Zginęła w czasie wichury. Wciąż nie ustalono winnych tej tragedii

Czytaj dalej
Fot. fot. tomasz bołt / archiwum
Ewa Andruszkiewicz

Zginęła w czasie wichury. Wciąż nie ustalono winnych tej tragedii

Ewa Andruszkiewicz

Prokuratura umorzyła śledztwo ws. wypadku, do jakiego doszło w listopadzie 2015 roku w Sopocie

- Była osobą życzliwą, bardzo skromną, zawsze uśmiechniętą. Potrafiła cieszyć się z małych rzeczy. Kochałyśmy się jak siostry - wspomina Katarzyna Borowik, szwagierka tragicznie zmarłej w czasie listopadowej wichury w 2015 roku w Sopocie Anny Bartkowiak-Borowik.

Choć od wypadku minęło już półtora roku, rodzina pani Anny wciąż nie może pogodzić się z jej stratą, zwłaszcza że do tej pory nie udało się ustalić winnych. Ponieważ, jak tłumaczy prokuratura, „zebrany w sprawie materiał dowodowy nie dał podstaw do przypisania konkretnym osobom odpowiedzialności za zaistniałe zdarzenie”, podjęto decyzję o umorzeniu śledztwa. Rodzina zmarłej złożyła już zażalenie w tej sprawie.

Do tragedii doszło w niedzielny poranek, 8 listopada 2015 roku. Mimo silnego wiatru pani Anna wraz ze swoją mamą zamiatały ulice Sopotu. Odrabiały w ten sposób zaległości czynszowe, termin wykonywania prac wybrały same. W okolicy ul. Sobieskiego na obie kobiety spadło powalone wichurą drzewo. 34-letnia wówczas kobieta zginęła na miejscu, jej mamę, panią Jolantę Bartkowiak przewieziono do szpitala. Do dziś nie wróciła do pełnej sprawności.

- W czasie prowadzonego postępowania dopuszczono się, naszym zdaniem, licznych błędów - mówi Katarzyna Borowik. - Posiadamy opinię biegłego dendrologa, który jednoznacznie wskazał, że przyczyną złamania się drzewa, które spadło na Anię i jej mamę, było wieloletnie zaniedbanie w jego utrzymaniu i pielęgnacji, wynikające z braku prawidłowej oceny stanu zdrowotnego drzewa oraz jego nieprawidłowe przycinanie. Do tej pory nie ustalono, kto był za to odpowiedzialny. Co więcej, część gałęzi, które stanowiły materiał dowodowy, w niewyjaśnionych okolicznościach dzień po tragedii zniknęła z miejsca zdarzenia. Ponadto pozostaje pytanie, czy przy takiej pogodzie, jaka wówczas panowała, Ania i jej mama powinny były zostać dopuszczone do pracy? - dodaje pani Katarzyna.

Prokuratura zarzuty odpiera. - W oparciu o zeznania świadków oraz pozyskaną dokumentację dokonano ustaleń w zakresie utrzymania, okresowych kontroli i pielęgnacji drzewostanu miejskiego ze szczególnym uwzględnieniem miejsca zdarzenia. Nie stwierdzono w tym zakresie nieprawidłowości - informuje prok. Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - W ocenie biegłego, bezpośrednią przyczyną złamania drzewa był silny podmuch wiatru. Przyczyny pośrednie to źle wykonane, w nieokreślonej przeszłości, cięcia w koronie sąsiedniego drzewa. Nie było możliwe ustalenie, który konkretnie z zatrudnionych na przestrzeni wielu lat pracowników wykonywał feralne cięcie konaru drzewa, który złamał się w dn. 8.11.2015 r., a tym bardziej przypisanie takiej osobie odpowiedzialności za czyn zaistniały wiele lat po takim cięciu, co istotne, przy wielkim udziale sił natury - dodaje prok. Paszkiewicz.

O komentarz do sprawy poprosiliśmy także władze miasta.

- Jesteśmy w stałym kontakcie z panią Jolantą. Zaproponowaliśmy jej zamianę obecnego mieszkania na lokal wyremontowany, wyposażony i dostosowany do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Jeśli natomiast pani Jolanta będzie chciała pozostać w swoim mieszkaniu, miasto pomoże w likwidacji barier technicznych i przystosuje lokal do potrzeb osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim - obiecuje Magdalena Jachim, rzecznik sopockiego magistratu.

Najbardziej jednak rodzinie zmarłej zależy teraz na sprawiedliwości.

- Bardzo mi Ani brakuje. Wiem, że dzisiaj byłaby dla mnie wsparciem. W lipcu zeszłego roku zmarła moja mama. Anię traktowała jak rodzoną córkę, bardzo o nią dbała, byłyśmy równo traktowane i wcale ze sobą nie rywalizowałyśmy. Niestety, ból i cierpienie najbliższych przerosły ją, zmarła na serce. Utrata w krótkim czasie dwóch najważniejszych osób to dla mnie i mojego brata potężny cios. MOPS owszem pomaga Joli, ale o moim bracie nikt stamtąd nawet nie pomyśli. Jedyną pomoc, jaką otrzymał, to 2 tys. zł dofinansowania do pogrzebu Ani. Nikt do niego nie zadzwoni, nie spyta, czy sobie radzi. Chodzi co prawda do pracy, ale zamknął się na świat - dodaje Katarzyna Borowik.

Kiedy Sąd Rejonowy w Sopocie rozpozna zażalenie rodziny pani Anny? Tego na razie nie wiadomo.

Ewa Andruszkiewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.