Zgodnie z prawem trzeba pozwać własnych rodziców o błędne nadanie płci podczas narodzin. To męka

Czytaj dalej
Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz
Dorota Witt

Zgodnie z prawem trzeba pozwać własnych rodziców o błędne nadanie płci podczas narodzin. To męka

Dorota Witt

- Brakuje wiedzy, także specjalistom. Pewna pani psycholog zapytała, jak mogę oczekiwać, że ludzie będą mnie traktować jak chłopaka, skoro jestem dziewczyną - mówi Feliks Łosiński, który przed sądem będzie walczył o korektę płci.

Od kiedy wiesz, że jesteś Feliksem?

Już jako dziecko czułem, że coś jest nie tak, ale nie umiałem tego nazwać, a nie miałem przy sobie nikogo, kto mógłby mi podpowiedzieć, dlaczego źle czuje się w swoim ciele. Kiedy podrosłem, jakoś pod koniec podstawówki, zacząłem szperać w internecie. Trafiłem na hasło „transpłciowość”, potem na bloga osoby, która dzieliła się swoimi odczuciami. Odkryłem, że przeżywam to samo: tę niepewność, poczucie wykluczenia, lęk, te same wątpliwości. Bez chwili namysłu powiedziałem o tym matce. Poprosiłem wprost: zaprowadź mnie do psychologa, do kogoś, kto mi się przyjrzy, wyjaśni, co się dzieje i dlaczego.

To chyba najlepsze, co mogłeś zrobić.

Tak myślisz? Matka powiedziała krótko: nie martw się, przejdzie ci. Żadnego psychologa nie szukała. Efekt był taki, że w końcu przestałem o tym mówić. Matka nie pytała. To była długa walka z samym sobą. Wyparcie. Próba udowodnienia samemu sobie, że wszystko jest w porządku. Naprawdę zacząłem myśleć, że gdy postaram się być bardziej dziewczęcy, w końcu się dziewczyną poczuję. Jeszcze w liceum funkcjonowałem jako dziewczyna. Nosiłem co prawda męskie ciuchy, ale tłumaczyłem to tym, że mi w takich wygodniej, choć nie obyło się bez licznych prób przekonywania mnie do włożenia sukienki, co czasem robiłem, by nie słyszeć ciągłych komentarzy na temat mojego stylu czy uwag typy: no pokaż swoją figurę, zamiast ją chować.

A reszta rodziny?
Babcia powtarzała uwagi o sukienkach, ciotki wróżyły mi samotność: żaden chłopak się tobą nie zainteresuje, bo o siebie nie dbasz – wieszczyły. Już po tym „oficjalnym” oucie babcia płakała i żaliła się bliskim, że ksiądz jej przeze mnie nie pochowa.

[b]Minęło dziesięć lat. Co się zmieniło?
Dziś babcia zwraca się do mnie, używając męskiego imienia. Co prawda nie pamięta, że wybrałem imię Feliks, albo z jakiś powodów jej to nie pasuje i woła Klemens, Fabian albo Filip, ale i tak jestem szczęśliwy, że zaakceptowała tę sytuację. Ma 85 lat i choruje, prawie nie wstaje z łóżka. Opiekuję się nią wspólnie z mamą. To dla mnie piękny i cenny czas. Babcia jest uśmiechnięta i radosna bardziej chyba niż wtedy, gdy była zdrowa. Dziś na przykład matka zapytała jej, jak czyści się kapelusz, który sobie kupiłem - dziadek całe życie był krawcem, a babcia całe życie przy nim, liczyliśmy, że będzie wiedziała i chcieliśmy, by poczuła się potrzebna. Nie wiedziała, ale chciała przymierzyć. Zrobiłem jej fotkę, by zobaczyła, jak wyglądała. Potem kapelusz przymierzyła matka, na końcu ja. Wygłupialiśmy się. Babcia zawyrokowała: „mnie w nim najlepiej!”.

Takie jest w Polsce prawo – absurdalne: jeśli chce się skorygować płeć, trzeba pozwać własnych rodziców. To dla osoby transpłciowej, która musi udowadniać kim jest przed sądem i kolejnymi lekarzami, dodatkowa męka psychiczna.

A mamie wytoczyłeś proces w sądzie.
Razem go składaliśmy, pierwsza rozprawa w marcu. Takie jest w Polsce prawo – absurdalne: jeśli chce się skorygować płeć, trzeba pozwać własnych rodziców. To dla osoby transpłciowej, która musi udowadniać kim jest przed sądem i kolejnymi lekarzami, dodatkowa męka psychiczna. Kiedy mówię o tym znajomym z innych krajów, nie mogą uwierzyć. Taka procedura bardzo utrudnia cały proces w przypadku, gdy rodzice nie wspierają dziecka albo mu szkodzą: wyrzucają z domu lub starają się wmówić chorobę psychiczną i je ubezwłasnowolnić. To się dzieje. Dlatego cieszę się, że moja sytuacja jest jaka jest: w papierach ojca nie mam, zniknął lata temu z mojego życia, a matka od jakichś dwóch lat stoi za mną murem.

Zgodnie z prawem trzeba pozwać własnych rodziców o błędne nadanie płci podczas narodzin. To męka
Archiwum F. Łosińskiego Zbiórkę na operację, która poprawi komfort życia Feliksa, można wesprzeć na stronie www.zrzutka.pl

Co się wydarzyło dwa lata temu?
Decyzje o skorygowaniu płci, o podjęciu walki o zmianę dokumentów, podjęciu terapii hormonalnej odkładałem w czasie. W końcu postanowiłem: zajmę się tym na poważnie, gdy skończę studia. Ale depresja, z którą żyłem już od czasów liceum, pogłębiła się. Było coraz gorzej. Gdy zacząłem odczuwać silne stany lękowe, powiedzeniem o tym matce. Zrozumiała, że przedłużanie tego stanu zawieszenia tylko mi szkodzi, gdy z powodu ataku panicznego lęku przez dwa czy trzy dni nie wychodziłem z pokoju. Kolejny atak paniki przeżyłem pod gabinetem terapeuty, do którego poszła ze mną matka. Ale gdy jasne już było, że nie zmienię zdania w sprawie mojej płci, zaczęła się obwiniać. Powtarzała, że coś zrobiła nie tak. Poza dźwiganiem depresji i decyzji o korekcie płci musiałem więc wziąć na barki jeszcze ten ciężar – przekonanie jej, że nie ma w tym niczyjej winy.

Co da ci wygrana rozprawa w sądzie?
Liczę, że to będzie formalność, bo mam już pozytywne dla mnie diagnozy lekarzy (choć sędzia może powołać dodatkowych biegłych). Gdy to się skończy, zostanie mi nadany nowy numer PESEL, będę mógł wyrobić nowy dowód, a w nim określić płeć: męska i imię: Feliks.

Ale terapię już podjąłeś?
Tak, do tego potrzebna jest diagnoza, choć proces diagnostyczny w Polsce nie jest ujednolicony, co stwarza pewne zagrożenia dla osób transpłciowych. Konieczna jest opinia lekarza-seksuologa, psychiatry i psychologa-seksuologa. Najczęściej tym pierwszym lekarzem jest psychiatra albo endokrynolog (niełatwo znaleźć specjalistów, którzy zechcą poprowadzić terapię). Czasem robi się badania, by wykluczyć zaburzenia psychiczna, czasem nie. Zdarzają się lekarze, którzy przepisują hormony od razu, bez analizy sytuacji, bez upewnienia się, czy pacjent jest świadomy konsekwencji rozpoczęcia terapii, bez sprawdzenia, czy – tak jak wymaga prawo – od co najmniej pół roku ma ciągłe poczucie tożsamości płciowej innej niż mu przypisano. To nie jest bezpieczne. Ja mam za sobą pełen proces diagnostyczny. Od półtora roku przyjmuję hormony, a za rok może się odbyć pierwsza operacja – rekonstrukcja klatki piersiowej, czy mówiąc inaczej: mastektomia. Koszt to 17 tysięcy złotych. Dla mnie to bardzo dużo. Ten zabieg nie tylko poprawi komfort mojego życia, ale i uchroni przed konsekwencjami zdrowotnymi regularnego spłaszczania klatki piersiowej przy użyciu bindera – uszkodzeniem kręgosłupa i trwałą deformacją żeber.

Binder jest niewygodny?
Dusi. Uciska (nawet jeśli dobierze się odpowiedni rozmiar, renomowaną markę) Powinno się go nosić maksymalnie osiem godzin dziennie, ja czasem nie daję rady już po dwóch.

A kolejne operacje?
Histerektomia, czyli usunięcie macicy i phalloplastyka, polegająca na utworzeniu moszny i penisa. Mastektomia i histerektomia są refundowane przez NFZ (po oficjalnej zmianie danych), ale kolejki są bardzo długie, bo w niewielu szpitalach w kraju takie zabiegi są wykonywane (znam jeden, w którym robi się mastektomię na NFZ). Koszty prywatnego leczenia? Ech, mógłbym za to kupić mieszkanie. Dlatego nie wiem dziś, czy zdecyduję się na wszystkie, zwłaszcza że są ryzykowne.

Pamiętam swoją pierwszą wizytę u specjalisty. Pani psycholog bardzo chciała ze mną porozmawiać o transpłciowości, ale nie miała o tym pojęcia. Zapytała, jak mogę oczekiwać, że ludzie będą mnie traktować jak chłopaka, skoro jestem dziewczyną. Potem było tylko gorzej: zapytała, jak mogę uważać się za chłopaka, skoro mam torbę w kolorowe flamingi. Psychiatra z kolei chciał mi wmówić, że wypieram to, że jestem kobietą, bo w przeszłości byłem molestowany lub zgwałcony.

Od niedawna prowadzisz w internecie zbiórkę na mastektomię. Z jakimi reakcjami się spotykasz?
Decyzja o rozpoczęciu zbiórki nie była łatwa, długo ją odkładałem. O dziwo reakcje są pozytywne, a to daje mi siłę i poczucie własnej wartości. Tylko jedna osoba stwierdziła, że moja zbiórka to świetna okazja do zaatakowania ogółu osób transpłciowych. Smutne, ale byłem na to przygotowany.

Na co dzień działasz w Stowarzyszeniu Stan Równości. O co muszą walczyć osoby transpłciowe?
To właśnie grupa przyjaciół ze stowarzyszenia jest dla mnie podporą: kiedy powiedziałem im, że chcę skorygować płeć, wykazali się pełnym zrozumieniem. Oni pierwsi tego nie kwestionowali, bardzo mnie to umocniło. Potrzebne są zmiany w absurdalnym prawie, potrzeba ujednoliconego procesu diagnostycznego. Ale trzeba też edukować, tłumaczyć, wychodzić z ukrycia. W szkole nie pada słowo o osobach transpłciowych, ba nawet na studiach psychologicznych nie ma o tym „zjawisku” mowy. Efekty są opłakane. Pamiętam swoją pierwszą wizytę u specjalisty. Pani psycholog bardzo chciała ze mną porozmawiać o transpłciowości, ale nie miała o tym pojęcia. Zapytała, jak mogę oczekiwać, że ludzie będą mnie traktować jak chłopaka, skoro jestem dziewczyną. Potem było tylko gorzej: zapytała, jak mogę uważać się za chłopaka, skoro mam torbę w kolorowe flamingi. Psychiatra z kolei chciał mi wmówić, że wypieram to, że jestem kobietą, bo w przeszłości byłem molestowany lub zgwałcony. Spotkałem niewielu specjalistów, którzy mają podejście zgodne ze współczesna wiedzą medyczną w tym zakresie.

Jak pomóc?

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.