gminie. Albo po prostu inaczej się go pozbyć - uważa Tarasińska.

Część schronisk korzysta z kolei na jak najdłuższym przetrzymywaniu psów i kotów. Nie opłaca się im starać o to, żeby znajdować zwierzakom nowe domy.

Zjawisko w raporcie z maja 2016 r. opisuje Fundacja dla Zwierząt „Argos”. Czytamy w nim, że dużym schroniskom prowadzonym przez przedsiębiorców (np. Kutno, Wojtyszki, Radysy), gminy płacą dziennie 5 - 10 zł za każde zwierzę.

„Ten model biznesowy wyróżnia się tym, że średni okres pobytu psa w takim schronisku trwa lata (Wojtyszki: 38 miesięcy, Radysy: 27 miesięcy), podczas gdy średnio wynosi on ok. 6 miesięcy” - pisze „Argos”. „Także wyraźnie mniejsza jest tam adopcja w stosunku do liczby przyjętych zwierząt”- czytamy.

Podejrzanie niewielki odsetek adopcji w tych schroniskach zauważyła także NIK. Z jej danych wynika, że w latach 2011 - 2012 np. w schronisku w Gnieźnie wydano do adopcji 87 proc. zwierząt, podczas gdy w Wojtyszkach 6 proc., a w Radysach - 11.

Czy ten kot jest bezdomny?

Urzędnicy się tłumaczą. - Z zapisów naszej uchwały dotyczącej bezdomnych zwierząt wynika, że współpracujemy z konkretnym weterynarzem, który leczy „nasze” zwierzęta. Nie mamy więc możliwości płacić nikomu innemu - mówi Edwin Gortat, wójt Wólki (tej, z której „Lubelski Animals” nie dostał pieniędzy za leczenie znalezionych na jej terenie psów).

- Nie wykluczam jednak, że zmieniając w przyszłości uchwałę zostawimy furtkę, żeby takie działania umożliwić - dodaje.

Grzegorz Jędruszak z Urzędu Miejskiego w Siedliszczu (tam, gdzie pani dokarmiająca koty prosiła o wsparcie) tłumaczy, że tylko w ub.r. jego gmina na bezdomne zwierzęta przeznaczyła ponad 26 tys. zł.

- Także na jedzenie dla bezpańskich kotów. Ale naprawdę ciężko jest stwierdzić, który kot ma właściciela, a który nie. Jeśli ktoś zwraca się do nas z prośbą o żywienie kotów, jaką mam pewność, że to nie jego własne zwierzęta? I dlaczego mają za nie płacić podatnicy? - pyta.

Artur Mochnia przyznaje, że czasami, nawet jeśli władze gmin naprawdę chcą zapewnić odławianym zwierzętom dobrą opiekę, w schroniskach znajdujących się w pobliżu nie ma miejsc. A te, w których są, często nie zapewniają odpowiednich warunków.

Jakość opieki w schroniskach to kolejny temat, któremu wiele miejsca w swoich kontrolach poświęciła NIK.

„W 86 proc. skontrolowanych schronisk i przytulisk nie zapewniono właściwych warunków pobytu i wyżywienia zwierząt - głównie z powodu przepełnienia” - czytamy.

Brak m.in. wymaganych pomieszczeń, legowisk czy wybiegów.

„Np. w Radysach psy przebywały w niezadaszonych kojcach, nawet po trzynaście w jednym, nie zapewniono im legowisk, na każdym wybiegu niezależnie od liczby psów, była jedna, nieocieplona, kryta blachą falistą buda”- pisze NIK.

W województwie lubelskim negatywnym przykładem jest schronisko w Krzesimowie.

- Na pół hektara powierzchni stłoczono 600 psów, po 5 - 6 w kojcu. Trudno więc mówić o tym miejscu inaczej, jak o rażącej patologii - zaznacza Artur Mochnia.

- Schronisko będzie działało do marca 2018 r. Dziś pozostało tam 329 zwierząt, staramy się, żeby jak najwięcej trafiło do nowych właścicieli - mówi Agnieszka Brodzka, powiatowy lekarz weterynarii w Świdniku.

Artur Mochnia zwraca uwagę, że niestety część psów z Krzesimowa trafiła już do ... Radys oddalonych o 330 kilometrów.

Na Facebooku trwa akcja ratująca zwierzęta przed wywózką do tego miejsca.

Sterylizacja to podstawa

Przedstawiciele organizacji podkreślają, że jednym ze sposobów na rozwiązanie problemu bezdomności zwierząt jest obowiązkowa sterylizacja i kastracja.

- Dziś wiele gmin nie chce przeznaczać na ten cel pieniędzy - mówi Katarzyna Drelich.

Potwierdzają to dane NIK z 2016 r.: „Zaledwie 77 proc. kontrolowanych schronisk obowiązkową kastracją lub sterylizacją objęło mniej niż 30 proc. zwierząt”.

- Tymczasem dzięki temu zmniejszyłaby się ilość bezdomnych zwierząt, a wtedy można by podnieść standardy opieki w schroniskach - dodaje Artur Mochnia. - Oczywiście efektów nie będzie od razu, ale po kilku latach na pewno byśmy je zobaczyli - dodaje.

Druga pilna potrzeba to czipowanie, a także obowiązek umieszczania danych o oznakowanych zwierzętach w jednej, ogólnopolskiej bazie.

Minister Krzysztof Jurgiel w odpowiedzi na interpelację posła Wojciecha Wilka zapowiedział, że przygotuje projekt ustawy w tej sprawie.

Aleksandra Dunajska-Minkiewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.